Felieton, Lifestyle, Świat

Geopolityczny elementarz Pawła Olbrycha

Po niespodziewanym sukcesie mojej analizy sprzed kilku tygodni oddaję Wam pod krytyczną ocenę kolejny tekst. W zamierzeniu miał to być hasłowy alfabet, ale sytuacja zmienia się tak szybko, że zdecydowałem się opublikować go już teraz, pomimo, że brakuje kilku liter… być może uzupełnię je wkrótce. Hasła są krótkie i chociaż każde zasługuje na rozwinięcie, bardziej chodzi o zasygnalizowanie zjawisk i pobudzenie do własnej refleksji. Miłej lektury.

Fot. ELG21 Pixabay

Ameryka i … Arktyka

Czy Ameryka wspiera Ukrainę i buduje koalicję dla jej obrony w imię ideałów wolności, broniąc wartości, stojąc na straży prawa międzynarodowego i strzegąc światowego porządku, niosąc misję demokracji? Jeżeli ktoś potrzebuje wersji demo – proszę bardzo, niech odpowiedź na wszystkie cztery pytania brzmi tak. Ale odpowiedź na piąte pytanie, dotyczące życia w realu – czy Ameryka prowadzi wojnę z Rosją? jest również twierdząca. Oczywiście. Jako lider świata zachodniego musi przewodzić – leader must lead – a świat zachodni ma to do siebie, że jest na wojnie z Rosją mniej więcej od kilkuset lat czyli od zawsze. Z Rosją wojowali i niemieccy rycerze zakonni, i Polacy i Szwedzi – o ziemię.

Napoleon chcąc pokonać Anglię musiał wpierw pokonać Rosję. Anglicy w wojnie krymskiej w imię równowagi sił w regionie wspierali Turków. Polacy o być albo nie być swojej niepodległości, ale i broniąc świat przed bolszewizmem. Potem Niemcy znowu o ziemię. Od 1945 roku Zachód, tym razem zgodnie zjednoczony był na wojnie (zimnej i niezliczonej liczbie wojen i wojenek zastępczych) ideologicznej – tzw. wolny świat vs komunizm pobiedit. Ale przecież komunizm upadł? Owszem, ale pojawiły się nowe powody do ograniczania, powściągania, powstrzymywania, osłabiania Rosji.

Słowem kluczem jest Arktyka. Przyszłość świata, ta rozumiana jako zasoby wszystkiego na kolejne tysiąclecia, znajduje się pod coraz cieńszym lodem Arktyki, do której jakby nie patrzeć najbliżej ma Rosja. Nawet bez globalnego ocieplenia, rozwój technologii (na szczęście nie rosyjskich) pozwala na coraz odważniejsze sięganie pod lód, a jest po co sięgnąć, bo tam jest wszystko, pod warunkiem, że eksploratorom spod znaku Bp czy Shell nie pływają nad głową atomowe łodzie podwodne oznaczone czerwoną gwiazdą.

O jakie swoje interesy drżą kraje skandynawskie? O to, że Rosja zajmie im fiordy, zje renifery, wyłowi śledzie i łososie? Nie. Rosji chodzi o dominację w Arktyce i odcięcie od niej Zachodu. Ameryka jest na wojnie z Rosją i bez Ukrainy. Czy zatem ma rację Putin i jego propagandziści głosząc, że Zachód i Ameryka chciały sobie zawłaszczyć Ukrainę, uczynić z niej lotniskowiec wpływający do portu Rosja? Ma. Ale o czym nie mówi to okoliczność, która zmienia wszystko. Otóż Ukraińcy sami tego chcą. Chcą do Europy, chcą z Ameryką, nie chcą do Rosji i w tym celu są skłonni nawet tym lotniskowcem zostać.

To pięknie, że zbiegiem okoliczności Ameryka walczy o wolność i interesy umiłowanego narodu ukraińskiego, ale gdyby chodziło tylko o to, wynik tej wojny byłby bardzo niepewny. Na szczęście powinno nas, będących częścią Zachodu uspokajać, że gra idzie o powstrzymywanie Rosji w wymiarze globalnym. Za Arktykę waszą i naszą.

Czas

Tak czy owak, rozpoczynając i jak na razie nie wygrywając przy dużych stratach własnych wojnę na Ukrainie, podarował nam Wujek Włodek trochę czasu. Przykro i okrutnie to skonstatować, ale Zachód kilka bitew już wygrał i niezależnie od kondycji i dalszych losów głównego wojownika, udało się te rozstrzygające przesunąć o kilka, a może kilkanaście lat. Kosztem Ukrainy już coś wygraliśmy. Dużo wody w Dnieprze musi przepłynąć, zanim Rosja będzie w stanie uderzyć gdzie indziej. Bez pieniędzy, bez broni, bez wyszkolonego rekruta i z przetrzebioną kadrą oficerską – nie ma mowy.

Uwikłanie Rosji w tę wojnę jest jej porażką, niezależnie od wyniku jak długo ta wojna trwa. Ukraina szybko wygra? Doskonale. Wojna będzie się dłużyć i trwać? Dla Ukrainy tak sobie, ale dla przeciwników Rosji wspaniałe. Ukraina przegra i Rosja będzie ją okupować? Tyz piknie. Strata czasu, zasobów, pieniędzy. Twarz Rosja traci w każdym scenariusze. Dobrze to rozumieją w np. Finlandii. Czas nie jest sojusznikiem Putina.

Demografia

Z oczywistych względów życzmy wszystkim Ukrainkom i ich dzieciom, aby wróciły do siebie. Tam mają dom, sąsiadów, ulubiony skwer, wspomnienia, język, ale – niestety, niekoniecznie przyszłość. Bardzo wiele z nich zostanie tutaj, bo znajdą pracę lepiej płatną niż tam, albo po prostu jakąś, bo tam skąd przyjechały nie został kamień na kamieniu, bo trzeba na odbudowę tego, co było zarobić. Z czasem dołączą do nich mężowie. Niech zostanie co trzecia, co piąta osoba, która jest teraz w Polsce i, co brzmi nieco interesownie, ale prawdziwie – na kilka lat mamy w Polsce kryzys demograficzny zażegnany.

Oczywiście między bajki włóżmy, że ponad 3 mln uchodźców przyjechało „do Polski”. Raczej głównie przez Polskę. Ale jeśli pozostał tu tylko milion, to nadal daje szansę na pozostanie 200-300 tysięcy, do pomnożenia razy dwa, kiedy wojna się skończy. To dla nas dobra wiadomość. Dbajmy i chuchajmy. Twórzmy warunki dla zamieszkania, podjęcia pracy, uznania dyplomów, pójścia do szkoły. Nie każdy miał takie szczęście, aby dostać szansę zasymilowania setek tysięcy imigrantów, mówiących bardzo podobnym językiem, podobnego wyznania, z setkami lat wspólnie historii i podobnymi upodobaniami kulinarnymi. Bracia Ukraińcy, potrzebujemy Was.

Informacja

Zarządzanie danymi, informacjami, doniesieniami i komunikatami z pola walki, to osobna wojna sama w sobie. Tę wojnę wydają się wygrywać Ukraińcy, zapewne przy udziale doradców, których sobie można kupić w każdym sklepie z doradcami. Warto jednak nie dać się zwariować.

Komunikaty płynące z obu stron konfliktu, oraz od stron trzecich, chociaż zaangażowanych są w najlepszym wypadku prawdziwe jedynie w części. Jeżeli sztab ukraiński twierdzi, że zginęło 25 000 żołnierzy wroga, to zapewne są to dane przesadzone. Jeżeli sztab rosyjski twierdzi, że zginęło jedynie 2 000 żołnierzy rosyjskich, to zapewne są to dane zaniżone. To samo dotyczy liczby straconego sprzętu.

W interesie rosyjskim leży zaniżanie strat cywilnych po stronie „wyzwalanych” bratnich Ukraińców, ci drudzy natomiast, dla zmobilizowania opinii publicznej w krajach sobie przychylnych, będą te straty (obiektywnie zawsze zbyt duże, niepotrzebne i godne potępienia) wyolbrzymiać.

Gospodarka rosyjska znosi (zdaniem Kremla) sankcje doskonale – nieprawda. Gospodarka rosyjska (zdaniem Waszyngtonu) pada od sankcji na pysk, co zapewne nastąpi, ale jeszcze długo nie. Pragnąc obraz rozjaśnić, skutecznie zaciemniają go media, które kierują się swoją logiką i z ich punktu widzenia zawsze lepiej udramatyzować, zwielokrotnić, wyraźnie wskazać kto janioł, a kto jancychryst.

Przyjdzie jeszcze koniunktura i na opowieść o dobrym Niemcu, czytaj: Rosjaninie, a zwycięska (miejmy nadzieję) Ukraina znowu będzie opisywana zgodnie z prawdą jako kraj skorumpowany, zoligarchizowany i zdewastowany ekologicznie.

Widoczna gołym okiem pomoc militarna i ekonomiczna, jaką Ukraina otrzymuje od Zachodu również musi się przecisnąć przez szereg filtrów – zapewne (i dobrze) nie mówi nam się wszystkiego. Podawane rodzaje i ilość uzbrojenia są odwrotnie proporcjonalne do stanu faktycznego, tam gdzie są braki i opóźnienia zakrzykuje je się propagandą sukcesu, gdzie idzie świetnie i lepiej nie zapeszać cicho sza.

Exit policy

Jakoś i kiedyś ta wojna skończyć się musi, a na pytanie „co dalej?” trzeba sobie odpowiadać już dziś. Rozmowy, negocjacje, wymiana zdań i opinii trwają cały czas. Kanały komunikacji mogą być różne, ale że są to pewne. Czasem są to urzędnicy trzeciego szeregu nie ściągający uwagi mediów, czasem strony trzecie, jak najbardziej dalekie od konfliktu, czasem nieoczywiści posłańcy, którymi mogą być biznesmeni, artyści, działacze sportowi.

Pozostawia się przy życiu pewne platformy współpracy, aby było od czego zacząć. Dzieli się rolami na dobrych i złych policjantów. Potrzebny jest i jastrzębi Johnson i wahający się Scholz, koncyliacyjny Macron i nieustępliwy Biden, a te ich emploi są z pewnością między sobą uzgadniane. Rozdawane są role sowizdrzałów, np Dudzie (który może o tym nie wiedzieć), pozostawia się miejsce na pozorne różnice zdań antagoniście Erdoganowi.

Oburzenie się na „pozostawanie w kontakcie” jest idiotyczne. Rozmawia się zawsze, a liczy się wynik tej rozmowy. Efekt końcowy rozmów 1914-1918 był fatalny. Poniżone, upokorzone Niemcy odegrały się bardzo szybko. Rozmowy 1939-1945 poszły lepiej, pomimo, że w imię przyszłości darowano zbyt wielu zbrodni zbyt wielu zbrodniarzom, którzy potem zostali burmistrzami i sędziami, a powieszono tylko kilkunastu wytypowanych.

Zemsta nie może być ślepa, odpowiedzialność będzie zbiorowa tylko przez chwile, Jeżeli będzie taka potrzeba chwili wytypuje się kilku szczerych demokratów z szeregów obecnej elity władzy, dokooptuje się kogoś w rodzaju Nawalnego, aby taki nowy rząd zgody narodowej podjął dialog z Zachodem.

Płonne są natomiast nadzieje na to, że Rosji da się upaść. Tak zupełnie nie. Ktoś tym terytorium musi zarządzać, bo nikt nie ma zamiaru go okupować. Kiedy dzisiejsza taktyczna miłość Rassieji i Kitaja zblednie, Rosja będzie wymarzonym terenem konfliktu Zachodu z Chinami, więc jako taka istnieć musi. Byłoby dobrze, aby Polska nie była po wszystkim jedynym krajem, który tak się zagalopuje w oblewaniu dyplomatów sokiem z buraka, że żaden proszek tego nie spierze przez kolejne lat 100.

Finlandia

To taki kraj, który przy stosunku sił 1:10 pokonał Związek Radziecki i to jest dobry przykład, cytowany z resztą chętnie, do naśladowania przez Ukrainę. Ale jest i lepszy. Tzw. finlandyzacja oznaczała w zamian za pokój z drapieżnym sąsiadem, zgodę Finlandii na pozostanie krajem a. neutralnym, b. słabo uzbrojonym, c. pozostającym w strefie wpływów ZSRR, d. w przekonaniu ZSRR i Rosji miało tak już zostać zawsze. Jak widać nie zostanie z czego płyną dwa wnioski. Po pierwsze jeżeli Finlandia zdecydowała się „zdefinlandyzować” to znaczy, że jej przywódcy wiedzą, że teraz mogą. Widać czują, że wolno im więcej, a komentarz jednego z polityków fińskich, że nie należy wierzyć we wszystkie groźby kierowane z Kremla, bo Kreml lubi straszyć działaniami, na które nie ma ani środków, ani zasobów, ani organizacji, a życie to weryfikuje – jest po prostu pyszny.

Po drugie finlandyzacja jest jakimś rozwiązaniem i dla Ukrainy i dla Rosji. Ukraina już wie, że to słowo nie oznacza „na zawsze”, a Rosja taki neutralny status Ukrainy może sobie poczytać za sukces. Ot, taka mała furtka negocjacyjna wśród zatrzaśniętych drzwi.

Gospodarka rosyjska

Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie oblekają tego faktu w słowa. Temat ważny, ale nie ma sensu tłumaczyć ani opisywać. Tu wystarczą liczby.

Gospodarka Rosji to 1,7% światowego PKB.

Gospodarka Chin to 18% światowego PKB.

Gospodarka tzw. Zachodu (patrz definicja na końcu tekstu) to 64%.

Jeszcze niekorzystniej (chociaż trudno to sobie wyobrazić wobec zestawienia 64-1,7) wyglądają dla Rosji proporcje uzależnienia własnego PKB od drugiej strony. Gospodarka Rosji ma wpływ na jednocyfrowy procent wyniku gospodarek zachodnich i są to wyłącznie surowce. W drugą stronę – ponad połowa wyniku gospodarczego Rosji zależy od współpracy z Zachodem: i są to technologie i produkty wysoko przetworzone. Dla nierobiących w ekonomii: jeżeli jedni zbijają z desek europalety, a drudzy produkują drony, rozsądnie jest przyjąć, że tym pierwszym wyprodukowanie własnego drona trochę zajmie, podczas gdy ci drudzy zapewne jakoś sobie te palety sami zbiją.

Rosja wojny gospodarczej ze światem nie wygra. Amen.

Handel bronią

Jedną z największych porażek Rosji, która dokonała się już jest okoliczność rozlania zupy przez rosyjski przemysł zbrojeniowy. Rosja tradycyjnie i z sukcesami sprzedawała uzbrojenie wszędzie tam, gdzie Zachód go sprzedać nie chciał, nie mógł lub był za drogi. Uzbrojenie jednak ma to do siebie, że większość kupujących pragnie go kiedyś użyć, a kiedy już im się znudzą defilady – najchętniej do prowadzenia wojny.

Problem w tym, że rosyjskie uzbrojenie o poziomie skomplikowania wyższym niż kałasznikow pomimo, że z wyglądu łudząco przypomina czołgi, samoloty, śmigłowce, wyrzutnie rakiet i urządzenia do obrony powietrznej – w warunkach pola walki sprawdza się jakoś mniej i jak pokazała praktyka różni się od uzbrojenia wyprodukowanego „tam, na zachodzie” o rząd klas.

Jeżeli bowiem do zestrzelenia samolotu za 20 mln dolarów wystarczy ręcznie odpalana rakieta za tysiąc pińcet, arabski książę i indyjski demokrata dwa razy się zastanowią zanim taki sobie kupią. Krążownik Moskwa mógł się podobno bronić na raz przed ośmioma nadlatującymi rakietami. Więc wystrzelono dziesięć. A podobno podobny okręt z drugiej strony kurtyny radzi sobie nawet z dwustoma celami. Życzymy rosyjskiemu wojennowniesztorgowi sukcesów w przekonywaniu potencjalnych amatorów na rosyjską broń.

Rachunek poproszę!

Siła mitu zwycięskiej Wojny Ojczyźnianej, wyższości nad zaawansowanymi przecież Niemcami, przewagi technologicznej radzieckiej katiuszy nad V2, czołgu T-34 nad panzerfaustem, pepeszy nad meissnerem, lepszej sztuki wojennej w wykonaniu Koniewa i Żukowa niż tej Guderiana i Rommla, jest w Rosji tak potężna, że bezkrytycznie wierzą weń nawet sami propagatorzy i propagandyści. Zapominają o dwóch zasadniczych okolicznościach charakteryzujących „tamtą” wojnę. Nic nie jest tak samo i mieć nadzieję na podobny sukces świadczy o naiwności zamkniętych w bańce koloryzowanych meldunków rosyjskich liderów.

Po pierwsze poniesione wówczas straty ludzkie nie wydają się możliwe dzisiaj. Ludzkie życie zdrożało nawet w Rosji. Chętnych do umierania za rodinu, za Stalina jest mniej, a zorganizowania odwodów NKWD, strzelających w plecy swoich, którzy nie zrozumieli rozkazu „ani kroku w tył”, pomimo całej potęgi służb nie da się narodowi wytłumaczyć. Towarzysz Stalin nie musiał niczego tłumaczyć.

Po drugie do wojny jak wiadomo potrzeba trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i pieniędzy. Rosja nie ma ani pierwszych, ani drugich, ani trzecich. Do narracji o zwycięskiej armii czerwonej, nijak nie pasowała refleksja za czyje pieniądze wojowała. Wojenny wysiłek Stalina finansowały bowiem dwie największe gospodarki ówczesnego świata – Anglia i Stany Zjednoczone i tę wstydliwą okoliczność ku swojej zgubie zbyt łatwo w Rosji zapomniano. Może nas być dużo (chociaż jednak 20 mln do zasypania okopów nie poślemy), możemy być bardziej mężni i heroiczni niż rozpieszczeni żołnierze Zachodu (chociaż i rosyjski żołnierz, a z pewnością oficer zaznał już ciepłej wody w kranie, chciałby wrócić do swojej pięcioletniej łady, plazmy na ścianie i wczasów w Turcji), ale nijak nie jesteśmy tak bogaci, aby wydać na wojnę tyle ile będzie potrzeba.

Maruderzy

Rosyjscy żołnierze okazali się łupieżcami, złodziejami, mordercami strzelającymi w plecy i gwałcicielami. To najczarniejszy wizerunek jaki mogli zafundować swojej armii i ojczyźnie. Ich postępowanie nie tylko budzi oburzenie opinii publicznej świata swoim kryminalnym charakterem, ale co może i dla Rosji gorsze, wywołuje śmiech niedowierzania. To jest ta potężna armia, której żołnierze kradną kury po podwórkach, dopijają resztki z domowych barków i kradną pralki?

Jednak nawet nie to jest najbardziej kompromitujące. Zjawisko maruderstwa praktycznie nie istnieje w nowoczesnych armiach nie dlatego, że ich wodzowie stali się tak szlachetni i etyczni, że zabraniają takich zachowań i za nie karzą. Nie o wyższość moralną tu chodzi, że niby tępe kacapy kradną, a szlachetni dajmy na to Belgowie by tego nie robili, chociaż pralek może faktycznie nie potrzebują. Nic z tych rzeczy. Chodzi tylko i wyłącznie o efektywność i sprawność bojową armii. Jeżeli żołnierz zamiast walczyć ugania się za kurami, aby mieć co zjeść na obiad, to trudno od niego oczekiwać zaangażowania w walce.

Jeżeli dla zawodowego żołnierza, a podobno na razie tylko tacy walczą po stronie rosyjskiej, główną, a być może jedyną, motywacja do walki jest perspektywa indywidualnego dorobienia się grabiąc ludność cywilną, to fatalnie świadczy o jego morale, a jeszcze gorzej o zdolności państwa, którego na tą wojnę posłało bez zapewnienia minimum komfortu prowadzenia wojny. Słabo opłacany Rosyjski żołnierz wydaje się być tylko dla łupów. To katastrofa.

Nowe szaty króla

Putin, jak każdy dyktator, a tym bardziej taki od 23 lat u władzy, żyje w bańce dezinformacyjnej. Prawdy nie mówi mu nikt. Wszyscy kadzą. Meldunki są wyłącznie optymistyczne. Założenia są na wyrost. Niepowodzenia są minimalizowane. Porażek nie ma. Ukraina miała paść na kolana w trzy dni, lud miał entuzjastycznie witać kwiatami, Zachód miał być podzielony i niedecyzyjny. Czołgi sprawne, samoloty śmigłe, rakiety celne, a okręty niezatapialne.

Czy Putin wiedział, że jest inaczej? Nie wiedział. Czy teraz wie? Niekoniecznie, bo teraz łatwo mu wytłumaczyć, że walczy z całym światem, więc jest panie prezydencie trochę trudniej, ale ogólnie dajemy radę. Prawdę znają zapewne żołnierze od pułkownika w dół i urzędnicy od dyrektora departamentu w dół. Generałowie i ministrowie też wolą być oszukiwani, i tak to się kręci.

Pojednanie

Trudno zrozumieć dlaczego wobec ewidentnie koniunktury na gesty pojednania między Ukraińcami a Polakami, nasze polityczne orły po obu stronach barykady nie wpadają na oczywisty pomysł, że właśnie teraz jest moment na zaaranżowanie scenki w rodzaju: góra świętej Anny, Helmut Kohl, Tadeusz Mazowiecki, wspólne klękanie, modlitwa i uściski. Jeżeli nie teraz to kiedy?

Przy odrobinie politycznego i dyplomatycznego talentu dałoby się przywieźć nawet Zełeńskiego np. do Lwowa, aby złożył kwiaty na cmentarzu Orląt – to, że w tej chwili nie chce i nie może opuścić Ukrainy, aby przyjechać z takim gestem do Polski to jasne. Ale spokojnie mogłoby się to odbyć tam.

To znamienne, że wołanie o takie inicjatywy w rodzaju „Wybaczamy i prosimy o wybaczenie” nie wychodzi ani od PiSu, ani od Platformy, ani od nikogo. Po prostu głupki. A jeżeli komuś tłucze się w głowie wizja, nadzieja, pomysł na wskrzeszenie tak zwanej Jagiellońskiej koncepcji politycznej w tym regionie świata, to właśnie teraz ma okazję, aby w sposób przemyślany, delikatny, wyważony, mówić o wspólnej historii, o wspólnych zwycięstwach, o wspólnych bohaterach.

Wystarczyłoby jedynie, aby Polska nauczyła się nie stwarzać wrażenia przemądrzałego starszego brata i nie sugerowała swojej dominacji w procesie, a zamiast tego budowała narrację szczególnie odpowiedzialności rządów Polski, Litwy, Białorusi i Ukrainy w cywilizacyjnej misji obrony regionu przed Moskową.

Ta wojna się kiedyś skończy, i jeżeli kiedyś chcemy mieć po swojej stronie nie tylko samotne matki z dziećmi, którym daliśmy schronienie, ale również ukraińskie elity i większość społeczeństwa to teraz, natychmiast trzeba takie sojusze budować. Na 100 sposobów. Stypendia uniwersyteckie dla młodzieży. Pomoc w ratowaniu zabytków wspólnego dziedzictwa, ale również tego 300 ukraińskiego, które z Rzeczpospolitą nic wspólnego nie miała.

Należy sięgnąć po polityków, którzy w swojej pro ukraińskości są wiarygodni np. Aleksandra Kwaśniewskiego, któremu jako emerytowi wolno powiedzieć więcej i parafrazując znane powiedzenie być realistą i żądać niemożliwego. Wiele projektów politycznych postrzeganych początkowo jako nierealne, a nawoływanie do nich za czystą propagandę, ku zaskoczeniu wszystkich wchodziło w życie, albo to sytuacja dojrzała, a to warunki się zmieniły.

Właśnie taki przykładowy Kwaśniewski mógłby w rozmowie z przykładową Monika Olejnik rzucić pomysł, na zasadzie ja rzucam myśl a wy ją łapcie, że jednym z pomysłów na szybszą ścieżkę Ukrainy do Unii i i jej integracji z Europą mogłaby być trzy kropki Federacja z Polską. Oj to by się działo. Mógłby zaprosić do takiej zabawy w historię Wilno i Mińsk. Sprowokować Polski rząd. Dać do myślenia Ukraińcom. I naprawdę nie ma znaczenia czy tego króliczka dałoby się złapać, ważne, że byłoby o czym rozmawiać, a za murami Kremla, ale i w Berlinie, toalety w budynkach rządowych były okupowane.

Reagan

Ronald Reagan wpadł swojego czasu na genialny pomysł, aby za zbroić ruskich na śmierć. Rosyjska gospodarka nie była w stanie nadążyć za uciekającym jej technologicznie Zachodem w warunkach aksamitnych, w porównaniu z dzisiejszymi sankcji. Uczynił wyprodukowanie czołgu jeszcze kosztowniejszym. Wynik znamy. To tak pod rozwagę tym, którzy nie wierzą, że sankcje działają. Działały i wtedy, będą działać i teraz, tym bardziej, że Rosja musi nie tylko ścigać się na polu rozwoju i modernizacji uzbrojenia, ale teraz dodatkowo musi odbudować potencjał tak beztrosko zmarnowany na Ukrainie.

Ukraina

To dobrze, że teraz o Ukrainie i Ukraińcach, albo dobrze, albo wcale. Tak powinno pozostać, dopóki trwa wojna. Ale odpowiedź na zapytanie sezonu, co w modzie? – tej wiosny i lata będziemy nosić … Ukraińców na rękach, nie powinno zaciemniać obrazu i odbierać rozumu, bo różnie z tą Ukrainą być może. I bez wojny i przed aneksją Krymu był to kraj upadły. Skorumpowany jak Rosja, zacofany jak Rosja, zoligarchizowany jak Rosja. Teraz – co prawda za cenę krwi, dostaje olbrzymi kredyt zaufania od świata zachodniego i buduje swoją niwą mega markę. Być Ukraińcem dzisiaj brzmi dumnie. Dobrze jest Ukrainie pomóc, ale rozsądnie byłoby dopasować oczekiwania do możliwości.

Wojenki i Wojna

Trauma roku 1918 zmieniła podejście Zachodu do wojowania na zawsze. Niewyobrażalna liczba ofiar, ogrom dramatów ludzkich, horror nowych strasznych broni, odarcie „poetyki” wojny z wszelkiego romantyzmu – okopy pełne błota i zasieki zastąpiły „barwne” szarże, rodzące się nurty pacyfistyczne w kulturze, ale i w polityce – wszystko to sprzyjało konkluzji – tak już więcej bić się nie będziemy. Nie będzie na to zgody społeczeństw, które w 1918 roku wręcz stanęły u progu rewolucji i wypowiedzenia elitom umowy społecznej, nie opłaca się to gospodarce, żadne polityczne zyski, nie kompensują strat ludzkich i gospodarczych.

I takiego podejścia Zachód się konsekwentnie trzyma do dzisiaj. Mistrzowskie z punktu widzenia Zachodu, politycznie dyletanckie i tragiczne dla Polski, a dla ZSRR katastrofalne w wymiarze ludzkim było rozegranie II wojny światowej. W Europie ginęli Polacy, przede wszystkim Rosjanie, ale (w zasadzie) nie Alianci Zachodni. Stalin dał się złapać w pułapkę – nasze funty i dolary, twoje mięso armatnie. W wojnie na Pacyfiku Ameryce trochę zajęło dojście do modelu „wygrywamy wojnę bez strat własnych”, ale kiedy tylko technologia im na to pozwoliła, nie zawahali się.

Okres zimnej wojny i lata późniejsze, to już wyłącznie wojny zastępcze – proxy wars, których model był w zasadzie zawsze ten sam. Konfrontujemy się z przeciwnikiem – z ZSRR i Rosją, z Chinami, ze światem arabskim, z lokalnymi partyzantkami wspieranymi przez przeciwników ideologicznych (patrz wyżej), ale robimy to: a. na stosunkowo małym teatrze działań, b. najchętniej przy dużym zaangażowaniu sił własnych „bronionego” sojusznika, c. przy minimalnych stratach własnych, d. jeżeli realizując pkt b i c nie wygrywamy, to odpuszczamy i szukamy innego teatrzyku działań i innych sojuszników. Tak było w częściowe wygranej wojnie koreańskiej, w przegranych wojnach w Wietnamie i Afganistanie, w Libii, Iraku, w guerillach w Ameryce Łacińskiej.

Wojny, a raczej wojenki zastępcze, proxy wars, miały wiele zalet, nie groziły rozlaniem się konfliktu ze względu na swój ograniczony charakter. Głównym aktorom dawały wygodne alibi, że to przecież “ich wojna, a my jedynie doradzamy, trochę pomagamy”, pozwalały przetestować uzbrojenie, kontentując przy okazji lobby zbrojeniowe, podszczypywały wroga i czasem, jako składnik wojny hybrydowej, doprowadzały go do poważnych kłopotów, jak na przykład miało to miejsce przy połączeniu gwiezdnych wojen Reagana, wspierania mudżahedinów w Afganistanie, polskiej „Solidarności” i ofensywy kościoła katolickiego JP2.

Jak się jednak okazało miały zasadniczą wadę – nie można było w ich toku pokonać przeciwnika zupełnie. Brak gotowości rządów i społeczeństw zachodnich do pełnego angażowania się w wojnę, co oznaczałoby akceptację ponoszonych ofiar wśród „naszych chłopców”, idący w parze z niskim morale i słabym przygotowaniem „bronionych i wspieranych”, którzy byli dziwnie niechętni wszelkiej wietnamizacji czy afganizacji i pozostawieni sami sobie, natychmiast wojnę o „swoją wolność” przegrywali.

Skutkowało to tym, że Zachód był świetny w rozpoczynaniu tych wojen, ich ciągnięciu, robieniu kłopotu przeciwnikowi, wpędzaniu go w koszty i odciąganiu od innych priorytetów, ale rzadko je ostatecznie wygrywał. Nie było kim robić. Aż tu nagle… pojawiają się Ukraińcy, którzy chcą walczyć, są gotowi ginąć, walczą o swoją wolność na poważnie, są daleko lepiej przygotowani, aby przekazać im wiedzę i technologię niż było to udziałem np Afgańczyków, i … jest ich dużo. Wystarczy im dać pieniądze i armaty. Zupełnie jak Stalinowi w 1941-1945.

To okoliczność, która zmienia wszystko, której Putin z pewnością nie wziął pod uwagę, i która spada Zachodowi z nieba. Perfect match. Naród i rząd antyrosyjski. Zdeterminowani, aby walczyć. W słusznej sprawie, więc i ideologii nie trzeba dorabiać. Ożenione z pieniędzmi i technologią. Po raz pierwszy od 1945 roku Rosja jest z Zachodem na prawdziwej wojnie. To nie Kuba. Nie Wietnam. Nie Afganistan. Nie Syria. Putin wpadł w pułapkę – euro i dolary w mariażu x armią Ukrainy. Hic Rhodos, hic salta.

Zachód

Kto wie czy nie wchodzimy w erę jedności świata zachodniego, który nigdy wcześniej, ani nie był taki zjednoczony, ani … mniej zachodni. W 1939 roku Zachód, to były przede wszystkim Francja i Anglia ze swoim Imperium. Po Pearl Harbour definicja poszerzyła się o Stany Zjednoczone. Po 1945 stopniowo o niemal wszystkie kraje Europy Zachodniej i… Turcję, a po 1991 o resztę Europy środkowej. Świat zachodni umeblował się w dwóch pokojach – gospodarczej Unii Europejskiej i militarnym sojuszu NATO. Ze wspólnej kuchni, ale bez wchodzenie do żadnego z pokoi korzystała Szwajcaria, po jednym pokoju wynajęły sobie Norwegia i Szwecja. Aż tu nagle… budzimy się i Zachodem są nie tylko Australia i Nowa Zelandia (oczywiście również Kanada), ale są nim również Japonia i Korea Południowa. Szwecja i Finlandia chcą nagle do NATO, o którym mowy nie było jeszcze wczoraj. Norwegia stawia na europejską jedność, a Szwajcaria chyba po raz pierwszy od czasów Wilhelma Tella, nie chce stać z boku. Izrael stara się oficjalnie przeczekać na bocznicy, ale nie odczepi swojego wagonika od Stanów Zjednoczonych. Razem. Jak butla z gazem.

Paweł Olbrych