Felieton, Polska

Barbara Czerska: Przychodzi baba do ministra

Motto: ” Cnoty gubią się w interesie jak rzeki w morzu”
La Rochefoucauld

Czy obywatelka polska, która ukończyła lat sześćdziesiąt, przez całe życie już to się uczyła, już to studiowała, już to pracowała, a nawet często te trzy przedsięwzięcia łączyła, przez cały czas swojej dojrzałej aktywności śledziła wydarzenia społeczne, starała się je zrozumieć a nawet wpłynąć na nie – czy taka osoba ma dziś szansę zadania jakiegokolwiek pytania któremukolwiek z ministrów demokratycznie wybranego w jej kraju rządu? Otóż nie ma.
Może i słusznie zresztą. Wszak zważywszy losy tego pokolenia – należy brać poważnie pod uwagę, że taka obywatelka jest usposobiona bardzo pesymistycznie. Być może nawet nie ma ona wygórowanego mniemania o ludziach w ogóle, a o ministrach w szczególności. Być może złe doświadczenie zalewa jej oczy jak ten pot i widzi ona w każdym działaniu człowieka przede wszystkim egoizm oraz pragnienie korzyści. Niby to kulturalna nawet i obyta, ale pod szatą pozorów kryje się jeno smętność i nadmierna potrzeba krytykowania. Taka, jak się uprze to ściga po najtajniejszych zaułkach duszy rozmówcy rozmaite słabostki i nie – oraz pół – prawdy. Takie jest to jej pokolenie, które wyrosło w atmosferze intelektualnego rozpasania, uczyło się chodzić na pochodach pierwszomajowych, czytać na dziełach Lenina, stać się ono uczyło w kolejkach po wszystko. Wreszcie należy ona do pokolenia, które lazło jak głupie w paszczę lwa, że aż się lew przestraszył i uciekł. No więc: czy ona ma prawo spotkać się osobiście z dzisiejszym ministrem w celu zadania mu kilku trapiących ją pytań? Otóż – nie ma!
Żaden minister się z Nią w aktualnej sytuacji politycznej nie spotka. A dlaczego? Ponieważ jest pewien, iż ona go będzie krytykować, upominać się lub jego. A on nie po to jest ministrem z demokratyczną przepustką w kieszeni, żeby doświadczać przykrości.
O ile minister ma rację? O tyle, o ile jest hedonistą, i to skrajnym. To bo tylko skrajny hedonista jawnie ośmiela się żyć tylko dla przyjemności i równie jawnie zawsze unikać przykrości. Nawet Epikur uważany za hedonistę mniemał, że chcąc uniknąć kontaktu z obywatelami, co zawsze może okazać się nieprzyjemne, człowiek nie powinien się zajmować polityką. No, ale taką postawę Epikura nazywano kwietyzmem politycznym – czyli konsekwentnym i głęboko przemyślanym polityko-wstrętem. I rzeczywiście – Epikur był w tej kwestii tak dalece konsekwentny, że skoro tylko któryś z jego uczniów zrobił karierę polityczną, to on mu wysyłał kondolencje i zrywał z nim kontakt, czyli dawał do zrozumienia, ze jak ktoś się bierze do polityki, to dla niego – Epikura – ten ktoś po prostu umiera. Tak to bywa z filozofami, że nie tylko zajmują się konsekwentnie myśleniem, ale też bywa – częściej niż w innych zawodach, że wprowadzają myślenie w czyn.
A jak to jest z ministrami? Otóż ministrowie zanim zostaną ministrami to lgną do ludzi – nie, nie do ludzi, do wyborców lgną. Prezentują różne swoje cnoty, podatność na argumenty, urok osobisty, skłonność do dialogu. No i dlatego są wybierani do rządzenia. Kiedy zaś już ten i ów zostanie ministrem to się okazuje, że wiele cnót kandydata to były jego przebrane przywary, że przyrzekało się wedle swych nadziei, a dotrzymuje się obietnic wedle swych obaw. No i wtedy zaczynają się pojawiać głosy zgorzknialców: Nie tak miało być! Co jest z panem? Istotną rolę w dokuczaniu politykom odgrywają media. Po pierwsze: same wyrażają niezadowolenie. Po drugie : dopuszczają do publicznych wypowiedzi niezadowolonych. No ale najgorsze jest to, że podstępnie zwabiają samego ministra do studia i zadają mu pytania. W tym: nieprzyjemne.
No i minister się troi i czworzy. Jakoś mu się udaje cudem udowodnić, że ma rację , że jest świetnie, ale on to właśnie zmienia w pocie czoła dla dobra obywatela/podróżnego, pacjenta, dziecka – wybierz właściwe!/. I po tym wszystkim Minister już jest naspotykany ze społeczeństwem, więc idzie wypocząć w gronie ekspertów, którzy mu udowadniają, że ma rację i petentów, których los od niego zależy, więc bardzo go chwalą.
A tu tymczasem dzwoni taka obywatelka i prosi do telefonu ministra. No to sekretarka mówi: „A czego pani chce od pana Ministra?„ A obywatelka hardo odpowiada, że od ministra chce, a nie od sekretarki. No to sekretarka ma już tylko takie ostatnie mordercze pytanie: „A skąd pani dzwoni?” a na to baba odpowiada: „ A z domu”. Z DOMU? Sekretarka się denerwuje: a może baba dzwoni z jakiegoś ważnego domu i jak nie da ministra, to straci posadę?
Ależ niech się Pani nie denerwuje Pani Sekretarko Kochana! Od siebie dzwoni z domu ta baba. Niech jej pani nie łączy, bo jeszcze żrącym kwasem zbędnych pytań oparzy wrażliwą duszę pana ministra. Niech go pani broni. Za to pani płacą. Pani sumienie wyszlifowane w twardym życiu urzędu wyjdzie z tego bez skazy i pani zawodowa kariera też.
Gorzej, że obywatelka po sześćdziesiątce nie zaniecha. Ja ją znam. Ten nawyk myślenia i działania wedle myślenia i myślenia dalej i dalej – działania – przecież to jest dziedziczne i zakaźne. I te myśli i działania, myślenie i mówienie dobrą polszczyzną a nawet pisanie dobrą polszczyzną – tworzą zdarzenia. Jeszcze ktoś nauczy się myśleć, jeszcze ktoś zechce zmienić rzeczywistość. Dlatego niestety każde takie działanie, każda taka myśl baby jest jak szpileczka, która wbija się w nadmuchany balon aspiracji i ogólnego wzdęcia naszej dziwnej politycznej klasy.
Z domu taka dzwoni. Bezczelność.

Barbara Czerska

fot. Katarzyna Czerwińska

http://studioopinii.pl