Święta Bożego Narodzenia to jedne z najważniejszych dni w tradycji chrześcijańskiej, a dla wielu ludzi wyjątkowe i najpiękniejsze chwile w roku. Święta we wspomnieniach zmarłej 23 grudnia 2007 r. mieszkanki Dąbrowy Tarnowskiej, pani Zofii Guzik jawiły się przede wszystkim jako: rodzinne, radosne, miłe, barwne i kolorowe.

Pani Zofia urodziła się w położonej na południu Polski, w powiecie dąbrowskim, niedaleko Dąbrowy Tarnowskiej wsi Radwan, gdzie spędziła dzieciństwo i młodość. Wiele razy, gdy rozmawiałam z nią o jej przeszłości i tych wyjątkowych dniach zwracała uwagę zwłaszcza na kilka spraw. Jej wspomnienia to przede wszystkim Wigilia. Powszechnym zwyczajem było przynoszenie do kuchni siana i kładzenie go pod stołem na tzw. zydelku – dziś byśmy powiedzieli rodzaj krzesła. Wraz z pierwszą gwiazdą rozpoczynała się wieczerza. U bogatszych gospodarzy do stołu zasiadał też parobek, co było nie do pomyślenia w innym dniu. Kolacja odbywała się w specjalnie przygotowanej izbie. Stół był nakryty białym obrusem, pod którym kładziono siano. Zapewnić bezpieczeństwo domowi miało skręcenie nóg stołu słomianymi powrósłami i postawienie w rogu pokoju snopka nieomłóconego zboża. Pani Zofia wspominała, że najpierw tradycyjnie odmawiano modlitwę, łamano się opłatkiem, a potem dopiero zasiadano do stołu. Podawano potrawy jałowe przygotowane z płodów ziemi i darów lasu. Było od 5 do 7 dań, tylko bogatsi pozwalali sobie na 12. Zdarzało się, że ludzie jedli z jednej wspólnej misy, a obowiązkiem było zostawienie wolnego miejsce przy stole. Później domownicy zbierali się koło choinki i śpiewali kolędy. Drzewko wyglądało inaczej niż obecnie. Było żywe i udekorowane zrobionymi najczęściej przez dzieci zabawkami i łańcuchami oraz: cukierkami, jabłkami, orzechami, pieczonymi piernikami i aniołkami. Następnie gospodarz brał wspomniane powrósła i wychodził na zewnątrz. Wiązał nimi jabłonki, aby dobrze obrodziły w następnym roku. Czasem szły z nim dzieci, i gdy powróseł zostało ojciec lekko uderzał chłopców, aby pamiętali, by nie zrywać niedojrzałych owoców. Również właściciele pasiek mieli swoje zwyczaje. Podchodzili do uli i pukając w nie oznajmiali pszczołom, że narodził się Zbawiciel.
Następnie czekano na pasterkę, a chodziła na nią zwłaszcza młodzież. Pani Zofia wspominała, że w Szczucinie, do którego szła ze znajomymi około 7 kilometrów nabożeństwo w kościele zaczynało się o godzinie 23.30 tzw. „jutrzenką”, śpiewając podczas niej kolędy. Wyjście na nocną Mszę św. jak zresztą całe Święta było dla młodych czasem radosnej zabawy. W czasie drogi z i do domu, w którym byli nad ranem rzucali się śnieżkami i odbijali w śniegu tzw. „orły”.
W bożonarodzeniowej opowieści pani Zofii pojawia się, także wspomnienie o znanych dawniej przysłowiach: „Ten dzień, jaki, cały rok taki”, „Jakiś we Wigilię, takiś cały rok”, „Narodzenie po wodzie, Zmartwychwstanie po lodzie”. Co do pogody to śnieg, gwiazdy lub mróz oznaczały dostatek i urodzaj — „Gdy pasterka jasna, to komórka ciasna”. Panowało przekonanie, że w Wigilię nie wolno było nic pożyczać. Mówiono, że dziewczęta, które tego dnia tarły mak szybko miały znaleźć sobie męża. Również pod talerze wkładano rzeczy symbolizujące przyszłość. Rano myto się wrzucając do wody pieniążek lub obrączkę.
Wspomnieniem pani Zofii Guzik byli, także kolędnicy. Dawniej nie wyobrażano sobie bez nich Świąt. Nazywani „pastuszkami” chodzili dopiero po kolędzie kapłana. Podchodząc do domów najpierw zza okna śpiewając pytali: „Przyszliśmy do Pana gospodarza po kolędzie, czy to Wam przeciwnością nie będzie?” na, co odpowiadano „nie”, po czym „goście” śpiewali 2, 3 kolędy. Dopiero po nich wchodzili składając świąteczno-noworoczne życzenia. Mieli akordeon, gwiazdę oraz szopką z kukiełkami. Wystawiano teatrzyk o narodzinach Pana Jezusa. Sami kolędnicy też byli przebrani. Mieli stroje: pastuszków, króla Heroda, turonia, diabła, śmierci, Żyda i konia. Po występie turoń zaczynał tańcować, z którymś z domowników, do czego przygrywał akordeon. Tutaj zaczynała się rola konia, który najpierw chodził dookoła izby, a później bawiono się, że jest do sprzedaży. Czasem w domach, gdzie były panny odbywały się, także tańce.
Opowieść pani Zofii to także Dzień św. Szczepana i wspomniany szczuciński kościół, gdzie świecono owies, którym w czasie uroczystej sumy, gdy ksiądz chodził za „składką” obrzucano nim. Po Mszy św. młodzi natomiast obsypywali siebie wzajemnie. Czasem małym grochem „bobikiem” dostało się, także kapłanowi.
Sylwestra natomiast młodzież spędzała w szkole w Radwanie, gdzie urządzano małe przyjęcia. Starsi szli na nabożeństwo podziękować za doznane łaski w minionym roku. Na Mszę św. całymi rodzinami szło się w Nowy Rok prosząc o zdrowie, zwyczajne szczęście oraz urodzaj w zbiorach polowych.
Takie było Boże Narodzenie we wspomnieniach pani Zofii Guzik. Jak widać większość z tych dawnych zwyczajów rozmyła się z biegiem lat. Dziś zimowe Święta są inne przede wszystkim świętem konsumpcjonizmu. Owszem wszystko jest piękne i ja nie protestuję. Wprost przeciwnie. Uważam, że bardzo dobrze, że dekoruje się: domy, sklepy i ulice. Ale wnętrze? No właśnie. Już dawno zauważyłam, że w te najbardziej rodzinne dni w większości naszych domów królują: telewizor, komputer, a coraz modniejsze stają się wyjazdy na nartach albo zagraniczne wczasy z dala od domu i bliskich.
Anna Hudyka