Sportowcy z całego świata już walczą o medale, a w Internetach nadal trwa incydent kałowy, który spowodowała u co poniektórych ceremonia otwarcia igrzysk. Część widzów nie ma czasu śledzić przebieg zmagań, bo sami biorą udział w rzucie inwektywą i długodystansowym świętym oburzu.
W międzyczasie wyjaśniło się, że kontrowersyjna scena ceremonii nie przedstawiała Jezusa, ale Dionizosa; nie była zainspirowana „Ostatnią wieczerzą” Da Vinci, a „Ucztą bogów” holenderskiego malarza van Biljera. Ale nawet gdyby było inaczej i twórcy faktycznie odtworzyli TĘ scenę z udziałem Papy Smerfa i jego trupy transwestytów, nijak nie wyjaśnia to tego zbiorowego pęknięcia żyłki.
DaVinci namalował fresk nie z jakiegoś duchowego natchnienia, ale na zamówienie mediolańskich władz; sam był gejem, a niektórzy badacze przypuszczają, że Jezus z „Wieczerzy” ma twarz jednego z jego kochanków. „Wieczerza” jest jednym z najczęściej odwzorowywanych, cytowanych i – tak, parodiowanych obrazów. Obraz wrósł w popkulturę tak samo, jak Mona Liza, Koloseum czy Myszka Miki i w Internecie od lat krążą jego wersje z ludzikami Lego, postaciami z Gwiezdnych Wojen czy obsadami popularnych seriali.
Sztuka inspiruje sztukę, podobnie cytowane są dziesiątki i setki znanych obrazów. Takie „Narodziny Wenus” przerobiła już w kampanii reklamowej chyba każda luksusowa marka na świecie; podobnie w filmie – Kubrick, Kurosawa, Von Trier czy Eggers wręcz nałogowo kopiowali w kluczowych scenach słynne obrazy Goi, van Gogha, Eschera, czy prerafaelitów (tu lista przykładów: https://themindcircle.com/movie-scenes-recreate-iconic-paintings).

Jeżeli chodzi o zgorszenie samym udziałem transwestytów, to mamy przysłowiowy stół i nożyce. Jak przypomniał profesor Wojciech Sadurski, już od XIX wieku ulubioną krotochwilą francuskich artystów jest tzw. „épater la bourgeoisie”, czyli gorszenie kołtuna, i trzeba przyznać, że tym razem wynik był wyjątkowo smakowity. Swoją drogą, śledząc facebookowe dyskusje zauważyłem, że najbardziej zgorszone są środowiska, dla których „chłop przebrany za babę” to zwykle szczyt humorystycznej finezji.
Niepokojący jest jedynie fakt, że tak banalny detal budzi aż tyle emocji. Ludzie, przeca to nie msza, a sportowy karnawał, który za każdym razem balansuje na granicy tandety. Nie powiem, że cała ceremonia byłaby szczególnie zachwycająca – ale powiedzcie, tak z ręką na sercu, ile ceremonii olimpijskich utkwiło Wam w pamięci? Ja pamiętam tylko zapalenie znicza płonącą strzałą w Barcelonie 1992, dwa tysiące bębnów w Pekinie w 2008 i hajlowanie w Berlinie w 1936. Jeżeli za kilkanaście lat ktokolwiek zapamięta z Paryża przynajmniej tę chryję, to w sumie możemy to uznać za sukces.
Nie martwi mnie więc niebieski Dionizos ani facet w sukience i makijażu. Martwi mnie, że nasze społeczeństwo jest już tak skłócone, że potrafi robić larmo o byle szopkę. Podejrzewam, że to kolejny zgubny efekt działania mediów społecznościowych – przelotne temaciki, które jeszcze kilkanaście lat temu zapłonęłyby i zgasły między drugim a trzecim piwem w pubie, teraz rozdmuchiwane są w Internetach do rozmiarów znaku nadchodzącej Apokalipsy.
Cywilizacja Zachodu nadal nie upadła, stoi biedactwo na jednej kulawej nodze i czeka na cios miłosierdzia. Ceremonia zakończenia igrzysk już za kilka dni. Radzę już teraz zacząć się przedoburzać, aby zaprezentować dobrą formę.
Darek Jedzok