Polska, Sport

Chimera i Jacek Magiera

Obserwujący triumf Legii ze Sportingiem z trybun na Łazienkowskiej były trener mistrzów Polski, Stanisław Czerczesow został entuzjastycznie powitany przez kibiców i wyściskany zarówno przez właścicieli klubu jak i byłych zawodników. Gdyby w środę wieczór na stadionie znalazł się Besnik Hasi, należałoby mu się dokładnie tak samo ciepłe przyjęcie. Bez jego krótkiej obecności w Legii nie było by tego spektakularnego sukcesu, jakim jest awans do Ligi Europy z tak silnej grupy.

Jacek Magiera
Jacek Magiera

Nie było by 18 mln euro od UEFA (spora część za wygrane eliminacje), nie byłoby tak kluczowych dla tego sukcesu piłkarzy jak Vadis Odjidja-Ofoe czy Thibault Moulin (choć to, że są w tak dobrej formie to już zasługa Jacka Magiery). Przede wszystkim jednak gdyby nie kompromitująca porażka 0:6 z Borussią Dortmund, styl gry drużyny Hasiego oraz jej wpadki w Ekstraklasie, nie było by samego Magiery, największego wygranego kampanii Legii w Champions League.

Właściciele Legii wcale nie ukrywają, że w żadnych innych okolicznościach Magiera nie dostałby tej roboty. Owszem, szykowano go, żeby kiedyś przejąć drużynę. Ale na pewno nie teraz – z tak nikłym trenerskim doświadczeniem, w stulecie klubu i perspektywie gry w Lidze Mistrzów po 20 latach. Mógł przyjść tylko jako „ratownik” i z tej roli wywiązał się chyba jako najlepszy ratownik w historii.

Ktoś w uniesieniu napisał na Twitterze tuż po meczu, że oto poznaliśmy następcę Adama Nawałki na fotelu selekcjonera reprezentacji – oby dla Legii jak najpóźniej, w okolicach 2020 roku. Lepiej zachować umiar, bo murowanym kandydatem na selekcjonera mianowaliśmy już Henryka Kasperczaka, Dariusza Wdowczyka czy Macieja Skorżę. Ale trudno się dziwić zachwytom, bo skala zmian jakie wprowadził Magiera i ich efekt zarówno w Lidze Mistrzów jak i Ekstraklasie są niewiarygodne.

Dzisiejsze zachwyty potęguje chaos jaki zostawił mu w szatni poprzednik i szybkość jak nieopierzony trenersko Magiera z nim sobie poradził. Natychmiastowy powrót dyscypliny, zaangażowania, determinacji i koncentracji w grze legionistów. Za które drużynę chwalono nawet mimo wysokich porażek w Madrycie czy Dortmundzie. Równie szybki powrót świetnej atmosfery, jakiej szatnia na Łazienkowskiej nie widziała od dawna. Reaktywacja uznanych za przegranych piłkarzy jak Kuba Rzeźniczak, danie szansy nowym jak Michał Kopczyński zbiegło się z odpaleniem formy zawodników sprowadzonych przez Hasiego.

Wszystko to idąc w parze z gruntowaną znajomość nie tylko szatni i klubu, każdego jego zakamarka i każdego pracownika spowodowało, że uważana po 0:6 z Borussią za zakałę Ligi Mistrzów, niegodną piłkarskich salonów i dobrą jedynie do śrubowania niechlubnych rekordów Legia wypadła w meczu ze Sportingiem jak rutyniarz grający w Lidze Mistrzów regularnie od lat. Wytrzymując po raz pierwszy w tej edycji presję oczekiwań. Drużyna, która straciła dotąd aż 24 gole, potrafiła zachować czyste konto. Na pochwały zasługiwał każdy zawodnik co do jednego.

Dalsza część tutaj.

Michał Pol