Felieton, Świat, Życie i społeczeństwo

Daddy is back – czyli analiza geopolityczna pióra Pawła Olbrycha

Pamiętacie pamiętnik partyzanta? Tego, co opisywał jak w dni parzyste, jego oddział wypierał Niemców z lasu, a w nieparzyste Niemcy zdobywali las z powrotem? I tak przez kilka tygodni, aż w końcu leśniczy się wkurzył i pogonił jednych i drugich z lasu? No to przyjechał Biden i zrobił porządek po całości.

Fot. Interent

Najpierw u siebie.

Dla każdego amerykańskiego prezydenta wszystko co robi musi odnosić skutek przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych. To naturalne, że interes Ameryki amerykański prezydent musi stawiać na pierwszym miejscu, w tym interes wewnętrzny. Donald Trump, który na 100 sposobów wychwalał Władimira Putina, który ma z nim setki zdjęć, ujęć, filmów, gdzie wychwala inteligencję i polityczną klasę władcy Kremla, jest skończony. Nic tak nie konsoliduje narodu, wyborców, opinii publicznej i klasy politycznej jak wojna. Trump na przyjaźni z Putinem przyjedzie się raz a dobrze i ostatecznie. Ameryka na wojnie z Rosją, Ameryka zwycięska, Ameryka będąca znowu liderem wolnego świata, doskonale wpisuje się w propagandowy postulat Donalda Trumpa „Make America great again”. Ameryka dawno nie była tak wielka, jak właśnie w tej chwili. To w pełni zaspokaja ambicje redneck’ów głosujących wcześniej na Trumpa.

Tymczasem Biden przestał być chyba już ostatecznie postrzegany przez swoich krytyków jako przysypiający staruszek. Zwiędły intelektualnie i bezsilny wobec wyzwań współczesnego świata. W jego słowach i działaniu widać pomysł, pewność siebie wizję i świadomość posiadanej siły. Ci, którzy go nie doceniali – teraz się zdziwili.

Potem z Rosją.

Putinowi nie pozostawiono złudzeń. Dużo, a może wszystko powiedziano o strategicznej pomyłce, jaką zrobił napadając na Ukrainę. Ale przypomnijmy. Sankcje miały być jak zwykle udawane. Najważniejszy „sojusznik”, i partner gospodarczy w krajach tak zwanego Zachodu czyli Niemcy, miał być niezmiennie życzliwy Rosji – nie żeby z przyczyn ideologicznych, ale po prostu dla pieniędzy. Zachód miał być podzielony i rozdyskutowany. Ameryka zajęta sobą. Piąte kolumny dowodzone przez Salviniego, Orbana i Le Pen miały zdobyć rząd dusz w komunikacji krzycząc: „nie będziemy umierać za Kijów”. Chiny miały jednoznacznie stanąć za Rosją. Bratnie republiki postradzieckie powinny pójść na tę wojnę ramię w ramię, jak w czterdziestym pierwszym. Ukraina miała być wewnętrznie rozdarta, militarnie słaba, a jej klasa polityczna niekompetentna, skorumpowana i tchórzliwa. Własna armia miała być nowoczesna, dobrze przygotowana i niezwyciężona. Wszystko okazało się inaczej.

Rosja Putina nie ma żadnych szans, aby wygrać w konfrontacji gospodarczej z Zachodem. Putin niczego nie nauczył się od późnego Breżniewa, który najpierw poszedł na wojnę z Zachodem w Afganistanie, aby potem dać się Reaganowi zazbroić na śmierć. Być może konflikt w Ukrainie był sprowokowany przez NATO, być może nie był i wydarzyłby się niezależnie od zaangażowania Zachodu w przeciąganie Ukrainy na swoją stronę, pozostaje tylko analizować sytuację tu i teraz.

A jest ona następująca: Rosja w sposób porażający odsłoniła swoją słabość militarną i organizacyjną. Dysponujący dobrym wywiadem Zachód spodziewał się tego. W końcu jak od kraju, którego gospodarka nie potrafi wyprodukować kosiarki do trawy, i jedyne co umie, to kopać dziury w ziemi i sprzedawać nieprzetworzoną ropę, spodziewać się, że będzie w stanie w wyniku skomplikowanych procesów technologicznych, organizacyjnych i menedżerskich wyprodukować precyzyjną broń na miarę dwudziestego pierwszego wieku?

Nie tylko rosyjskie czołgi dają się pokonać ręcznymi granatnikami, nie tylko rosyjskie samoloty i śmigłowce przypominają kaczki na polowaniu, ale jak się okazało „mózg i cały system nerwowy” operacji wojennej czyli wywiad i systemy komunikacji okazały się po prostu nie istnieć.

Tym, którzy narzekają na zbyt małe zaangażowanie Zachodu w pomoc militarną Ukrainie, która w ich przekonaniu ogranicza się wyłącznie do dostaw wspomnianych granatników, można przypomnieć anegdotę o mechaniku, który za zreperowanie samochodu za pomocą jednego stuknięcia młotkiem zażyczył sobie 100 zł. Reklamującemu tę cenę klientowi wytłumaczył, że stuknięcie młotkiem kosztowało tylko złotówkę, a 99 zł wziął za to, że wiedział gdzie stuknąć.

Jeżeli pierwszego dnia wojny Rosjanom wyłączył się budowany przez lata, i reklamowany jako dający ogromną przewagę na polu walki, system komunikacji dowódczej i operacyjnej, to po pierwsze nie wyłączył się sam, tylko ktoś mu w tym pomógł, po drugie prawie na pewno były to Zachodnie służby cybernetyczne.

Jeżeli Ukraińcom udaje się eliminować kolejnych generałów, to nie dlatego, że przypadkowo się na nich natknęli, a dlatego, że otrzymują na bieżąco informacje wywiadowcze pochodzące z nasłuchu i włamań do systemów komunikacji. A to nie są tanie rzeczy. Są bardzo drogie, bardzo zaawansowane i najczęściej nie do kupienia. Ktoś to Ukrainie użycza. Satelitarne zdjęcia konwojów pancernych nie pochodzą z satelit ukraińskich, bo takich nie ma. Wartość takiego wkładu Zachodu w wojnę Ukrainy z Rosją jest o rząd wielkości większa niż wartość dowolnej liczby uzbrojenia, które przecież i tak jest Ukrainie dostarczane.

Z resztą, wołanie prezydenta Zeleńskiego o przesłanie mu samolotów to propaganda. On o tym wie. Zachód o tym wie. I Rosja o tym wie. Samolotów nie da się ot tak przekazać. Na tych zachodnich ukraińscy piloci musieli by się szkolić dwa lata, a tych nielicznych postradzieckich też się nie da przekazać, bo postradzieckie są w nich tylko skrzydła i podwozie, a cała „elektronika” i uzbrojenie są dawno wymienione na zachodnie i ich użycie również wymagałoby od pilotów ukraińskich miesięcy szkoleń. Wołanie o te samoloty, to majstersztyk wojny informacyjnej. Po to się o nie woła, aby Zachód mógł ich nie dać i tym samym „potwierdzić” “panu Putinowi” brak swojego bezpośredniego zaangażowania w tę wojnę, aby porażka Rosji na tym etapie była propagandowo jeszcze bardziej bolesna – oto Ukraina nawet bez samolotów potrafi pokonać podobno niezwyciężona Armię Czerwoną.

Z dużym prawdopodobieństwem można przypuszczać, że Zachód spodziewał się takiej indolencji sił zbrojnych Rosji i skutecznie przygotował Ukrainę do uderzeń w ich słabe punkty. Ale szereg biernych do tej pory obserwatorów konfliktów przypisywało rosyjskim siłom zbrojnym i rosyjskim technologiom wojennym status i standard równych z Zachodem. Kupowano rosyjskie uzbrojenie w Indiach, w krajach arabskich, krajach dalekowschodniej Azji. Kopiowano rosyjskie uzbrojenie w Chinach. Z respektem o rosyjskiej armii myślano w Turcji, w Kazachstanie, w Japonii. Tymczasem okazało się, że król jest nagi. Kto wie czy nie to właśnie jest największą porażką Rosji w tym konflikcie? Zapowiedzieć weekendowy blitz przeciw reklamowanej jako upadłej Ukrainie i potem męczyć się, jak wygląda na to, miesiącami, to kompromitacja i ośmieszenie, to niedźwiedź z wybitymi zębami.

Kilka dni temu prezydent Biden nazwał Putina zbrodniarzem, na co rosyjskie MSZ wezwało na dywanik amerykańskiego ambasadora grożąc zerwaniem stosunków dyplomatycznych. Jeżeli pomimo to, kilka dni później Biden płynnie przechodzi od zbrodniarza do rzeźnika, to nie ma tu przypadku.

Jednocześnie wysyła mocny sygnał do tak zwanych pozornie zwykłych Rosjan, a w praktyce do kilkudziesięciu tysięcy członków rosyjskich elit. To jest zaproszenie ostatniej szansy – jeżeli pozbędziecie się Putina sami, to jeszcze jest czas na to, aby wskazać go jako jedynego winnego. Oczywiście razem z nim będzie musiało odejść jeszcze kilkudziesięciu – kilkuset funkcjonariuszy, ale niekoniecznie pospadają im głowy. Być może dostaną szansę spokojnie dożyć swoich dni np. w Wenezueli, ale – drodzy Rosjanie, musicie działać szybko, bo im dłużej to trwa, tym bardziej stajecie się jego wspólnikami, którzy za to zapłacą.

Oceniając rosyjskie elity na kilkadziesiąt tysięcy osób, a orwellowską partię wewnętrzną na kilkaset, z czystej statystyki i prawa wielkich liczb wynika, że Brutusi są tam już ponad wszelką wątpliwość. Jest równie pewne, że wieloma kanałami toczą się z nimi rozmowy. Putin to wie, jego wierni do czasu pretorianie to wiedzą, i nie ułatwia mu to pracy. Aby bardziej bolało Ameryka puszcza szczura o swoich źródłach informacji na szczytach FSB.

Bardzo ciekawa rzecz wydarzyła się jeszcze przed wojną. Wygląda to na wpadkę, albo na udawaną wpadkę, co nie zmienia wymowy faktu. Otóż pani Ursula von der Leyen powiedziała, i media o tym doniosły, po czym niemal nazajutrz ten komunikat i narracja wokół tego znikły, a komentatorzy, co ciekawe nie podchwycili tego wątku, że jeżeli „Pan Putin” będzie chciał zmienić rząd i władzę w Ukrainie, to Zachód postara się zmienić rząd w Moskwie skutecznie i na większą skalę wspierając wolną opinię publiczną, niezależne media, opozycję i wszystkich jego politycznych przeciwników. „Pan Putin” z pewnością to usłyszał i nie ułatwia mu to pracy. Bardzo ciekawe, że obecnie Zachód unika tego typu wypowiedzi. Stawia bardziej na skuteczność wewnętrznej opozycji w Rosji, ale oczywiście nie tej tak zwanej demokratycznej, ale tej rekrutujących się z szeregów partii wewnętrznej według Orwella i licząc na walkę buldogów pod kremlowskim dywanem.

Biden zaapelował również do życiowych ambicji Rosjan, którym w oczywisty sposób wciąż smakuje hamburger w Mcdonald’s, wciąż chcą nosić dżinsy Levi’s, wciąż chcą oglądać amerykańskie kino i jeździć na wakacje do Włoch, Grecji, Turcji i Hiszpanii, kupować sobie zachodnie samochody i dzwonić z iPhone’a.

Mam znajomego, bardzo analityczny umysł – jest bowiem profesorem matematyki z wielką wiedzą ekonomiczną, ponieważ żyje z zarządzania powierzonymi mu aktywami. I co ciekawe, bo daje to wyobrażenie o jego horyzontach światopoglądowych – jest holenderskim Żydem mieszkającym w Stanach Zjednoczonych. Od niego usłyszałem najlepsze wytłumaczenie przyczyn upadku komunizmu ever. Bez pogłębionych analiz ekonomicznych, bez porównywania potencjałów wojennych, bez wnikania w historię, przyczyny i skutki. Max – tak ma bowiem na imię – przyczyny upadku komunizmu upatrywał w zupełnej niezdolności tego systemu do zaspokajania podstawowych potrzeb ludzkich.

Zdefiniował je tak: każdy facet chciałby zaimponować swojej kobiecie sportowym samochodem, a każda kobieta chciałaby od swojego faceta dostać w prezencie drogie designerskie ciuchy na weekend w Ritzu. Ustrój, który w Chinach i Korei stawiał na mundurki, a w Związku Radzieckim na siermiężną urawniłowkę dochodów i stylu życia, nie miał szans na realne poparcie społeczne. Z podobnych przyczyn putinowska wizja rosyjskiego świata, tak zwanego ruskiego miru, nie ma prawa się ziścić, dopóki Rosja i jej elity nie mają pomysłu na stworzenie takiego modelu społeczno-ekonomicznego, który swoją atrakcyjnością kusiłby norweskiego, holenderskiego czy niemieckiego emeryta do osiadania w Rosji na starość. „Bo tam tak fajnie by się żyło, wszystko działa i jest bezpiecznie, czysto, dostatnio” – a przecież takich wyborów dokonuje szereg emerytów (niekoniecznie wiek tu jest kryterium), którzy decydują się na zmianę miejsca zamieszkania i wybierają Kanadę, Australię, Lazurowe Wybrzeże, Majorkę, Skandynawię, bo po prostu podoba im się oferowany tam model życia. Ale nigdy Rosję. Jest przecież dokładnie odwrotnie. Ci których na to stać, nie chcą tam mieszkać, nie chcą posyłać dzieci do szkół, nie tam kupują apartamenty swoim córkom i kochankom. Putin, który nie rozumie, że stara się na siłę przekonać całe narody do modelu, który nie podoba się nikomu, nie jest w stanie tego osiągnąć.

A co z Europą?

Stany Zjednoczone wracają do Europy, chociaż w zasadzie precyzyjniej byłoby powiedzieć „wracają po Europę”. Komunikat jest bardzo prosty. Po pierwsze: będziemy was bronić. Nie lękajcie się. Po drugie: wystarczy już tej wielobiegunowości świata zachodniego. Tatuś wrócił. Bardzo was wszystkich kocha, ale to on będzie podejmował decyzje. Po trzecie: żeby wam pomóc – sami sobie musicie trochę pomóc. Pomożemy wam uniezależnić się energetycznie od Rosji czytaj: to my będziemy sprzedawali wam gaz i ropę, i na tym zarobimy, więc bronić was będziemy nie z miłości, a we własnym interesie. Musicie się też troszeczkę dozbroić, no i z grubsza wiadomo skąd to uzbrojenie weźmiecie.

Niemcy będący do tej pory niekwestionowanym liderem nie tyle antyamerykańskiej Europy, ale Europy autonomicznej od Ameryki gospodarczo i politycznie, de facto zgodziły się realizować postulaty. Postulaty, które w nieco mniej grzeczny sposób formułował Donald Trump, narzekający na Angelę Merkel, że ta domaga się, aby Ameryka broniła Niemiec, ale w tym samym czasie ropę kupuje od Rosji – tutaj Biden grubo zapunktował w oczach elektoratu Donalda Trumpa.

O dziwo, albo właśnie odwrotnie – nie dziwota, że Unia Europejska i cztery inne komponenty tak zwanego Zachodu, czyli Wielka Brytania, Kanada, Australia z Nową Zelandią, zgadzają się na takie postawienie sprawy. Niespecjalnie mają wybór, gdy dwaj Hanibale ante portas.

Przy okazji Pan Biden wytłumaczył co krnąbrniejszym, że czas pyskowania i szukania „swojej drogi” w Europie Ojczyzn się skończył i zasady są proste, takie jakie są, a innych nie będzie. Co prawda tego nie powiedział, ale gołym okiem widać w postępach wojennych, a raczej w ich braku, po stronie Rosji na czym polega wyższość świata demokratycznego nad dyktaturami. Świat Orwella, w którym żyje „Pan Putin”, wobec braku mechanizmów wewnętrznej kontroli, braku wiarygodnych informacji, przy mega korupcji jest po prostu niezdolny do stworzenia potencjału, który dawałby szanse na zwycięską konfrontacje militarną, która de facto jest przecież emanacją potencjału gospodarczego, technologicznego, organizacyjnego i zarządczego.

W świecie demokratycznym byłoby nie do pomyślenia dowiadywać się o słabości własnej armii dopiero na polu walki. Jej słabości wynikające z niekompetencji, z korupcji, z błędnych decyzji, byłyby wielokrotnie wyciąganie na światło dzienne i wałkowane w mediach i w salach obrad przez opozycję, whistle blowers i po prostu dyskutowane przez wolną opinię publiczną. Tymczasem dla „Pana Putina” drukuje się osobne pisemko i cały system pracuje na to, aby elity władzy nie otrzymywały prawdziwych informacji, których dostarczyciele wiedzą, że w ich interesie leży wyłącznie mówienie tego, co słuchacz chce usłyszeć. Między wierszami: panie Kaczyński – bez wolnych mediów, sądów i rządów prawa, nam nie po drodze, bo to po prostu nie działa.

Tymczasem w Polsce…

W Polsce mamy pozamiatane. Ameryka długo się przyglądała. Europa dostała swoją szansę, aby pana Kaczyńskiego i pana Orbana postawić do pionu. Bez powodzenia. Kolejni Kaczyńscy i Orbanowie uaktywniali się w innych krajach Europy w osobach pani Le Pen i pana Salviniego i im podobnych. Pan Nigel Farrage nadal wydaje się pobierać wypłatę w rublach. Wystarczy. Biden na własnej skórze doświadczył co znaczy populizm i po prostu powiedział dość. Do Polski poleciał sekretarz stanu, potem pani wiceprezydent, aby przyklepać z panem Dudą tę prostą prawdę, która do panów Kaczyńskiego, Ziobry i Morawieckiego jeszcze nie dotarła – koniec balu, panno Lalu.

Prezydent Duda nie zmądrzał z dnia na dzień w wymiarze intelektualnym swojej osobowości, ale swój spryt ma, ma swój rozum i dał sobie łatwo wytłumaczyć, że jeżeli chcę mieć jakiś pomysł na siebie na resztę życia, to nie ma innego wyboru, jak przejść na jasną stronę mocy. I to zrobił. Przyjęcie przywództwa w Europie przez USA i symboliczne odebranie go Niemcom, skutecznie odbiera Kaczyńskiemu od zawsze i zawsze działający straszak w postaci straszenia Krzyżakami.

To nie z Niemcami Polska i Duda będą się układać tylko z Ameryką. To tłumaczy poniekąd nieobecność pana Donalda Tuska, którego nie tylko pan Kaczyński, ale jak widać również prezydent Biden postrzegają jako (zbyt) wielkiego orędownika Unii Europejskiej i jej roli w świecie i w Polsce. Zapewne Tusk odegra jeszcze jakąś rolę, ponieważ ma wciąż wielu wyznawców, może nawet zostanie kiedyś prezydentem. Ale w Polsce nie prezydent jest najważniejszy i nie prezydenckie wybory są najwcześniej. Na kogo postawiła Ameryka jest chyba jasne.

A co na to Chiny?

Chiny z właściwym sobie dystansem i konfucjańską mądrością wschodu siedzą tymczasem na szczycie wzgórza i przyglądają się walczącym tygrysom. Nie brakowało opinii, że wykorzystają zaangażowanie Zachodu w Ukrainie, aby niejako od ręki, zaraz, natychmiast zająć Tajwan. Tymczasem, ku zaskoczeniu wielu, to się nie wydarzyło. Chiny należały i należą do ekskluzywnego klubu pięciu podmiotów prawa międzynarodowego, które w swojej polityce zagranicznej myślą kategoriami stuleci. Do wczoraj była to Rosja, Ameryka, Izrael, kościół Katolicki i Chiny właśnie. Popełniając swój strategiczny błąd napaści na Ukrainę Rosja wydaje się opuszczać ten klub. Ale bez wątpienia Chiny są w nim nadal.

Chinom się nie spieszy, a już na pewno nie spieszy im się do spektakularnej porażki i kompromitacji, jakich właśnie doznaje niezwyciężona Armia Czerwona. Jakie wnioski z tego, co się wydarzyło w ostatnich tygodniach wyciągają Chińscy przywódcy? Nie może być innych jak te, że jeżeli Rosja, której armię słusznie Chińczycy oceniają jako lepiej przygotowaną do konfliktów od własnej, która ma olbrzymie doświadczenie bojowe zdobywane regularnie po czterdziestym piątym roku na Węgrzech, w Czechosłowacji, w Afganistanie, w Czeczenii i Gruzji, jeżeli ta Rosja nie radzi sobie w starciu z zachodnią technologią w sposób tak spektakularny, to jak wyglądałaby wojna Chin z Zachodem. Chiny od kilkudziesięciu lat mają jedynie teoretyczne doświadczenia militarne, a ich niewątpliwy potencjał gospodarczy na razie nijak nie przekłada się na ten militarny.

Chińczycy to mądrzy ludzie, i jak każdy, mając do wyboru rodzaj broni i miejsce walki, którą chcą stoczyć z rywalem, wybiorą ten rodzaj broni i tę ubitą ziemię, gdzie czują się najpewniej. Rywalizacja gospodarcza daje Chinon olbrzymią szansę w konkurencji ze światem zachodnim już tu i teraz, tymczasem starcie militarne mogłoby się okazać wielce ryzykowne. Suma interesów ekonomicznych i obrotów gospodarczych Chin z szeroko rozumianym światem Zachodu, w porównaniu z tym co łączy Chiny z Rosją, to różnica o rząd wielkości, a może nawet dwa rzędy. Jest oczywiste, że Chiny nie zaryzykuję swoich potężnych interesów z Zachodem w imię mikrych interesików z Rosją.

Chiny będą dalej toczyć swoją grę z Zachodem konkurując ekonomicznie, natomiast Rosję już ograły i nie ma mowy o żadnym wspieraniu Rosji poza kurtuazyjnymi gestami. Na kilka tygodni przed wybuchem wojny w Ukrainie miało miejsce zdarzenie polityczne bez precedensu, co prawda online w formie telekonferencji, ale przecież dzisiaj, to chyba norma. Odbył się szczyt z udziałem Chin i pięciu republik azjatyckich byłego ZSRR – Kazachstanu, Uzbekistanu, Turkmenistanu, Kirgistanu i Tadżykistanu. Za to – rzecz nie do pomyślenia – bez udziału Rosji. Na tym spotkaniu jasno nakreślono kierunki współpracy integracji ekonomicznej i zdecydowanego wejścia inwestycyjnego Chin w region, na początek kwotą 80 mld $ w gospodarki krajów postrzeganych już chyba niesłusznie jako obszar wyłącznych interesów Rosji. Zwykło się mówić, że nie ma Imperium Rosyjskiego bez Ukrainy, ale tym bardziej nie ma go bez wpływów w Azji poradzieckiej. Chiny zatem już swoje ugrały i na dzisiaj okazało się, że to nie wyrwanie Tajwanu Ameryce, a wyrwanie Rosji potężnego rynku jest informacją dnia. Surpirse, surprise.

I co dalej?

To nie Rosja, a Chiny są prawdziwym wyzwaniem dla Zachodu. Amerykanie są realistami. Wiedzą że okres między rokiem 1990 a mniej więcej 2010, kiedy byli jedynym supermocarstwem w jednobiegunowym świecie, to był miły i korzystny dla nich zbieg okoliczności, którego utrzymanie na dłuższą metę po prostu nie jest możliwe. Nie jest to żadne wielkie halo. Od 1945 r., kiedy Ameryka przejęła od Anglii rolą hegemona, normą był świat dwubiegunowy z Rosją w roli tego złego.

Po rozpadzie ZSRR, być może nieco wcześniej niż się spodziewano, do roli drugiej potęgi gospodarczej świata i challengera w rywalizacji o globalną dominację wyrosły Chiny. Razem z Ameryką, nieco zmienioną w ściślejszym sojuszem z Europą i resztą świata anglosaskiego, ale bez wątpienia występującą w roli przywódcy, Chiny będą rozdawać karty w najbliższych dziesięcioleciach, a może dłużej.

Chiny jeszcze długo nie będą czuły się na siłach rozstrzygać sporów z Zachodem w drodze bezpośredniego konfliktów zbrojnego. Może jakieś proxy wars. W międzyczasie obie strony na swój sposób próbowały (Zachód w latach 1990-2000) i próbują (Chiny do teraz) przeciągnąć na swoją stronę Rosję. Obecnie jednak i Pekin i Waszyngton z Europą zdają sobie sprawę, że jest to niemożliwe.

Co zatem się wydarzy? Otóż się tą Rosją podzielą. Nie będzie tu oczywiście mowy o żadnych rozbiorach czy zaborach, ale Rosja już nigdy nie będzie tak silna i jej rola i miejsce w globalnej polityce będą coraz mniejsze.

Podzielą się czyli jak? Czas pokaże, ale scenariusz marzeń – w dodatku jak się wydaje na swój sposób uzgodniony między Chinami a Zachodem – jest następujący: Ukraina, Gruzja i z czasem Białoruś odpłyną na zachód. Pięć republik azjatyckich zwiąże się z Chinami. W Moskwie powstanie rząd niekoniecznie demokratyczny, ale zdecydowanie nieskonfliktowany z Zachodem, którego przywódcy chcąc nie chcąc godząc się z rolą aktora drugiego szeregu, wybiorą cywilizacyjną bliskość z Zachodem, mając świadomość, że kurs na Chiny byłby dla Rosji kursem samobójczym.

Rosja i Rosjanie, a nawet światowa opinia publiczna, może długo, a być może zawsze, pozostawać pod wrażeniem, że to nadal ta sama silna Potężna Matuszka Rasija. Rosjanie, podobnie jak Polacy, bardzo łatwo mylą rzeczywiste znaczenie polityczne z patriotycznymi przedstawieniami. Będzie dużo retoryki narodowej, być może religii, dużo defilad, uroczystości, kurtuazyjnych wizyt, poklepywania po plecach, ale rzeczywiste znaczenie tego kraju określać będzie jego potencjał gospodarczy, który już jest niewielki, a będzie malał.

Warto jednak w tym miejscu rozczarować polskiego rusofobicznego narodowca – Rosja będzie dużo słabsza i bezwzględnie za słaba na Amerykę, ale wciąż wystarczająco silna na Polskę, która z kolei dla Zachodu nigdy nie będzie tak istotna jak Rosja. „Pan Putin” ma rację twierdząc że Zachód gra na osłabienie Rosji, ale zupełnie się myli, twierdząc że celem jest totalna anihilacja Rosji. Rosji nie da się upaść. Zachód bowiem Rosji potrzebuje. Odstępując Chinom rosyjskie wpływy w Azji, a w szczególności w pięciu byłych republikach poradzieckich, Zachód oddaje Niderlandy jak kiedyś pan Zagłoba. Oddaje, bo i tak musi i nie ma innego wyboru. Będzie jednak pragnął zachować wpływ na tę nową Rosję, bo to Rosja ma być dla Zachodu buforem i rezerwuarem zasobów ludzkich w ewentualnym konflikcie militarnym z Chinami. Wystarczy, że będzie na tyle słaba, aby nie móc się przeciwstawić dostępowi Zachodu do bogactw, które zadecydują o przyszłości świata, tym które kryją się pod topniejącą Arktyką. I o to w tym wszystkim chodzi.

Paweł Olbrych