Ludź bezdomny
Ktoś mnie ostatnio zapytał, czy tęsknię za rodzinnymi stronami. Okazuje się, że na niektóre pytania nie da się odpowiedzieć jednym zdaniem – trzeba napisać felieton.
Tęsknię, owszem. Ale do czegóż ja nie tęsknię? Po latach przeprowadzek, naprzemiennego zapuszczania i wyrywania korzeni staję się powoli sumą tęsknot, kolekcją sentymentów do miejsc i ludzi. Więc tak, cholernie brakuje mi rodzimego Zaolzia i Śląska Cieszyńskiego, jednak podobnie ckni mi się za prawie każdym kolejnym miejscem, w którym mieszkałem lub pomieszkiwałem.
Brakuje mi beskidzkich wzgórz i porannego trylu kosa, ale tak samo tęskno mi do dusznego tropiku w Cairns i papug nadlatujących z lasu deszczowego, by popluskać się w ogrodowym basenie. Chciałbym znowu przesiedzieć wieczór przy czeskim piwie z przyjaciółmi i rodziną, ale też ciągnie mnie do parku w Parramatta, w którym na rzecznych kamieniach grzeją się agamy, na drzewach śpią tysiące ogromnych nietoperzy, a ze ściółki wyrastają dziwaczne, czerwone rozgwiazdy lokalnych grzybów. Brakuje mi cieszyńskiego wzgórza zamkowego i leniwych wód Olzy, ale też śnią mi się sydnejskie zatoki, wspaniałe podwodne światy płaszczek, koralowców i kałamarnic. Nie mam wątpliwości, że kiedy pewnego dnia wyjadę z Adelajdy, ta lista smutków znowu rozrośnie się o kolejnych kilka pozycji. Kolekcja domów i ojczyzn nieustannie pęcznieje, a ja – jak krab pustelnik – łażę od muszli do muszli. W każdej z nich cieszę się, że jestem, a jednocześnie tęsknię za inną. Nie dogodzisz.
Czasem wyobrażam sobie, że – jak w opowiadaniu „Aksolotl” Cortázara – zostawiam część swojej świadomości w istotach i rzeczach, z którymi przelotnie się zrosłem. Nie wiem, czy w chwili nieuchronnego pożegnania to ja odkładam w nich kawałek siebie, czy to one zostają we mnie jak kolorowe szrapnele. Być może to handel wymienny, barter wspomnień.
Inna rzecz, że stary pryk Heraklit miał rację – rzeki płyną, więc powrotów nie ma i być nie może. Wystarczy na chwilę się odwrócić, wyjechać na tydzień, miesiąc, rok, a prawdziwe miejsca stają się zaledwie naszym prywatnym wyobrażeniem; nostalgiczną wizją, która cichaczem oddala się od rzeczywistości. Jednak to nie powód do smutku, tylko kolejna motywacja do ponownych odwiedzin.
Cóż, sam wybrałem ten gorzki, piękny los emigranta, a więc nie narzekam, nie psioczę, nie marudzę. Po prostu cierpliwie czekam na wynalezienie teleportu.
Darek Jedzok