Namioty, wędrówki, ogniska, apele, modlitwa, śpiew, uśmiech, polskość, swojskość – tak bym opisała krótko biwak harcerski, w którym miałam przyjemność uczestniczyć w miniony weekend.
Jestem mamą trzech chłopców (dwóch harcerzy i skrzata). W Australii mieszkamy zaledwie od 3 lat, a jednak to wystarczająco długo by zatęsknić za ojczyzną.
Nasi chłopcy nie chodzą do polskiej szkoły – wynika to głównie z naszego lenistwa choć tłumaczymy to sobie tym, że jesteśmy tu tylko tymczasowo, a ich podstawy są wciąż bardzo mocno osadzone w polskiej mowie, a my soboty mamy przepełnione meczami piłkarskimi.
Spośród wszystkich polskich organizacji w Sydney wybraliśmy właśnie harcerstwo.
Dlaczego? Bo tu uczą się historii, kultury, tradycji, dyscypliny i wartości, które są nam bardzo bliskie. Dziś, w tym pędzącym świecie “Bóg, honor i ojczyzna” to wyświechtane już hasła, z którymi wielu Polakom już nie po drodze. Świat się zmienia bardzo, a harcerstwo jakby nie dotknięte przez czas pozostaje.
W tym roku po raz pierwszy (na próbę) zaproszono nas – rodziców na biwak na Bielany. Mieliśmy swój własny obóz z dala od dzieci, swój program niezależny od dzieci, tak więc dzieci nie wisiały nam na głowie, a jednak mogliśmy podpatrywać jak to wszystko funkcjonuje.
Mogłoby się wydawać, że my jako dorośli będziemy mieli więcej swobody, ale nic z tych rzeczy, zasady to zasady: pobudka skoro świt, obowiązkowy apel poranny i wieczorny z podniesieniem/spuszczeniem flag, wędrówki, wspólna modlitwa. Właściwie to czasu wolnego nie mieliśmy za wiele by wybrać się na samodzielny spacer. Co także było dla niejednego z nas zaskakujące to całkowity zakaz spożywania alkoholu, tak więc żadne piwka czy winko do ogniska nie wchodziły w grę.
Czy mimo to bawiliśmy się dobrze? – Wyśmienicie. Atmosfera harcerska bardzo łączy. Dodatkowym atutem był całkowity brak dostępu do internetu, który sprawił, że dla odmiany wszyscy patrzyliśmy sobie w oczy zamiast na ekrany telefonów.
Było dużo śmiechu, śpiewu i potu wylanego podczas bushwalku. Warunki na Bielanach to nie ekskluzywny resort z basenem i przyznaję, że pierwsze wrażenie skłania do ucieczki, ale jeśli tylko “zdejmiesz koronę” i skupisz się na tym co istotne poczujesz moc napływającą z tego doświadczenia.
A wiecie co poruszyło moje serce najbardziej? – Ludzie. Piękni ludzie harcerstwa, którzy tworzą tą niezwykłą wspólnotę. Druhna Ania, druhny Marysia, Irenka, Dana, druhna Babcia, druh Ryś, druh Jaś, dziewczyny z kuchni – to oni sieją to ziarno, to oni wkładają w to ciężką pracę, swój prywatny czas, pieniądze, pokłady cierpliwości by dać naszym dzieciom tą namiastkę patriotycznego ducha.
I w końcu cała chmara pięknych, młodych harcerzy, harcerek, wędrowników, wędrowniczek, zuchów i skrzatów – którzy doceniają wartość, którą ta organizacja niesie. Ze wzruszeniem przyglądałam się wysiłkom młodzieży, która jest tu w Australii już drugim czy trzecim urodzonym pokoleniem, która już nie opanowała języka polskiego na poziomie komunikatywnym, a która jednak wkłada tyle starań by śpiewać po polsku i oddawać hołd polskiej fladze, tradycjom i wartościom.
Czy harcerstwo jest dla wszystkich? – na pewno nie. Choć swe szeregi ma otwarte dla każdego. Wielu się po prostu tam nie odnajdzie z uwagi na zasady, postawę pokory czy na wartości, z których pomimo przemian społeczno-politycznych ta grupa nigdy nie zrezygnuje jak np. kluczowej roli Boga w ich życiu.
Zastanawiające lub wręcz zawstydzające jest to, że ludzie, którzy nigdy nie mieszkali w Polsce często bardziej pielęgnują korzenie swego pochodzenia niż młoda emigracja, jak my, która w bieżączce życia po prostu nie znajduje na to czasu (by nie powiedzieć chęci).
Pamiętajmy jednak, że wszyscy Polacy to jedna rodzina, szanujmy się i wspierajmy pomimo dzielących nas różnic światopoglądowych. Koniec końców wszakże o dobro nam wszystkim dla naszych dzieci chodzi.
A Wam drodzy harcerze dziękuję, że jesteście, czuwacie i „siejecie to ziarno nie wiedząc kto i gdzie pozbiera plony (…) gdyż na świecie głód, na świecie straszny głód”.
Czuj czuj czuwaj!
Ania Lisowska
Zdjęcia ZHP Sydney