„A cork on the waves” (autobiografia Haliny Robinson a zarazem świadectwo jak Polacy ratowali Żydów podczas wojny)
„Korek na falach” obrazuje nieprzewidywalność czy kaprysy losu, zwanego też przeznaczeniem. Skazani na łaskę wiatru, morskich prądów dryfujemy jak korek unoszony na falach. Dla jednych jest to gra ze ślepym losem, a wtedy wszystko jest wynikiem przypadku, Inni wierzą, że naszym życiem sterują gwiazdy, a wówczas wszystko jest z góry zakodowane, ułożone jak w kartach… Za tytułem tej autobiografii kryją się sprawy bardziej niż dramatyczne, albowiem czasy o których opowiada autorka nie były baśniowe. Poza krótszym rozdziałem o przedwojennej Polsce (zaledwie 40 stron) obcujemy z relacją z lat wojny, niemieckiej okupacji (80 stron) oraz z lat Polski powojennej (ponad 180 stron). Trudno byłoby podważyć te proporcje, bowiem czasy przedwojenne to dla autorki okres dzieciństwa. A po sześciu latach wojny bohaterka autobiografii układa wspomnienia z lat dwunastu, aż do roku 1957 kiedy to opuściła na zawsze PRL emigrując początkowo do Izraela…
Częścią centralną tej książki jest okres wojny, czas Holokaustu. A zarazem czas ocalenia dla bohaterki, która występuje w narracji jako Lina, uratowana przez Polaków po jej ucieczce z warszawskiego getta. Przybrała wtedy nazwisko Haliny Górskiej, a zaopiekowała się nią znana Loda Komarnicka, bohaterska warszawianka. Uratowała z getta w sumie 160 osób, niestety ujęta przez hitlerowców, przypłaciła to życiem. Pośmiertnie odznaczona medalem Sprawiedliwych z izraelskiego Instytutu Yadvashem. Lina musiała jeszcze dwukrotnie zmieniać swoje nazwisko (Helena Grabowiecka, Halina Emilia Gralewska), a w ukrywaniu jej pomagały inne osoby jak Maria Jiruska (ocaliła około setki żydowskich istnień) czy rodzina Truchanowiczów etc. oraz siostry felicjanki, które ukrywały jedenaście żydowskich dziewcząt. Nawiasem mówiąc w polskich klasztorach ocalono za okupacji wiele istnień. Jedno tylko zgromadzenie sióstr franciszkanek Rodziny Maryi przechowało co najmniej 500 dzieci i 250 osób dorosłych spośród ukrywających się Żydów (vide prof. Jerzy Kłoczowski, „Od pustelni do wspólnoty”, W-wa, Czytelnik,1987, str.281). Kopalnią wiedzy o polskiej pomocy jest zwłaszcza słownik Janiny Hery – „Polacy ratujący Żydów” (W-wa, Neriton, 2014), choć wymaga uzupełnień. I dlatego – w edycji „A cork on the waves” – dr Sharon Kangisser Cohen tak pisze o bohaterce tej autobiografii, Linie: „She had survived the dangers and hostility of the Holocaust due to the courage of many Catholic Poles, prepared to risk their own lives and safety of their families to shelter and save her”.
Książka pani Haliny Robinson, wydana nakładem Jewish Museum w Sydney, stała się ważnym świadectwem pro-polskim w czasach, kiedy nierzadko złośliwe ośrodki próbują wmawiać światu rzekomy antysemityzm Polaków. Autorzy tych kalumnii zapominają, że antysemityzm w Polsce objawiał się w średniowieczu w tych miastach, w których przewagę miał patrycjat niemiecki. A na wschodzie zjawiał się wraz z najazdami wojsk moskiewskich jak np. w r. 1654 po zdobyciu Smoleńska, gdy Rosjanie spalili Żydów w drewnianych domostwach. Podobnych barbarzyńskich praktyk użyli Niemcy w Jedwabnem. A dla Kozaków w tej epoce (a także w XVIII-tym wieku – rzeź w Humaniu) tym samym wrogiem byli zarówno Żydzi jak Polacy. Z instygacji carycy głoszono na Ukrainie złowieszczy slogan: „Bo Lach, Żyd i sobaka, to wsie wiara odnaka…” Jednoczył nas wtedy ten sam okrutny los.
W latach hitleryzmu głównym celem eksterminacji byli Żydzi, ale Polaków też nie rozpieszczano. A tych, którzy udzielali pomocy Żydów czekało rozstrzelanie – tym bardziej imponuje pokaźny procent tych Polaków, którzy decydowali się nieść im pomoc. Zdaniem prof. Richarda C. Lucasa („The Forgotten Holocaust”, University Press of Kentucky, 1986) za ratowanie Żydów Niemcy rozstrzelali od kilku tysięcy do nawet 50 tysięcy. Inne źródła podają 1335 ofiar w 90 miejscach. O paru promilach szmalcowników (a tacy znajdą się w każdej nacji) nie warto więc mówić.
Najsłabszą częścią książki jest chyba relacja z epoki stalinizmu, bo nie przedstawia ona upiornej rzeczywistości tamtych lat. O terrorze wobec opozycji (a mordowano masowo członków PSL-u) nie jest tam wiele, więcej o rewizjach. Banalna codzienność przysłania polityczną rzeczywistość PRL-u. Ale czasem czyta się tę książkę jak „thriller”: np. scena rozmowy bohaterki z Jakubem Bermanem („…a man feared and despised by many.”, str. 289), który decydował o życiu i śmierci wielu Polaków. Życie Liny toczyło się jednak na marginesie, tym lepszym: po wojennej gehennie szczęście uśmiechało się teraz do tych, których niedawno prześladowali naziści. Ale zarazem owa część książki jest ciekawa, bo potwierdza wiele znanych już ocen z tego okresu. Kariera Liny w powojennej Polsce nie dziwi, natomiast dla wielu Polaków ich kraj pod stalinowskim knutem stawał się „obczyzną”, której nie chcieli, ani nie aprobowali. Z kolei motywacje działań osób pochodzenia żydowskiego wyjaśnia książka Alicji Zawadzkiej-Wetz, „Refleksje pewnego życia” (Instytut Literacki, Paryż 1967), choć może nie wyczerpuje całej gamy tych motywacji.
Mimo udanej kariery w latach stalinizmu (w radiu – za co płaciło się koncesjami politycznymi czy w „Naszej Księgarni”), Lina decyduje się na opuszczenie Polski, wraz z jej partyjnym mężem. I on przeszedł jakąś wewnętrzną przemianę, być może z okazji odwilży w r.1956, a nawet marzy o podarciu legitymacji PZPR-u i spuszczeniu jej z wodą w toalecie! Na decyzji Liny zaważyły może rodzinne tradycje: jej ojciec dr. M. Trachtenberg z Przemyśla znany był ze swych syjonistycznych przekonań. Nawiasem mówiąc przedwojenna Polska popierała aspiracje syjonistów do państwa w Palestynie. Tak czy owak Lina w roku 1957 dotarła do portu w Haifie… I tu urywa się jej opowieść , całkiem zresztą słusznie, gdyż intencją tej książki było ukazanie bohaterstwa Polaków ratujących Żydów w latach okupacji. Cel ten Autorka osiągnęła, co potwierdziły promocje jej książki w Jewish Museum, w polskim konsulacie oraz kolejne spotkania z czytelnikami w wielu bibliotekach sydnejskich. A teraz jej staranne wznowienie w sydnejskim Vide Publishing ( 2015), poszerzone o zdjęcia z tamtych lat. Takie wydanie wzbogaca autobiografię Liny, czyni z niej dokument epoki. Tę nową edycję przychylnym komentarzem opatrzył też Tom Keneally. Czy można wymagać więcej od Autorki?
Marek Baterowicz