Świat dwoi się i troi, aby zademonstrować swoje wsparcie dla Ukrainy, czasem tylko zapominając, że oprócz symbolicznych gestów warto też zapodać konkretem. Bo co to za bratnia pomoc, skoro kończy się w momencie, kiedy ofiarodawca zacznie odczuwać jakiś dyskomfort – a na razie to dokarmianie Ukrainy odbywa się właśnie w stylu „weź se ziemniaczka, bidoku, ale sznycla nie ruszaj”.
Najbardziej jaskrawo widać to na przykładzie ropy, która nadal cieknie z Rosji wartkim strumieniem i zasila machinę wojenną cennymi rubelkami. Nie chcę straszyć, ale chyba właśnie jesteśmy świadkami jednego z tych historycznych momentów, których nie będziemy w stanie wyjaśnić naszym potomkom.
Od dekad wiadomo, że Rosja choruje na manię wielkości i zaniki pamięci (zwłaszcza, gdy chodzi o jej granice terytorialne). Wiadomo, że paliwa kopalne są przestarzałe, że tworzą problemy natury ekologicznej i politycznej, od dekad mamy też coraz lepsze metody i technologie, aby je zastąpić. A co robi Europa? Zamyka elektrownie atomowe i bierze absolutną większość ropy z Rosji, podsycając jej imperialne ambicje. I to wszystko w prawdopodobnie ostatniej dekadzie samochodów benzynowych.
Nie, nie jestem fantastą, to naprawdę się dzieje. Wiele krajów zapowiada całkowite przejście na elektromobile do 2035 roku, a więc właśnie śledzimy pierwsze etapy technologicznej rewolucji. Za dziesięć, piętnaście lat samochody elektryczne będą dostępne dla każdej kieszeni, będziemy patrzyli na silniki spalinowe tak, jak dzisiaj patrzymy na typów palących przy dzieciach.
Takie szybkie, kompletne transformacje zdarzały się wcześniej i za każdym razem ludzie zauważali je dopiero wtedy, gdy było pozamiatane. W Internecie pojawiły się dwa zdjęcia nowojorskiej 5th Avenue – jedno z 1900 roku, drugie z 1913. Na pierwszym widać ulicę pełną powozów konnych i jeden samochód. Na drugim – same samochody i jednego konia. Kompletny przewrót na przestrzeni półtorej dekady. Teraz pomyślcie, jakie byłyby wyniki sondy ulicznej przeprowadzonej w 1900 roku z pytaniem „Czym będziemy wszyscy jeździć za 15 lat?”. Ciekawe, ile osób byłoby w stanie wyjść mentalnie z XIX wieku w wiek XX. I ciekawe, jak pozostali oceniliby swoją konserwatywną odpowiedź po tym, co ulice opuściła ostatnia kobyłka.
Tak właśnie poczujemy się za dwadzieścia, trzydzieści lat, kiedy spojrzymy wstecz na cały ten ambaras. W samym środku kryzysu klimatycznego, w obliczu ryzyka kolejnej wielkiej wojny, światowi politycy siedzą mentalnie w XX wieku i kurczowo trzymają się bryłki węgla i baryłki ropy jak jakiś gnom z czasów Rewolucji Przemysłowej.
Dajmy se w końcu spokój z tym ropieniem. Jak nie dla planety i dla Ukrainy, to chociażby po to, aby uniknąć momentu, w którym trzeba będzie posadzić wnuczka na kolanach i wyjaśnić mu, dlaczego ludzkość tak kolektywnie, kompletnie porąbało.
Darek Jedzok