Masowa emigracja ludów z Afryki, Bliskiego Wschodu i krajów położonych dalej jak Pakistan, Bangladesz czy Afganistan wkroczyła w fazę krytyczną: tysiące ludzi dosłownie wdzierają się do Europy, zwłaszcza przez Morze Śródziemne, które stało się już cmentarzem dla tylu emigrantów. Łodzie przeładowane ponad miarę przez mafie przewożące uchodźców często toną, gdyż przemytnicy upychają ludzi nie bacząc na warunki bezpieczeństwa. Liczy się tylko dochód, a im więcej głów na pokładzie ( albo pod pokładem!) tym lepiej, bo biorą od każdego po kilka tysięcy euro. Jeden rejs daje więc przemytnikom milionowe zarobki, a nie martwią się tym czy ktoś zatonie; bardziej troszczą się o własną kieszeń i o swoje stateczki. Projekt Włochów, aby owe stateczki niszczyć, a tym samym pozbawić przemytników narzędzi owego „handlu” żywym towarem nie spotkał się z uznaniem u biurokratów z Brukseli. A tą prostą metodą można było ukrócić częstotliwość owych tragicznych rejsów, tak postępują Australijczycy broniąc swoich wybrzeży. Przechwycone łodzie są holowane do Nowej Gwinei lub Nauru, tam też są niszczone, a amatorów socjalu w Australii pozostawia się na tych egzotycznych wyspach. Tym sposobem problem łódek z nielegalnymi przybyszami jest rozwiązany, choć laburzyści i inni entuzjaści przyjmowania wszystkich jak popadnie nadal manifestują w obronie „boat people”. Chcą tu iść „na skróty”, podczas gdy od innych amatorów imigracji do Australii wymagali podań w konsulatach i ambasadach krajów osiedlenia albo krajów udzielających azylu. Tak było z uciekinierami z Europy wschodniej, którzy pokornie wypełniali formularze o pobyt stały na antypodach, pamiętam doskonale tę procedurę z ambasady australijskiej w Madrycie. Wydaje się, że to jest właściwa droga do osiedlenia się na kontynencie kangurów i koali, natomiast wymuszanie takich wiz przemocą faktów dokonanych nie mieści się w porządku prawnym.
Masowy najazd imigrantów na Sycylię czy obecnie na wyspy greckie leży w kategorii tych faktów dokonanych. Setki, a obecnie tysiące uchodźców lądują na brzegach Italii, a ostatnio częściej na Lesbos, wyspie położonej stosunkowo blisko Turcji, skąd właśnie docierają tysiące uciekinierów z Syrii, Iraku czy innych krajów. Do Lesbos płyną tysiące zdesperowanych ludzi, uciekają przed wojną i przed okrucieństwem dżihadystów, gdy rozległe strefy Syrii są w ruinie i brakuje wody. Nie lepiej jest na terenach Iraku okupowanych przez ISIL. Powodów do emigracji nie brakuje, czas ucieka a ludzie wraz z nim. Kierunek jest prosty: uciekinierzy pragną dotrzeć do Niemiec albo do Szwecji, gdzie imigrantom jest najlepiej, gdyż zasiłki dla nich są tam wysokie. Rzeka ludzi płynie więc przez Grecję, Macedonię, Serbię, Węgry, Austrię, by w końcu rozlać się w niemieckich miastach. Ale problemy zaczynają się już na greckich wyspach, gdzie masy uchodźców dezorganizują spokojne życie autochtonów i Grecy muszą przywracać tam porządek. Poza policją czyni to zwłaszcza „Złoty Świt” (grecki ruch narodowy), ponieważ np. w Skali i Trapezonti Grecy mieli zatargi z imigrantami i Cyganami. Credo „Złotego Świtu” brzmi bezkompromisowo: „Jesteśmy antykapitalistami i antykomunistami, wierzymy w państwo narodowe. Nasz cel jest prosty: Grecja ma należeć do Greków. Nie możemy spocząć na laurach po wyborczym sukcesie. Dążymy do zerwania kajdan trzymających grecki naród w uścisku międzynarodowego syjonizmu i lichwiarzy. Złoty Świt spluwa na wszystkich skorumpowanych polityków i nie zapomni im zdrady, która doprowadziła kraj do ruiny”. Bezpardonowo, ale potop uchodźców wywołuje radykalne nastroje.
Ale uchodźcy nie zamierzają osiedlać się w Grecji, ani na Węgrzech – dlatego dziwią metody rządu Orbana, który nagle wstrzymał pociągi do Niemiec – czyżby chciano zatrzymać te wędrujące masy i asymilować je nad Balatonem? Oczywiście nie, to raczej sygnał dla Europy, że owa wędrówka ludów niesie więcej problemów niż się przypuszcza. Nie wstrzymuje ich drut kolczasty na granicy Węgier z Serbią, ani czerwone światło dla pociągów w Budapeszcie – tłumy idą na piechotę do granicy z Austrią, a tam szturmują pociągi idące do Niemiec. Tylko nieliczni zostają w Austrii, niemiecki system socjalny jest wielką pokusą. Od stycznia br. do Niemiec dotarło już 450 tys. uchodźców, jeśli to tempo się utrzyma, kryzys dotknie i rząd Angeli Merkel. W Niemczech rośnie opór wobec tej inwazji, nierzadko nieznani sprawcy palą ośrodki przeznaczone dla imigrantów. Tymczasem Węgrzy rozlokowali wojsko na swej południowej granicy, budowa muru dopiero dobiega końca. Jeżeli to zatrzyma napór przybyszy, odetchną Niemcy i Szwedzi. Na granicy duńsko-niemieckiej Duńczycy zablokowali autostradę, którą opanował tłum azylantów maszerujących do Szwecji. Ostatecznie Duńczycy otworzyli im inne trasy do szwedzkiego raju, sami już nie biorą azylantów, zresztą zredukowali socjal dla imigrantów, a to odstrasza. UE domaga się od Polski przyjęcia pewnej kwoty uchodźców, ale to nie problem: oni sami potem uciekną od nas do Niemiec albo do Szwecji! Natomiast powinniśmy repatriować Polaków z Donbasu czy Kazachstanu, to nasza pierwsza powinność.
Pryncypialne stanowisko zajął prezydent Słowacji mówiąc, że jego kraj nie bombardował Libii ani Syrii, a zatem obowiązek moralny przyjęcia imigrantów spoczywa na tych państwach, które brały udział w tych konfliktach. Trudno zarzucić coś temu punktowi widzenia, pod względem logicznym jest on bez zarzutu. Obecny chaos w regionie Bliskiego Wschodu zawdzięczamy też fatalnej inwazji amerykańskiej na Irak, co następnie zdestabilizowało ten obszar świata. Tym samym uchodźcy powinni być przyjmowani raczej w USA, nie w Europie, atoli prezydent Obama zadeklarował pomoc dla tylko 10 tysięcy imigrantów. O wiele więcej przyjmie za to Australia, rząd premiera Abbotta (od paru dni Turnbulla) okazał się bardziej szczodry od Białego Domu.
W ludzkich tragediach tej gigantycznej wędrówki ludów jest pewien wątek humorystyczny, a wiąże się on ze szlakiem wiodącym do Norwegii. Oto co bogatsi Syryjczycy lecą samolotem do Moskwy, potem zaś do Murmańska, a stamtąd docierają na granicę norweską, a część tej trasy nieraz pokonują taksówkami. Po stronie rosyjskiej kupują rowery, jest to bowiem warunek nieodzowny dla ostatniego etapu ich podróży. Istnieje bowiem kuriozalny przepis zabraniający przekraczać granicę Norwegii pieszo, a parlament w Oslo prawa tego chyba prędko nie zmieni. Kwitnie więc handel rowerami, krasnoarmiejcy już po wojnie brali u nas zegarki i rowery! Dzisiaj idą jak woda na dalekiej północy, Syryjczycy się nie targują, a po przejechaniu granicy z Norwegią natychmiast je porzucają, bo do Oslo wolą jechać autobusem. Rowery te Norwedzy trzymają potem w hangarze, może otworzą sklep?
Ta zabawna historia nie przyćmi jednak wielkiej tragedii uchodźców, a zwłaszcza traumy dzieci zabranych w drogę do… Matki Merkel – bo z takim okrzykiem imigranci opuszczają Grecję, gdy policja macedońska wita ich mało gościnnie. Uchodźcy maszerują nawet podczas deszczu, na granicy z Węgrami czeka na nich wojsko, a potem ewentualnie obozy przejściowe. Cóż z tego, że pociągi z Budapesztu już kursują, kiedy dla odmiany wstrzymują je Austriacy! A ostatnio i Niemcy. Wprowadzili kontrolę na granicy, koniec Schengen! Za to Anglicy chcą przyjąć uchodźców, premier Cameron nawet głosi, że Anglia jest …moralnym krajem! Doprawdy? Dlaczego w takim razie oddali pół Europy Stalinowi?
Na wyspę Lesbos codziennie docierają tysiące uciekinierów z Syrii i z tzw. kalifatu, są potem przewożone statkami do Aten, skąd wędrują dalej do Matki Merkel, zwanej też ciocią Anielą. Trwa też dalej najazd na Sycylię, a mur w hiszpańskich enklawach Ceuta i Melilla nie stanowi stuprocentowej zapory dla śmiałków, którzy umykają z Afryki. Nie widać końca tej ludzkiej tragedii. Były prezydent Francji Sarkozy (wraca do polityki, choć ustępuje w sondażach Marinie Le Pen z Frontu Narodowego) zaproponował, by uciekinierom dać status „uchodźcy wojennego” oraz schronienie na czas trwania konfliktu, a po zakończeniu wojen odesłać do ich ojczyzn. Propozycja ta wyrażona na łamach „Le Figaro”, a nie w parlamencie, prawdopodobnie nigdy nie zostanie rozważona na serio. Nie wiadomo też kiedy zakończą się wojny, choć widmo Armagedonu wisi nad światem. I być może wędrówka ludów przybierze inny obrót, bo każdy dzień przynosi coś nowego. Po zamknięciu granic przez Niemcy, Austrię i Węgry (tu od 15 września) tysiące desperatów stoją za drutem kolczastym wołając „Merkel, Merkel!” i zapowiadają, że wolą umrzeć w tym miejscu, aniżeli wrócić do swoich krajów. Nie kusi ich Serbia, ani Macedonia. Marzą tylko o osiedleniu się w Niemczach, lecz Berlin domaga się od krajów UE przyjęcia kwot uchodźców, a wicekanclerz Gabriel Sigmar nawet grozi finansowymi sankcjami, bo Grupa Wyszehradzka blokuje apele Junckera. Do Niemiec w ciągu miesiąca dotarło 160 tys. ludzi! Angela Merkel natomiast ma nadzieję, że „ducha wspólnoty” da się ożywić bez sankcji… Tak czy owak widmo szantażu wisi nad Europą, która nie ma gdzie pomieścić takiej masy przybyszy a niemiecka minister pracy uznała, że nie ma też dla nich zatrudnienia. Będą więc żyć z socjalu, a wydatki na nie mogą z czasem wywołać kryzys w ojczyźnie Bacha i Kanta. A do wyspy Lesbos dalej płyną desperaci, choć dziesiątki z nich toną… Ogromna jest tragedia tych ludzi!
Marek Baterowicz