
Historia promu sięga początków 1983 roku, kiedy to barka zbudowana z nieużywanych zbiorników paliwa lotniczego, służyła do przewozu pojazdów i rowerów przez rzekę Jardine. Koszt wynosił 15 dol. w obie strony. Teraz prom jest obsługiwany przez Radę Regionalną Obszaru Półwyspu Północnego (NPARC), a cena za przejazd samochodu wynosi 160 dol., samochodu z przyczepą 250 dol., motocykla 80 dol., a roweru 40 doł. Ponieważ jest to jedyna droga lądowa do północnego krańca przylądka York, cena biletów pokrywa powrót. Jedynie piesi mogą przekraczać rzekę Jardine za darmo. Tylko co dalej? My jedziemy do Weipa.

Czerwona droga prowadzi nas prosto do czerwonego miasta, jednego z największych na Półwyspie Cape York. Istnienie zapewniają mu ogromne złoża boksytu, największe na świecie. Wjeżdżamy na Mission River Bridge, najdłuższy jednopasmowy most w Australii (1041m). Wydaje się bardzo wąski. W rzece Piotr zauważa krokodyla. Nieźle, myślę z obawą, gdy zatrzymujemy się na lunch przy brzegu Zatoki Albatross. Siadamy na zwalonym pniu drzewa.
Przewodnik opowiada o wielkich kopcach muszelek, które mamy przed sobą. Jest ich ponad 500, a składają się głównie z muszli sercówki, znanej niektórym Aborygenom jako kwambak. Uważa się, że kopce powstały w wyniku wielopokoleniowego spożywania kwambaku przez ludność rdzenną i składowania ich szczątków w stosach. Wiek najstarszego kopca szacuje się na około 2700 lat, choć wiele innych wydaje się mieć od 1000 do 2000 lat. Po co je budowali? Nie wiadomo. Przyczyna do dziś pozostaje tajemnicą. Tak jak i to, że nagle, w środku pory suchej, lunął rzęsisty deszcz. Akurat skończyliśmy jeść kolację. Na wysuszonej ziemi zrobiły się kałuże, ale namioty przetrwały. Będą trochę mokre rano przy składaniu.

Po złożeniu namiotów, dwugodzinna wycieczka autokarem „Weipa Mine and Town Tour”. Bardzo ciekawa. Oprócz poznania historii miasta i okolicy, zwiedzamy odkrywkową kopalnię boksytów Rio Tinto. Przewodnik opowiada o początkach górnictwa w tym rejonie. Od lat sześćdziesiątych XX wieku, aż po lata współczesne. Patrzę na to wszystko i dopiero teraz dociera do mnie ogrom tych przedsięwzięć. Widok jednego ze 190-tonowych transporterów, na hałdach czerwonej ziemi robi ogromne wrażenie.

Nasza wyprawa jest tak intensywna, że brakuje czasu do pisania. Na rozmyślania, tak, owszem, mimo że za oknem samochodu tyle się dzieje. Przede wszystkim krajobrazy zmieniają się wraz z kilometrami. Widzę lasy deszczowe, sawannę i obszary z kopcami termitów.
Jedziemy Old Telegraph Track, słynną trasą dla samochodów z napędem na cztery koła, biegnąca wzdłuż pierwotnej linii telegraficznej. Trasa OTT jest malownicza i wymagająca. Słynie z przepraw przez strumienia i rzeki, z pięknych krajobrazów i dostępu do miejsc takich jak dzikie, puste plaże i ukryte w zieleni wodospady.

OTT zaczyna się w Bramwell Junction i kończy przed promem na rzece Jardine. We wszystkich tych miejscach czas jakby się zatrzymał. Tylko my jedziemy napędzani przez głód przygody i poznania. Cały czas towarzyszy nam historia regionu, w którym życie ludzkie trwało od dziesiątek tysięcy lat. Nasz przewodnik Mark podaje mi pióro sowy. Włóż do kapelusza, mówi, będzie Cię chronić. Wsuwam delikatne pióro za rąbek kapelusza. Zachwycona i zdziwiona jedocześnie. Jak wierzysz, to będzie, mówi Mark i dodaje – ja wierzę.
Ela Chylewska