Australia i Polonia, Felieton, Życie i społeczeństwo

Energia, informacja i ekologiczne polędwiczki  

Wśród zeszłowiecznych odkryć naukowych najbardziej zdumiewające jest to, że rzeczywistość złożyć można z dwóch składników tylko: energii (tożsamej z materią poprzez E=mc²) oraz jej zmiany tożsamej z informacją. Skąd zaś one się biorą i dlaczego tak właśnie działają, a nie inaczej, nie możemy wiedzieć, bo to pytanie o coś, czego “składnikiem” nazwać nie wypada: o Boga. I do Boga. Pytanie bardzo łatwe dla wierzących, ale beznadziejne dla rozumu.

Energia.

Fizycy twierdzą, że wszystko, co się wydarza, są to jedynie rezultaty przemian energetycznych. Uczonych to raczej nie satysfakcjonuje, skoro dalej poszukują czegoś w nowo budowanych machinach do wywołania cudów: wielkiej mocy zderzaczach hadronów, komputerach kwantowych, w teleskopie Webba… Zanim dojdą oni do jakichś konkretów, przyglądnijmy się przynajmniej temu, czego już doświadczyliśmy i co mamy do dyspozycji.

Fragment jednej z farm fotowoltaicznych, zastępujących tradycyjne elektrownie. fot. Wikimedia Commons

Kiedy przechodziliśmy od zbieractwa i polowań do rolnictwa, szybko się okazało, że osiadły tryb życia wymaga więcej energii, a nie mniej, jak wydawałoby się na pozór. To był bardzo niefortunny pomysł. Ziarno trzeba zasiać i czekać, by zebrać, a potem na uwarzenie z niego piwa też. Więcej czasu zabiera przygotowanie obiadu z wyhodowanego kurczaka niż usmażenie jajecznicy z podebranych jaj. No cóż, stało się – z pomocą Bożą, jak dowodzą powołania Abla i Kaina. No to zaczęliśmy pomagać sobie ciepłem ognia, prądem wody i wiatru, narzędziami, maszynami, a w nowoczesności – elektrycznością i atomem – montując długi i kosztowny łańcuch przemian energetycznych.

Trzeba było aż kilkunastu tysiącleci, by pojawił się Albert Einstein i pokazał ludzkości sposób na znaczne skrócenie dystansu w tym łańcuchu: jak uzyskiwać elektryczność wprost z promieni Słońca (Nagroda Nobla w 1921 roku), jak uczynić je ekwiwalentem wszystkich paliw. Jest to krok istotny do niskoenergetycznego stanu sprzed rolnictwa, lecz i tak cel jest o wiele ambitniejszy: wytwarzanie z otaczających substancji nieorganicznych (związków węgla lub azotu) i spadającego z nieba światła nie elektryczności, a wprost organicznego pokarmu – co robią bez trudu rośliny i niektóre drobnoustroje, dzięki powszechnej w przyrodzie fotosyntezie. Czynią to z tak wspaniałym skutkiem, że niepodzielnie władają tym całym bożym stworzeniem “naszej” Planety.

To, co z naszej perspektywy wydaje się dorównywać dwudziestowiecznym osiągnięciom na miarę epok, to właśnie nowe technologie, rozpoczynające czasy w ogóle bez tak bardzo praco- i czasochłonnej uprawy ziemi. Linia produkcyjna, hodująca tkanki mięsne (mogą być też roślinne) w liniach fabrycznych poza organizmami zwierząt hodowlanych: zaczyn (np. komórka tkanki polędwiczki wieprzowej) + składniki mineralne + światło pożywienie (mięso), zasilana prądem z paneli fotowoltaicznych, jest już analogią imponująco krótkiej drogi żywieniowej, jaką jest fotosynteza. W tej kwestii problemy techniczne są już za nami, a pokonać musimy przede wszystkim bariery emocjonalne i etyczne. W Singapurze posiłek z takiego mięsa kosztował zeszłego roku 15 US$.

Pierwszy hamburger wyhodowany laboratoryjnie w 2013 roku. fot. Wikimedia Commons

Orbitujemy w bezpośredniej bliskości Słońca – jakiś ułamek promila średnicy układu planetarnego. Na dach mojego niewielkiego domu pada z nieba energia z mocą wielokrotnie przewyższającą zapotrzebowanie całej rodziny. Darmowa! Tylko brać. Niewielka bateria przechowuje zapas elektryczności z paneli fotowoltaicznych na noc i pochmurne dni. Smażąc stek lub ładując auto elektryczne, nie wpływam na klimat, bo i tak przemieniam energię na to samo ciepło, jakie wygenerowałoby się na gołych dachówkach.

Instalowanie paneli fotowoltaicznych na domach jest dziś takim samym gestem ku przyszłości, jak ongiś było rozpalanie pierwszych ognisk w jaskiniach. Łatwa dostępność nieograniczonych zasobów światła z naszej gwiazdy i prostota technologii skutkują dominacją solarnej technologii nad wszystkimi innymi źródłami energii. Najnowsze panele pracują nawet w cieniu. A w odwodzie trzymamy jeszcze kilka innych: wodór i amoniak (azot) jako nowe czyste paliwa, ciepło Ziemi i energia syntezy jądrowej.

Perspektywa taniej i nieograniczonej energii nareszcie zwalnia nas z ogromnego codziennego wysiłku. W publikacjach na ten temat natychmiast pojawia się zagrożenie masowym bezrobociem. Czy słusznie? Chciałbym zwrócić uwagę na dość prymitywne tutaj nieporozumienie: nieodróżnianie pracy od zajęcia. Potrzeba pracy zarobkowej zawsze była i jest wymuszana okolicznościami, a zajęcia nam nie brakuje nigdy. W jego wymyślaniu jesteśmy przecież wyjątkowo kreatywni. Nie wierzę ani w powszechne bezrobocie, ani w takąż nudę. Obywatelska pensja, niezależna od wykonywanej pracy jest testowana w wielu krajach (500+) w rzucającym się w oczy pośpiechu.

Zmienność klimatu jest wpisana w samą jego istotę i nie ma ani początku, ani końca – jest immanentną własnością naszej Planety, a wywołana jest siłami, którymi jeszcze długo nie będziemy zdolni sterować. Czerpanie przez nas energii wprost z niepalnych żywiołów albo z wodoru, doprowadzi rychło tzw. ślad węglowy do zaniku; wtedy przemysłowe gazy spalinowe przestaną drażnić osoby alergiczne lub łase na państwowe granty badawcze.  

Informacja.

Komputer kwantowy IBM. fot. Wikimedia Commons

Informacja to przejście energii z jednego stanu do innego. Gdzieś tak w połowie XX wieku, parę miliardów nas generowało już tak obfite strumienie informacji, że trzeba było stworzyć specjalną dziedzinę do jej szybkiego przetwarzania, organizowania i kontrolowania – informatykę. A w jej ramach globalną sieć internetową, sztuczną inteligencję, internet rzeczy (w tym robotów i awatarów). Dane informatyczne nagle stały się większym bogactwem gospodarczym i politycznym niż dotychczasowe zasoby mineralne.

Oprócz ogromnych sukcesów mamy tu też sporo kłopotów, typowych dla etapu przejściowego, ale których nie można lekceważyć. Bo znów, jak kiedyś za przyczyną historycznych rewolucji zbrojnych, nastąpiło gruntowne pomieszanie pojęć. Politycy nie nadążają, mediom przekoziołkowały cele i zasady etyki zawodowej. Jako najważniejsze kryterium oceny prawdę i rzetelność zastąpiło coś tak bezsensownego, jak klikalność po ekranach. Żeby nie razić uszu i sumień, kłamstwo zastąpiono postprawdą. Strach sprzedaje się jak rentowny towar rynkowy. W efekcie media stały się naczelnym generatorem i propagatorem dezinformacji.

Demokratyczną wymianę poglądów wywalono, w jej miejsce przyjęto imperatyw dyscypliny partyjnej. Populiści nie mają skrupułów, by tworzyć koalicje prawicy z lewicą, konserwatyzmu z liberalizmem, byle zabezpieczyć sobie bezkrytyczny żelbetonowy elektorat. Dziś oponent to wróg, a nie adwersarz; szef ulubionej partii jest zaś równy królom. Fakty negować może każdy, bo każdy ma rację. Zmasowaną propagandę chętnie wspomagają cyniczni beneficjenci oraz ci nadgorliwcy, co przywódcom uwierzyli bezkrytycznie: tzw. pożyteczni idioci.

Pozostaję jednak twardym optymistą w kwestii powrotu rzetelności informacji, co uzdrowi politykę z paranoi. Wykonywanie wyroków sądów i trybunałów oraz umów międzynarodowych stanie się znów nieuchronne. Techniczne systemy informatyczne wymuszą odpowiednie reformy dyscyplinujące, dlatego że wymagają pewności na 100%. Najgłupsze byłoby przywracanie instytucjonalnej cenzury, a najmądrzejsze zapisanie w kodeksie paragrafów pociągających polityków i media do odpowiedzialności karnej i materialnej za kłamstwa oraz ich skutki. W świecie naukowym i w handlu działa to od zawsze.

Zamiast przypisów.

A więc hasło nasze brzmi: TERAŹNIEJSZOŚĆ TO SŁOŃCE PLUS ELEKTRYFIKACJA PLUS INFORMATYZACJA.

Od dalszej globalizacji nie ma na szczęście odwrotu. Imperia ciągle istnieją. Archaiczne, jak rosyjskie, które nie rozmontowało jeszcze swoich obszarowych kolonii – i nowoczesne, jak USA, zdobywające świat wytworami umysłów, zniewalające słabszych wpierw siłą gospodarczą oraz socjalną, ale i militarną. Państwa łączą się w większe zespoły, likwidując wewnętrzne granice, ponieważ ułatwia to przepływ towarów, kapitałów i siły roboczej, a przede wszystkim energii oraz informacji właśnie. Unie, układy, związki scalają się jeszcze bardziej wokół nowych “dolin krzemowych”. Lokalizacja centrów zarządzania staje się niewyraźna i płynna, nie ma bowiem konieczności fizycznego przemieszczania środków i ludzi (czy wróży to zmierzch uchodźstwa?) – do właściwych miejsc wędrują tylko cyfrowe dane i to one same dokonują wyboru skupisk serwerów. Te nowe ośrodki dominacji – “imperia danych” – są zlokalizowane optymalnie, a nie według woli jakiegoś zaczadzonego ideologicznie dyktatora.

Nowoczesny energetyczno-informatyczny prymat wzmocnił znaczenie współpracy międzynarodowej. Rosjanie w wyniku dekad komunistycznego wstecznictwa nie są zdolni zrozumieć teraźniejszości i za nią podążać, więc spanikowali napadem na Ukrainę. Nie zdają sobie sprawy, że jeszcze przyspieszyli zgubne dla nich zmiany.

Religie – tak ważne pomosty między duchem fizyki, a metafizyką – ulegają w tej chwili kolejnym i gwałtownym reformacjom. Spod “ściany płaczu” teologów i “ślepego zaułka” fizyków słychać co rusz wołania o nową metafizykę. Taką, w której nasi Bogowie nie będą posiadali już przyziemnych, tych czysto ludzkich wad: mściwości, okrucieństwa, chciwości i nie będą żądali ofiar cierpienia (między innymi jako dowodów poddaństwa). Teologie oddemonizujemy z pogańskiej magii cudów, ideologii grzechu, winy i kary, obietnic bez pokrycia. Może na końcu tego trendu obecne religie okażą się jakimiś zeświecczonymi usługami kojenia wyrzutów sumienia w chwilach śmierci za nadużywanie radości życia. Da Bóg, że nastąpi pogodzenie się z naturą, a nauka zbliży się do tajemnicy czasu. Reformacje zostaną wymuszone, jak zawsze z tych samych powodów: odwrócenia się wiernych i utraty dochodów.

Tymczasem pytajmy jak najwięcej, bo to zawsze pomaga. Na przykład o zasadność wynoszenia na ołtarze świętości tych, którzy jakiemuś choremu nieszczęśnikowi przywrócili zdrowie z natchnienia Ducha Świętego, albo ludzi ewidentnie chorych psychicznie (jak Faustyna Kowalska i wielu innych) – zamiast uczynić świętymi na przykład Mikołaja Kopernika, Alexandra Fleminga, Alberta Einsteina, za urealnienie wyobrażenia Nieba, cudowne uzdrowienia antybiotykami, za energię ze Słońca. Albo dlaczego konsekwentnie dewaluuje się świecką szczodrość serca bliźniego za brak w niej miłosierdzia Serca Jezusowego – co roku o tej samej porze podczas działania Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy? Dlaczego biskupi milczą, gdy liczba wiernych tak drastycznie spada? Mnogość nasuwających się pytań tylko potwierdza archaiczność istniejących teologii.

A przed wiekiem XXI stoją jeszcze takie pilne zadania, jak włączenie zwierząt i roślin w przestrzeń moralną i prawną oraz skonstruowanie naszych relacji ze sztuczną inteligencją oraz robotami, czyli rzeczami. Nie brak technologii jest tu hamulcem, a nawyki myślenia i płochość wyobraźni.

Więc na razie chrońcie umysły przed zamknięciem w skorupie, pędźcie na cztery wiatry każdego, kto mówi, że jedynie on wie, co jest dobre – byście jemu zaufali, lecz nie innym. Bądźcie krytyczni i otaczajcie się podobnymi. Może uda wam się odpowiedzieć też na pytanie, dlaczego tak marnieją nasze szlachetnie motywowane zamierzenia? 

Zawsze trzymajcie otwartą drogę ucieczki do świata, którego mądrą zmiennością na pewno warto się cieszyć.

Henryk Jurewicz