Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów uleciały ze mnie wszelkie troski, toteż przestałem odnosić depresyjne wrażenia. Czułem się wolny, oswobodzony z koszmaru wspomnień. Szedłem. Cały w skowronkach, z muzyką pod rękę, otoczony łąkami i bzyczącą zielenią traw. I byłbym tak dalej szedł, uparcie i radośnie, gdyby nie cuchnący klops, który potoczył się po trawie i wpadł prosto pod mój obcas. Zaryłem nosem w ziemię i już mi było mniej wspaniale.
Toteż zakląłem, by zaś nie posądzono mnie o sianie nienawiści do kaczek, i, w duchu nad wyraz ugodowym, subtelnym dyszkantem, ryknąłem po cichutku: „Lata ptaszek po chodniku, jest mu raźniej, niż w słoiku” i udając, że szafa gra, komoda tańczy, a mnie, że nic mi się nie stało i w dalszym ciągu mam wszystkich po kolei, puściłem się w pląsy z fanem mojego pośliźnięcia na gównie, ten zaś, podśpiewując dziarskie łodydydy, tupał, chwytał się pod boki, robił dożynkowe kółeczka, wymachy i przykuce.– Ale siara — zachłysnął się typek z fryzurką łysego i wskoczył na zaimprowizowany katafalk, czyli na mnie, by wykrzyczeć koleiną odezwę o pomoc. Żałowałem, że nie ma tu kogoś z fortepianem, bo gram jak szatan, lecz i tak było super. Łysy zlazł ze mnie sarkając, że mam nietaktowny głos. Byłem zdegustowany i zawyłem na tradycyjną nutę:„myśmy przyszłością narodu”, lecz jedyną odpowiedzią był pomidor.
*
Od chwili mojej wywrotki minęło drobne pół dnia, gdy w te pędy przyjechały odnośne organa. Była to kilkuosobowa procesja doradców i konsultantów w jednoosobowych kominiarkach. Wnet ustawiono podręczne miasteczko namiotowe, a zaraz potem nadjechały beczkowozy z wężami do polewania gapiów.
Na polanach gromadziły się nieprzebrane tłumy zawodowych oburzeńców i ubolewaczy. W oczach ćmiły mi się widoki rozlamentowanych humanistów płaczących na wyprzódki, szlochających wniebogłosy, wycierających łzy dyskretnie, we własną garderobę i, jak zauważyłem, bez chęci zysku, gdyż nie przyjmowali chusteczek do wycierania zacieków na twarzy.
*
Z okolicznych wsi zwieziono pokaźną kupę nędznych resztek honorowych świadków z krzesełkami. Na wstępie uzgodniono, że bez powołania specjalnej komisji, nikomu nie wolno niczego wiążącego ustalać; to, czy leżę, czy siedzę, było od tego momentu wiadomością niedostępną dla hołoty, a temat mojego upadku został zaliczony do materiałów niejawnych.
Ustalono, że należy zabezpieczyć obecność biegłego. Niestety, okazało się, że przebywa na zwolnieniu, gdyż złamał przepis. Powołano więc rezerwowego rzeczoznawcę. Jego zadaniem było opiekowanie się całokształtem mojego upadku. Lecz wkrótce musiano go zwolnić, gdyż był donosicielem wygadującym przez sen różne takie.
Odprawiono go do innych zdań, ale, na wszelki wypadek, w pobliżu mojego legowiska, zamontowano namiot Głównego Prezesa Ochotniczej Straży Ekspertów. który chrapał przy mnie na pół etatu.
*
Szła noc i nie było komu świecić oczami; zanosiło się na złą widoczność, a tłumy, zapędzone do skandowania mi słów otuchy, obawiały się, by mnie ktoś nieupoważniony nie rozjechał. Toteż zanim padłem przygnieciony sprawiedliwym snem, usłyszałem łoskot zamykanej łąki. Zamykano ją dla ruchu kołowego. Ale z powodów pieniężnych, zamykano ją niedbale, bo na pluskiewki zamiast drogich szlabanów.
Byłem w siódmym niebie przeznaczonym dla naiwnych. Na dodatek podsłuchałem, że jeszcze w tym tygodniu nadjedzie pogotowie z batonikiem herbu Caritas, a w przyszłym nawiedzą biskupi w tęczowych koloratkach, więc rozradowany po pachy, położyłem się możliwie wygodnie i objął mnie zasmarkany Morfeusz.