Bardzo, bardzo serdecznie witamy na naszych antypodach Jego Ekscelencję ks. Biskupa Ordynariusza Cyryla Klimowicza, globalnie największej pod względem obszaru rzymskokatolickiej, syberyjskiej diecezji irkuckiej, który przyleciał do Melbourne w odwiedzinach Polonii australijskiej.
„Polityczne trzęsienie ziemi”
Politycznie trzęsienie ziemi w Canberrze! Wprawdzie nie zupełnie ponieważ – za wyjątkiem mediów i „lobbystów” – prawie bez dramatycznej reakcji „zwykłych” ludzi. Z dnia na dzień nagle mamy nowego federalnego premiera.
Malcolm Turnbull ambitny prawnik oraz bardzo sprawny i zamożny przedsiębiorca mieszkający w najdroższej, położonej nad Zatoką Sydney, dzielnicy Point Piper. Dotychczasowy federalny minister łączności i członek prezydium federalnego rządu ostatecznie potrafił strategicznie i taktycznie znienacka zaskoczyć i błyskawicznie wysiodłać dotychczasowego premiera Tony Abbotta i objąć jego stanowisko. Turnbull wygrał głosowanie na przewódcę Partii Liberalnej wysoką przewagą 10 głosów na nagle, z godziny na godzinę zwołanym nadzwyczajnym zebraniu federalnej liberalnej frakcji parlamentarnej.
Zdolna, bardzo aktywna i dzielna minister spraw zagranicznych i federalna wicepremier Julie Bishop pozostaje na obu swoich dotychczasowych, wyjątkowo wpływowych stanowiskach.
Oczywiście zmiana na stanowisku premiera była chwilową sensacją i zaskoczeniem – nadzwyczajnie nagłaśninym w mediach.
Cały ten polityczny zamach oczywiście szykował się od dawna. Prawdopodobnie już wkrótce po tym kiedy Tony Abbott w podobny sposób obalił Malcolma Turnbulla jako federalnego parlamentarnego przywódcę Partii Liberalnej.
Obficie zasilane rzeczywistymi (a nie brakowało ich) i urojonymi „przeciekami” i zwykłymi politycznymi plotkami spekulacje w mediach oraz „wpływowych kołach” krążyły od dawna. Niewątpliwie jednak pod tym względem nowy premier Malcolm Turnbull potrafił najpierw nieco politycznie uśpić a potem nagle, gwałtownie zaskoczyć Tony Abbotta i jego okresowo nieco powątpiewających lecz niewątpliwie wciąż lojalnych zwolenników.
Okazało się, że Tony Abbott przeliczył się. Został opuszczony przez wielu swoich dotychczasowych zwolenników na których polegał. Zarówno wewnątrz swego rządu jak i „Party Room”.
Moim zdaniem, wobec coraz bardziej niekorzystnych dla rządu wyników kolejnych ankiet opinii wyborczej – politycy po prostu zaczęli obawiać się o swoje poselskie, nieraz również senackie mandaty. A liberalna „elita” o swoje ministerialne stanowiska. Wzrastało też zaniepokojenie losami federalnego rządu w szeregach koalicyjnego agrarnego stronnictwa National Party of Australia. którego członkowie mieli poważne zastrzeżenia do pewnych wypowiedzi liberalnych polityków na temat szczególnie wyczulonych dla nich „lokalnych” zagadnień. Pod tym względem prawdopodobnie myśleli trafnie.
Po spadających rządowych notowaniach w aż 30 kolejnych sondażach opinii wyborczej, po zmianie na stanowisku premiera aczęły nagle wymiernie wzrastać. Pod względem zasadniczych głosów (primary vote) wzrosły do 43,3% a na laburzystów zamierzało głosować tylko 35,9%. Wskutek tego, po teoretycznym podziale preferencji na podstawie wyników ostatnich federalnych wyborów we wrześniu 2013, koalicyjny federalny rząd teraz remisuje z laburzystowską opozycją w stosunku 50%:50%.
Jako preferowany na stanowisko federalnego premiera przez respondentów ankietowanego 3300-osobowego wzorca wyborców Malcolm Turnbull wyprzedza federalnego parlamentarnego przywódcę laburzystowskiej opozycji Billa Shortena w miażdżącym stosunku 61,9% do 38,1%. Jest to katastrofalny wynik dla Shortena, który po Abbottcie prawdopodobnie politycznie najbardziej ucierpiał w wyniku „pałacowego przewrotu” Turnbulla.
Nowy federalny premier będzie znacznie bardziej groźnym i skutecznym przeciwnikiem politycznym dla federalnego laburzystowskiego parlamentarnego wodza. Zwłaszcza że wpływowe koła biznesowe są bardzo zadowolone ze zmiany – co widać z ich komentarzy na sąsiedniej str. 12. Myślę, że należy spodziewać się próby, może kolejnych prób zamiany Shortena innym laburzystowskim politykiem.
„Humanitarna Angela”?
Niedawno poprzedni federalny premier Tony Abbott zdecydował przyjąć 12 000 uchodźców z Syrii. Oczywiście w obecnych układach 12 000 uchodźców jest dość wymierną liczbą dla Australii, zwłaszcza ponieważ Abbott słusznie zamierzał udzielić im prawo stałego pobytu. Co nie tylko prowadzi do prawa późniejszego uzyskania obywatelstwa lecz również do legalnej pracy zarobkowej oraz edukacji dla dzieci i wielu świadczeń socjalnych.
W międzyczasie, jak codziennie widzimy w telewizji, w skali globalnej jest to ogromny, stale wzrastający problem. Zwłaszcza dla krajów europejskich jest to wręcz ogromny problem. „Uchodźców z Syrii” już jest grubo ponad milion osób i ta liczba stale wzrasta. Niezależnie od często obiektywnie słusznych uzasadnień, bombardowanie „islamistów” w Syrii, Iraku i „względnym pobliżu” tylko ją zwiększy. Uchodźcy masowo uciekają na piechotę przez kraje bałkańskie (i bardzo niechętne dla uchodźców oraz niektórych swoich sąsiadów Węgry), oraz morzem – wielokrotnie tonąc po drodze – do dotychczas gościnnej lecz niezamożnej Grecji i również życzliwych lecz nie najzamożniejszych Włoch.
Niedawno Angela Merkel – niemiecka federalna kanclerz, była aktywna „efdejotka” w ówczesnej „politycznie wschodniej” Niemieckiej Republice Demokratycznej (NRD) lecz w jej dzisiejszym politycznym wcieleniu konserwatywna „chadeczka” i propagandowo intensywnie chrześcijanka – nagle oświadczyła, że RFN przyjmie aż 800 000 tych nieszczęśliwych uchodźców. Skąd się tak nagle wzięło takie wyrozumienie i ogromna sympatia do arabskich uchodźców ze strony czołowej niemieckiej „Damy Stanu” dotychczas utrzymującej bardzo twardą postawę i surowe oblicze wobec tego tragicznego zagadnienia.
Zwłaszcza po jej brutalnym potraktowaniu i upokorzeniu Grecji podczas niedawnego „kryzysu kredytowego” w strefie euro Unii Europejskiej? Moim zdaniem nie „skąd?”. Wcale nie! Po prostu, jest to bardzo sprytny manewr polityczno-ekonomiczny cwanej Angeli Merkel – moim zdaniem nie mający wiele wspólnego z humanitaryzmem. Ponadto politycznie bardzo trafiony w czasie.
Zresztą wkrótce wyszło szydło z worka. Najpierw globalne środki przekazu – włącznie z australijskimi – zaczęły trąbić o ogromnej, humanitarnej inicjatywie RFN i kanclerz Merkel. Która trochę odczekała po wybuchu euforii w mediach, ale potem wysunęła swoje żądania. Otóż wcale nie wszyscy ci uchodźcy mają przyjechać do RFN. Większość ma być „zaabsorbowana” przez inne kraje Unii Europejskiej według kwot i kryteriów ustalanych w Brukseli. Środkowowschodnie kraje europejskie buntują się przeciwko „unijnemu dyktatowi” zakulisowo kierowanemu z Berlina. M.in. Polska – która już została pochlebnie wymieniona w wielu, m.in. australijskich mediach i przez wielu polityków jako pionierka w dziedzinie akceptowania uchodźców z „syryjskiej” strefy konfliktów. Tyle, że według własnych kryteriów a nie według dyktatu z Berlinu bądź Brukseli. Podobnie Czechy i Słowacja.
Powstał ostry zatarg z Węgrami obecnie rządzonymi przez bardzo prawicowo-nacjonalistyczny rząd który nie chce przyjmować żadnych uchodźców. Wprawdzie należy uznać, że Węgry są wręcz zalewane kolejnymi falami uchodźców lecz nie otrzymują żadnej pomocy z kierownictwa Unii Europejskiej ani ONZ. Otrzymują tylko polecenia, żądania i pogróżki.
Moim zdaniem, w chwili pisania tego komentarza sytuacja wygląda tak: niemiecki rząd będzie decydował ile przyjmie uchodźców z Syrii i, co jest ważniejsze, osiedli w RFN. Resztę będą musiały przyjąć inne kraje. Selekcję (skąd pamiętamy to określenie z czasów II wojny światowej?!) przeprowadzą Niemcy pod szyldem Unii Europejskiej. Może z pewnym udziałem a raczej „podżyrowaniem” Francji. Niemcy najpierw wybiorą tych którzy im odpowiadają pod względem ekonomicznej „użyteczności”, a resztę będą spychać do innych krajów. Też według swego uznania.
Tak więc ponownie zapewnią swojej gospodarce dopływ taniej siły roboczej. W Europie popularne jest stwierdzenie, że za koszt zatrudnienia jednego niemieckiego robotnika niemieccy pracodawcy mogą zatrudnić dwóch Polaków, trzech Turków oraz pięciu ludzi z Bliskiego Wschodu i „czarnej Afryki”. Nieco prawdy w tym oczywiście jest.
I jeszcze ogromnie ważna rzecz. Moim, zresztą nie tylko, zdaniem taki nagły wybuch oficjalnego „niemieckiego humanitaryzmu” przede wszystkim ma na celu wymazanie, co najmniej zasadnicze poprawienie, okropnego historycznego wizerunku Niemiec i Niemców z okresu hitlerowskiego – przede wszystkim obozów śmierci, agresji, wysiedleń, terroru i ludobójstwa w okresie rozpętanej przez hitlerowską III Rzeszę i początkowo entuzjastycznie popieranej przez zdecydowaną część narodu II wojny światowej. Kosztem innych narodów.
Jest to nadzwyczajnie sprytne zagranie bardzo energicznej oraz niewątpliwie politycznie ogromnie i bezwzględnie przebiegłej (oraz „twórczo cynicznej” po udanej karierze w enerdowskiej FDJ) kanclerz Merkel.
Innym sygnałem usilnych starań Niemców w poprawieniu ich wizerunku jest przyspieszenie budowy specjalnego „Muzeum Wysiedleń i Wysiedleńców” w Berlinie. Mają tam być eksponowane materiały, zdjęcia, osobiste relacje, opisy itd. „niemieckich uchodźców i wysiedleńców w okresie 1945-50 r.” Muzeum zostanie otwarte w 2018, ale może już w 2016.
Już wiemy o co chodzi! O nasze polskie, prastare piastowskie i inne zachodnie „Ziemie Odzyskane”, o Dolny Śląsk, Pomorze oraz Warmię i Mazury itd. Jak również czeskie Sudety itp. Alarmujące sygnały już są. Mnożą się. A więc: uwaga Rada Naczelna, Federacja Organizacji Polskich w Victorii , ROP w ACT itd! Pilnie przygotowujmy się do dobrze zorganizowanej, wspólnej kampanii obronnej. Najlepiej prewencyjnie zaczepnej! Zamiast tkwienia w wewnętrznych waśniach i osobistych urazach oraz nieraz nieco przesadnie mściwych organizacyjnych i osobistych porachunkach – nawet jeśli czasem nieco uzasadnionych.
Kronika
W Canberrze rozpoczął się piękny, zawsze bardzo popularny festiwal kwiatów Floriade. Jest to nie tylko ogólnoaustralijska lecz również międzynarodowa atrakcja. Zwłaszcza w Azji. Już jest tłumnie. Kwiaty są wspaniałe. Jest to nadzwyczajnie wartościowa impreza, która potrwa miesiąc.