Kultura, Lifestyle

Chichot (z) poezji

Oto nowy model poezjomatu – charakterystyczne zielone kosze przed wejściem do budynku sieci McDonald’s. Z wierszami poetów na umowach śmieciowych, na bezrobociu, na lichych etatach, publikujących własną poezję za darmochę i po nic, działających na rzecz kultury, którą od lat grilluje się i przepija piwem w rytm skocznej, biesiadnej muzyczki. Urządzenie z odpowiednio szeroką gardzielą, żeby wiersz bezgłośnie i bezkolizyjnie trafił tam, gdzie jego miejsce – do zsypu. Tymczasem w domach Polaków na honorowych miejscach wiesza się telewizor. I dlatego, po obejrzeniu dowolnego programu rozrywkowo-kulturalnego w dowolnej stacji, od razu można się powiesić.

Fot. Valerio Errani Pixabay

***

Dostrzegacie na niebie mikroskopijną kreskę ciągnącą się za aeroplanem? Nie? Podobnie jest z poezją, która niezauważona szybuje ponad gadającymi głowami z punktu nic do punktu donikąd. Przez nieskończony błękit, a to mówi wszystko.

***

Czy poezję powinno się dzielić na „męską” i „żeńską”? Oto jest pytanie, o którego „wybrzmienie” zabiegają środowiska mocno przywiązane do kategorii „płci”. Tymczasem poezja w ogólnoludzkim kontekście jest formalnie niczyja jak podrzucone do „okna życia” dziecko – co prawda o określonej płci, ale w powijakach i bez karteczki z jakakolwiek informacją. Po co komu te graficzne znaki (trójkącik, kółeczko), to oznajmujące „monitorowanie” za każdym razem, kiedy pojawia się jakakolwiek nierównowaga w naszym wsobnym, poetyckim stadle? I tak przyjedzie walec i wszystko wyrówna; szalet na sto procent będzie publiczny, czego nie można powiedzieć o poezji poetek/poetów*).

*niepotrzebne skreślić w zależności od wyznawanego parytetu.

***

Schody do nieba (z bombastycznej kompozycji Led Zeppelin). Te także prowadzą w dół – do piekła. Widziałem tłum na spotkaniu autorskim pewnego grafomana. W jego wierszach wszystko było jasne jak śnieżnobiałe kafelki, którym wyłożony jest każdy centymetr czyśćca. Fraza brzmiała na wskroś narcystycznie, pseudo-filozoficznie, patetycznie. There’s a lady who’s sure all that glitters is gold / And she’s buying the stairway to heaven – w ten deseń (w trakcie tego orgiastycznego słowotoku sterylny dotychczas czyściec wymagał użycia lizolu). Uciekłem stamtąd estetycznie opluty, lepki od cudzych zachwytów.

***

Debiutowanie „po czterdziestce” to jakiś żart. Faux pas popełnione wobec samego siebie. Poeci w zaawansowanym wieku zabiegający o uwagę, tomy poezji wypełnione zdaniami w rodzaju „znowu w życiu mi nie wyszło”. Na smutnym końcu (idą) wiersze, które przypominają bicie głową w mur: I dlatego nie ma na ziemi nic bardziej ożywczego, / niż powrót do źródeł. Na przykład pokój w Hotelu Savoy, / gdzie rok wcześniej znalazłem tłustego trupa w szafie. / Dzisiaj nad ranem widziałem jego ducha w lustrze. / Przez ten czas nie stracił na wadze nawet dwudziestu gramów. / No więc, pokój w Hotelu Savoy, którego skostniała aura / nigdy nie osiągnie temperatury pokojowej. Może dlatego / nie mam wcale ochoty na okolicznościowe meldunki: „pokój nam / wszystkim”, albo „bądźcie błogosławieni poeci / – wy, i wasze ameby”.

***

Zdjęcie opróżnionych z alkoholu buteleczek ustawionych na murku, na którym najprawdopodobniej odbyła się plenerowa, suto zakrapiana impreza towarzyska, to doraźna metafora tego kraju. Rząd dusz, a w zasadzie rząd „małpek”, co się przekłada na niemal wszystkie poziomy życia Polek i Polaków. Żadna tam poezja, a jeśli – to dla tych bardziej uświadomionych (i nie mam tutaj na myśli nauczycieli polonistów) funkcjonująca wyłącznie jako „wprowadzanie elementu baśniowego do rzeczywistości” (a co tam, polećmy mieszanką Himilsbacha i Wyspiańskiego). „Miałeś, chamie, złoty róg, ostał ci się ino sznur”, mój ty, kryształku soli. Tej ziemi, a jakże!

***

Mieliście świadomość, że w teorii zarządzania pojęcie „kamień milowy” określa „ważne zdarzenie w harmonogramie o czasie trwania 0, które podsumowuje określony zestaw zadań bądź daną fazę projektu”? Brzmi to jak wiersz poetów z roczników 1990-2000. Tymczasem Rzymianie takimi kamieniami oznaczali milę (rzymska mila to 1478,5 m). Dla mnie to o jeden otoczak za daleko.

***

Immanuel Kant twierdził, że moralne jest wyłącznie to, co człowiek czyni przede wszystkim z poczucia obowiązku. Rzeczy, które wykonuje dla przyjemności, są moralnie obojętne (pod warunkiem, że nie stoją w sprzeczności do obowiązków – wtedy są moralnie naganne). Tak się składa, że w moim życiu większość czynów poświęciłem własnym przyjemnościom, za wyjątkiem parania się poezją. Gdy sobie to wizualizuję, nie wyświetla mi się projekcja gwiaździstego nieba, ale uliczne latarnie.

***

Ubogi duchem to kraj, w którym otwiera się klasy disco polo zamiast szkół poezji. „Powiada, który zajrzał prosto w ogniotrwałe /misy pod rusztami państw i miast: twoje są jak skwarka, / prędzej, prędzej!, nadstaw język pod skapujący tłuszcz”.

***
„Obyś żył w ciekawych czasach” – to starożytne chińskie przysłowie (nie wiadomo do końca, czy rzeczywiście starożytne i chińskie; wersja alternatywna podaje, że po raz pierwszy słów tych użył w roku 1898 w swoim przemówieniu brytyjski polityk Joseph Chamberlain) nie jest błogosławieństwem, ale przekleństwem. Coś jest na rzeczy, ponieważ ten sam Chamberlain przypadkowo był twórcą Londyńskiej Szkoły Chorób Tropikalnych, której zadaniem było zapobieganie przenoszeniu się wirusów pochodzących z brytyjskich kolonii. Jako poeta, o którym nawet jego własny wydawca mówi, że „tworzy wiersze pandemiczne”, chciałbym się do tego odnieść. Ponieważ ambicją ich twórcy było, aby zostały odebrane jako „wszechświatowe”, a przede wszystkim jako „ogólnoludzkie”, pozornie wszystko się zgadza. Oprócz kasy (jak zwykle). Zwłaszcza, że w wymiarze podstawowym autor stosuje wobec własnych wierszy przydomek „paniczne”, a więc: „obsesjonalne”, „obsesyjne”, „paranoiczne”, a nawet „patologiczne”. Jakimi słowami i jakim innym językiem można opisać to, co wyprawiamy na Ziemi jako tzw. „ludzkość”? Hę?

***

Tak się składa, że po moich spotkaniach autorskich wszyscy idziemy do knajpy. Czasami marzę, że kiedyś pójdę na kawę i ciastka, albo po prostu rozejdziemy się do swoich domów – ja, jako przyjezdny, wrócę do hotelowej samotności. Ale nie, w moim przypadku to tak nie działa. Wstaję rano, idę na pociąg, po południu mam spotkanie, po spotkaniu ląduję z organizatorami, znajomymi i nielicznymi czytelnikami w jakimś lokalu, skąd wracam do hotelu późno w nocy. Idealna knajpa to ta z filmu „Siekierezada” – „Hoplanka”. Zadymiona, parująca ludźmi, z mocno zmęczonym wystrojem i wyposażeniem, serwująca wódkę w „karczmiakach”, zimne piwo, a na przekąskę marynowanego śledzia prosto ze słoja. Taka może się człowiekowi nawet przyśnić. Mocno okrojoną wersję podobnego przybytku mam u siebie. Zachodzę tam czasem, ale wyłącznie zimą, bo musi być naprawdę mroźno, żebym miał ochotę na zimną wódkę i piwo. Poważnie wstrząsnął mną kiedyś pewien zaznajomiony poeta, który chwalił się publicznie, że jego profil na Facebooku obserwuje ileś tam tysięcy ludzi. Bo osobiście najbardziej lubię te knajpy, w których co najwyżej można dostać w mordę.

***
Bazgracz, bazgrała, grafoman, gryzipiórek, gryzmoła, literacik, literacina, pisarczyk, pisarz z bożej łaski, pisarzyna, pismak, poecina, poeta z bożej łaski, rymopis, szmirus, tandeciarz, wierszokleta, wierszopis, wierszorób, bard, lirnik, liryk, trubadur, wieszcz, mistrz pióra, mistrz słowa, poeta liryczny, artysta, rymotwórca. W słowniku synonimów języka polskiego istnieje 29 wyrazów bliskoznacznych dla słowa poeta. Urodziłem się 29 grudnia…

***
Wyobraźmy sobie, że państwo polskie to instytucja, która dba o swoich poetów. Ba! Nie tylko ich, ale o wszystkich obywateli. Powiecie: toż to socjalizm! Niekoniecznie, to po prostu instytucjonalna empatia. Skoro poeta nie potrafi ochronić się przed samym sobą; brak mu tzw. „inteligencji życiowej”, czyli wszystkich tych sprowadzających do jednego wora (tzw. „produkcyjniaka”) cech osobowościowo-kompetencyjnych: asertywności, kreatywności, mobilności, itd., itp., to w czym tak naprawdę może mu pomóc jego własne państwo? Na przykład w tworzeniu klimatu, w którym „społeczno-gospodarczy Babilon” tworzony przez korporacje i polityków na ich usługach, nie funkcjonowałby na zasadzie maszynki do mielenia mięsa. Poeta, obiekt chroniony? Raczej monitorowany za pomocą szpiegującej aplikacji podczas przymusowej kwarantanny.

***

Miałem sobie pochichotać nad pewnym podsumowaniem poezji online, które okazało się aktem stadnej zgodności, ale nie chce mi się już śmiać. A przecież zjawiska będące obiektem rozpoznania (podsumowania) to nie wyłącznie te, które istnieją dlatego, że stanowią przedmiot zbiorowej zgody, ale istnieją przecież także pomimo niej. Miałem rozkosznie podeliberować nad tym, co „nagrodyzm” robi z poetami, lecz jestem ostatnim, który przywiązywałby do tego śmiertelną powagę, niemniej odechciało mi się śmiać ze względu na negatywne oddziaływanie zjawiska (nie z racji generowanego komunikatu, który jest zawsze i wyłącznie subiektywny, a przez jego multiplikowany środowiskowy odbiór). Miałem też szydzić z pewnych projekcji dotyczących przyszłości poezji i zabrakło mi źródeł, ponieważ te wywodzące się z kolejnej abstrakcyjnej debaty wywołały na mojej twarzy wyłącznie bezradny uśmiech, a ponieważ bezradność nie jest mi niezbędna do życia, nie jest mi również do śmiechu. Miałem rechotać na temat pewnej książki, która w tym roku zerwała kapelusze z głów niemal wszystkich kapituł, ale nie mam ku temu narzędzi, ponieważ to dobra książka, tylko że napisana z wykorzystaniem „zbiorowej świadomości” odnoszącej się do tego, jak dziś powinien wyglądać niespolaryzowany wiersz, który będzie przekonujący dla wszystkich, a ponieważ i mnie w sumie przekonał, brutalnie zdarło mi uśmiech z twarzy. Skoro więc w ogóle nie jest mi do śmiechu, postanowiłem już całkiem przestać śledzić środowiskową telewizję. I przestałem płacić rachunki za prąd.

***

Niczym znany wszystkim z filmu Barei palacz, który z kotłowni uczynił pijacką melinę, „proszę o chwilowy spokój, gdyż ADM do mnie dzwoni”. „…A czy ja palę, Pani Kierowniczko, ja palę cały czas…”. A czy ja rozmyślam nad tematem felietonu do kolejnego numeru „Afrontu”? Rozmyślam cały czas, nawet w pracy, której solidny i wzniosły symbol – gmach, w którym pracuję, z fasadą zdobioną attyką, hallem wspartym na kolumnach i piękną salą posiedzeń z galerią dla publiczności – swoim karcącym majestatem przywołuje mnie do urzędniczej dyscypliny. „Panie Piotrze – mawiał ongiś mój najważniejszy z najważniejszych przełożony – Leśmian był rejentem, a w końcu poeta. Radził sobie, a Pan mi tu ciągle narzekasz”. No tak, ale Leśmiana uznaje się w końcu za „najbardziej skrajną indywidualność twórczą literatury polskiej XX wieku”. Czyli poniekąd odreagował.

Piotr Gajda

Tekst dzięki uprzejmości Kwartalnika literacko-artystycznego “Afront”.