W sierpniu br. weszły na ekrany polskich kin 2 filmy opowiadające o legendarnym Dywizjonie 303. Pierwsza premiera, koprodukcja polsko-brytyjska z Marcinem Dorocińskim to film pt. „303. Bitwa o Anglię”, a druga to polski film – „Dywizjon 303. Historia prawdziwa” z Piotrem Adamczykiem, Maciejem Zakościelnym, Antonim Królikowskim i Janem Wieczorkowskim w rolach głównych. Polecam szczególnie ten drugi o polskich asach przestworzy, inspirowany książką Arkadego Fiedlera (o tym samym tytule). Polacy, w ramach Królewskich Sił Powietrznych Wielkiej Brytanii (RAF-u) tworzyli elitarną jednostkę – Dywizjon 303, który nie miał sobie równych.

Jednym z asów naszego lotnictwa w Wielkiej Brytanii był mjr Antoni Głowacki, pilot 303 Warszawskiego Dywizjonu Myśliwskiego im. Tadeusza Kościuszki z pododdziału lotnictwa myśliwskiego Polskich Sił Powietrznych w Wielkiej Brytanii i dowódca 309 dywizjonu rozpoznawczego Ziemi Czerwieńskiej (od czerwca 1942 roku jeden z 9 dywizjonów myśliwskich Polskich Sił Powietrznych w Wielkiej Brytanii). Ten wspaniały lotnik zmarł w Wellingtonie (Nowa Zelandia) w kwietniu 1980 roku (ur. w roku 1910). Był pilotem Pułku Lotnictwa, inspektorem Szkoły Dęblińskiej, uczestnikiem kampanii wrześniowej oraz Bitwy o Wielką Brytanię, rekordzistą RAF i PSP na Zachodzie (strącił 5 samolotów nieprzyjacielskich w jednym locie bojowym) – odznaczony m.in.: Krzyżem Virtuti Militari, Krzyżem Walecznych (4 razy) oraz Cross of Merit, Croix of Guerre, Distinguished Flying Cross i Distinguished Flying Medal.
Żonę śp. Antoniego Głowackiego, także nieżyjącą już panią Eugenię, poznałem wiele lat temu w Domu Polskim w Wellingtonie w czasie akademii niepodległościowej. Na dłuższą natomiast rozmowę umówiliśmy się kilka dni później na Karori, gdzie mieszkała wówczas z synem Tonim i córką Maryną.
Pamiątek po zmarłym zostało wiele. Warto byłoby je zebrać i uporządkować. Jestem też przekonany, że na ich podstawie można byłoby napisać ciekawą książkę ilustrowaną świetnymi fotografiami autorstwa majora. Fotografowanie bowiem, obok latania, było jego największą pasją życiową. Jego kamera zanotowała wiele wydarzeń dnia codziennego z życia polskich pilotów w Anglii: ich twarze, troski i radości.
Niezmiernie ciekawe są również jego wspomnienia. Antoni Głowacki notował w swym notesie prawie wszystko, co działo się wokoło niego. Były tam relacje z czasów września 1939, wojny o Anglię i okres powojenny.
Pani Eugenia ze wzruszeniem też wspominała młodość i dzieciństwo męża: Nie ukończył gimnazjum. Uczęszczał do szkoły kupieckiej w Warszawie, potem do Wawelberga. Robił następnie radia u Philipsa. W kinie przy ul. Senatorskiej zbudował radiowęzeł. Zbierał pieniądze z myślą o kursie lotniczym. Pomysł ten zresztą ukrywał przed rodzicami.
Uczył się dobrze. Już jako młody chłopiec interesował się techniką i rysunkami. Ojciec Antoniego był jubilerem. Kochał książki podobnie jak jego rodzice. Jest tu ich jeszcze wiele. Miał też dwie siostry i dwóch braci. Był zawsze bardzo bezpośredni, czasami nawet zbyt. Nosił medalik z Matką Bożą. Twierdził, że ochroniła go wielokrotnie – szczególnie w okresie wojny. W Nowej Zelandii, gdzie zamieszkaliśmy w roku 1954, chodziliśmy często na nowennę do ojców redemptorystów.
Mąż malował też obrazy i fotografował. Jego prace znali jednak tylko bliscy znajomi. Zdjęć raczej nie publikował, mimo częstych propozycji. Zaczynał na małym, dziecinnym Kodaku. Robił dużo, naprawdę dobrych zdjęć.
Będąc w Anglii przepisywał pasjami polskie wiersze. Miał brulion zapisany poezją ojczystą. Czytał ją ilekroć tęsknił za krajem. W Nowej Zelandii był zawsze związany z lotnictwem. Uczył latać Nowozelandczyków. Po zdjęciu munduru spędził jeszcze 20 tyś. godzin w powietrzu. Latał na wielu typach maszyn, szybowców i samolotów.
Rozpoczynając wojnę w stopniu podoficerskim pan Antoni ukończył ją jako major wojsk brytyjskich. Jego odwaga i bohaterstwo opisywane były w prasie angielskiej wielokrotnie. Najbardziej znanym jego wyczynem wojennym było zestrzelenie w jednym dniu 5 samolotów niemieckich w czasie jednego lotu bojowego. Tak wspomina to wydarzenie angielski korespondent wojenny: … sierżant pilot polskich wojsk lotniczych, przydzielony do jednej z angielskich eskadr, zestrzelił w jednym dniu 5 samolotów nieprzyjacielskich. Poprzednio ten sam sierżant miał za sobą jedno zwycięstwo powietrzne stwierdzone oficjalnie i jedno prawdopodobne. Brytyjskie władze lotnicze wystąpiły z wnioskiem o odznaczenie wyżej wymienionego sierżanta Głowackiego, Polaka – Distinguished Flying Medal. Ten nadzwyczajny sukces bojowy polskiego lotnika nie był też pozbawiony momentów emocjonalnych. Eskadra, w której leciał patrolowała brzeg Anglii w okolicach Dover. W pewnej chwili zauważono 30 samolotów nieprzyjacielskich, które zmierzały do brzegów Anglii. Eskadra angielska, chociaż znacznie szczuplejsza ilościowo, pierwsza zaatakowała Niemców. Wywiązała się zacięta walka, podczas której Polak, sierżant Głowacki wziął na cel niemiecką maszynę znajdującą się na ogonie jednego z naszych samolotów. Polak zaatakował go i zestrzelił zanim Niemiec zdołał otworzyć ogień.
Zamieszczone powyżej zdjęcia wykonane zostały w czasie II wojny światowej w Anglii przez Antoniego Głowackiego. Ich negatywy, stanowiące bogate źródło informacji z tamtego okresu, są chyba nadal w Nowej Zelandii. Szkoda byłoby, aby zaginęły. Może syn mjr Głowackiego Toni albo jego córka Maryna ma je jeszcze gdzieś spakowane i można je odzyskać? To już jednak zależeć będzie wyłącznie od działaczy polonijnych w Wellingtonie.
Leszek Wątróbski