Lifestyle, Polska

Góral z Zagłębia zakochany w Chorwacji

Robert Pyka, to góral pochodzący z Raby Wyżnej w Małopolsce. Na marginesie przypomnę, że stamtąd wywodzi się między innymi bardzo lubiana przeze mnie ludowa poetka Wanda Czubernatowa i kardynał Stanisław Dziwisz. Los sprawił, że Robert osiadł w Dąbrowie Górniczej, czyli w Zagłębiu. Mieszka tam z żoną i córką. Naszego dzisiejszego bohatera poznałem przypadkiem kilka lat temu w… salonie używanych samochodów. Ostatnio przeznaczenie, lub wspomniany los, znowu zetknął nas ze sobą.

Szczęśliwi państwo Pykowie w Chorwacji Fot. archiwum rodzinne

Od jakiegoś czasu przymierzałem się, aby napisać o Chorwackiej przygodzie Roberta. Po ostatniej wymianie zdań wiedziałem już, że na pewno muszę to zrobić. Nie wszystko mogę upublicznić, ale to co poniżej przeczytacie daje wystarczający obraz siły i determinacji Roberta w dążeniu do wyznaczonych celów.

Miłość do Chorwacji

– Moja miłość do tego kraju zaczęła się 15 lat temu, kiedy pojechałem tam pierwszy raz. Zawsze zanim cokolwiek zrobię, kupię, wybiorę, to dokładnie sprawdzam i analizuję. Nie inaczej było z wyborem regionu i miejsca na pierwszy pobyt w Chorwacji. Wybór padł na środkową Dalmację, a ściślej mówiąc, na ukochany Trogir.

Plażowanie Fot. archiwum rodzinne

Kilkanaście lat temu opinie na temat miejsc i ludzi w Internecie niebyły tak łatwo dostępne, ale udało mi się skontaktować z właścicielami willi, którą wybraliśmy na wakacyjny pobyt. Już od pierwszych konwersacji mailowych wiedziałem, że trafiłem na wspaniałych ludzi. Przysyłali mi specjalnie zrobione zdjęcia plaż, ciekawych miejsc i udzielali wyczerpujących informacji. To sprawiło, że jadąc tam po raz pierwszy, nie miało się uczucia wyjazdu w ciemno i obaw co zastanie się na miejscu – mówi Robert.

Tak jak przypuszczał nasz bohater właściciele willi Vikeli – Joško i Miranda, okazali się wspaniałymi i serdecznymi ludźmi.

– Od razu czuć było od nich niesamowitą serdeczność i miłość. Szybko okazało się, że to typ ludzi, którzy oddaliby serce na dłoni. Samo miejsce zrobiło na nas piorunujące wrażenie. To była miłość od „pierwszego wrażenia”. 😊 Ten raj na Ziemi, poza moim rodzinnym Podhalem i górami, został miejscem, bez którego nie wyobrażam sobie życia – dodaje.

Willa Vikeli w Trogir Fot. archiwum rodzinne

Joško i Miranda przez te kilkanaście lat stali się dla Pyków członkami rodziny. Podczas wspólnego spędzania czasu przekazali im wiedzę na temat historii i zwyczajów chorwackich, a także kuchni dalmatyńskiej.

Grilowane dorady Fot. archiwum rodzinne

– Nie będę opisywał miejsc i przygód z tych wszystkich lat, bo to temat na książkę (albo przynajmniej tomik 😉). Joško i Miranda dziś są dla nas jak rodzina, a wielogodzinne wieczorne rozmowy na bujanych ławeczkach sprawiły, że Chorwację traktujemy jak drugą ojczyznę – podsumowuje Robert.

Pierwszy w Polsce Food Truck z kuchnią chorwacką

Porównanie tempa i sposobu życia w Chorwacji do tego w Polsce spowodowało, że w Robercie dojrzewała myśl do jakiejś zmiany.

– Zawsze po powrocie do Polski przez pierwsze dni miałem wrażenie, że ludzie biegają tu jak chomiki w kołowrotku, że są w jakimś kieracie, ale już po chwili sam z powrotem wpadałem w ten wir. Zacząłem więc myśleć co zrobić, żeby ten czas, w którym nie mogę być w Chorwacji, wyglądał inaczej i… postanowiłem, że sprowadzę Chorwację do Polski! – wspomina.

Dalmacija Food Truck Fot. archiwum rodzinne

Z tej właśnie potrzeby zmiany powstał pomysł stworzenia pierwszego w Polsce Food Trucka z kuchnią chorwacką. Nie ma w tym nic dziwnego, bo Robert z wykształcenia jest technikiem żywienia i kucharzem. Połączenie zatem wiedzy zdobytej w szkole, z tą przekazaną mu przez chorwackich przyjaciół w postaci „tajemnych” receptur, było jak najbardziej skazane na sukces. W tym, żeby wszystko było dopięte na przysłowiowy ostatni guzik, pomagał nawet sam Robert Makłowicz – wielki fascynat Bałkanów.

– Panu Robertowi Makłowiczowi przedstawiłem swój pomysł i plan działania. Okazało się, że przyjął to z wielkim entuzjazmem. Otrzymałem od niego wiele cennych rad, ale przede wszystkim przekazał mi kontakt do Romana Smirnova – właściciela firmy „Smaki Dalmacji”, z którym nawiązałem współpracę. I tak powstała Dalmacija Food Truck – mówi Robert.

Realizacja projektu pod nazwą Dalmacija Food Truck trwała 4 lata, a efekt finalny pozytywnie zaskoczył nawet pomysłodawcę. W oferowanym menu Dalmacija Food Truck znalazły się między innymi: Pljeskavica (chorwacki burger), Ćevapčići (mielone mięso w formie małych kiełbasek), Dalmatyńska zupa rybna (na Doradzie, Morszczuku i Langustynkach) i flagowe danie czyli Dorada z grilla.

– Wszystkie produkty (poza mięsem) sprowadzaliśmy z Chorwacji. Ajvar, przyprawy, napoje, ryby itd. Z nieocenioną pomocą przyszedł tu Roman Smirnov, który osobiście wioząc towar z Chorwacji dostarczał go nam na miejsce (nawet w środku nocy) – opowiada Robert.

Eventy z Dalmacija Food Truck

Zaczęła się wielka Food Truckowa przygoda rodziny Pyków, która była jednocześnie przygodą, ale też i ciężką pracą.

– Przygotowanie do trzydniowego eventu trwało od poniedziałku do czwartku. Gruntowne czyszczenie trucka po evencie, zamawianie towaru, mielenie i doprawianie mięsa, patroszenie ryb itd. W piątki wczesnym rankiem odbiór zamówionych świeżych warzyw i w drogę na kolejny punkt mapy Polski. Event za eventem, weekend za weekendem. Food Truck przynosił ludziom smak kuchni chorwackiej i wspomnienie wakacji. Od marca do października, co tydzień w innym mieście, oglądaliśmy uśmiechnięte twarze i słuchaliśmy pochlebnych słów od zadowolonych Klientów – podsumowuje tamten czas Robert.

Grilowane dorady – danie z menu Dalmacija Food Truck Fot. archiwum rodzinne

Dalmacija Food Truck dostrzegł nawet jeden z pionierów Food Trucków w Polsce, czyli Street Food Polska. Na najbardziej popularnym krakowskim evencie, organizowanym przy Galerii Kazimierz, udzielił im swojej rekomendacji. Było to dla Roberta i jego załogi ogromnym wyróżnieniem. Zwłaszcza, że to Street Food Polska organizują polskie eliminacje do European Street Food Awards.

Wszystko rozkręcało się w zawrotnym tempie, bo wśród typowych „frytek” i „burgerów” byli wyróżniającą się kuchnią. Ze zlotu na zlot coraz więcej wywiadów w lokalnych stacjach radiowych i telewizyjnych, coraz więcej wyczekujących Klientów i nagle… ktoś zaciągnął w tej rozpędzonej maszynie hamulec ręczny – pandemia zatrzymała wszystko.

– Wszystkie zaplanowane eventy zostały odwołane, a Food Truck uziemiony. Rodzaj serwowanych dań nie pozwalał nam na kuchnię „na dowóz” – mówi Robert, który aby przetrwać ten trudny czas podjął współpracę z siecią IKEA prowadząc dla niej w kilku miastach Mobilne Punkty Odbioru Zamówień.

Przychodzi koniec 2020 roku. Sytuacja staje się w jakimś stopniu opanowana. Luzują się restrykcje i obostrzenia. Pojawiają się rekrutacje na zbliżający się Food Truckowy sezon. Pojawiają się propozycje, o których wcześniej, jak mówił Robert, Dalmacija Food Truck nawet nie marzyła. Jedną z nich było zaproszenie od Konsula Chorwacji, przekazane przez przedstawiciela chorwackiej firmy Podravka, do reprezentowania Polski w dużym cyklicznym projekcie „Mała Chorwacja” w Krakowie.

Kolejny cios w Dalmacija Food Truck

O 3 nad ranem, w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia 2020 roku, rodzinę Pyków zbudziło pukanie do drzwi. To był policjant. Mundurowy zapytał ich czy mają Food Trucka. Po twierdzącej odpowiedzi dodał, że… właśnie się pali. Robert widzi przez okno słup ognia na parkingu gaszony przez strażaków. Jego dorobek życia właśnie poszedł z dymem. Okazało się, że ktoś podpalił auto zaparkowane obok Food Trucka i ogień również go zajął. To był duży cios dla Roberta i jego rodziny.

Zniszczenia po pożarze Fot. archiwum rodzinne

– Jestem człowiekiem z gór i mam cholernie mocny charakter, ale nie ukrywam, że ta sytuacja mocno podcięła mi nogi – mówi.

Tu wielkie brawa należą się córce Roberta, która opisała w mediach społecznościowych całą tą sytuację z pożarem, oraz założyła zbiórkę na „zrzutka.pl”. Dzięki niej ludzie dowiedzieli się co się stało oraz udostępniali tą informację. Najbardziej w tym wszystkim żałosna jest odpowiedź firmy ubezpieczeniowej, która odmówiła wypłaty odszkodowania za powód podając: „auto nie było w ruchu”. Prokuratura po roku czasu zawiesiła śledztwo z powodu: „ukrywania się świadków”.

– Sprawa wisi w próżni, a żyć za coś trzeba. Póki śledztwo niezostanie zamknięte nie za bardzo mogę podjąć jakiekolwiek ruchy z Food Truckiem. Życie nie stoi w miejscu, więc i ja staram się iść do przodu. Postanowiłem jakoś wykorzystać lokal, który przy Food Trucku służył mi do obróbki mięsa, warzyw i patroszenia ryb – opisuje sytuację Robert.

Projekt Bacówka DG

– Jako góral postanowiłem sprowadzić cząstkę Podhala do Zagłębia. Z racji tego, że mój lokal, poprzednio wykorzystywany przy Food Trucku, znajduje się na targowisku miejskim pomyślałem, że szkoda, aby stał pusty. Nie zawsze mieszkańcy z Zagłębia czy Śląska mają czas i możliwość wyjechać w nasze kochane Tatry. Lecz czasem przychodzi im ochota na oscypka, bundz, korboce, super swojskie kabanosy, kiełbasę, prawdziwy smalec na pajdzie chleba, kwaśnicę, leśną żurawinę czy inne podhalańskie wyroby. Chcę dać im możliwość zasmakowania oryginalnych podhalańskich produktów na miejscu w Zagłębiu – tak opisuje swój kolejny pomysł Robert.

Oscypki z Bacówki DG Fot. archiwum rodzinne

Nowy projekt Roberta nazywa się Bacówka DG i prócz smakowitego jedzenia znajdzie się tam też miejsce na pamiątki i rękodzieło z Podhala. Na ten moment lokal jest fizycznie w trakcie budowy. Z zewnątrz jest obity już sosnowymi otoczakami, a w środku ściany wyłożone są sosnowymi deskami. Logo i szyld, które czekają właśnie na zamontowanie, zostały wykonane przez rzeźbiarza z Raby Wyżnej Krystiana Luberdę.

Szyld Bacówka DG Fot. archiwum rodzinne

– Ciężka praca jeszcze przede mną, ale już nie mogę się doczekać – podsumowuje Robert swój nowy pomysł.

Sportowe wyzwania

– Nieustannie w moim życiu towarzyszy mi też sport. Może sport, to za dużo powiedziane, bo to jednak totalna amatorka, ale nie potrafię bez tego żyć. Jak tylko potrzebuje się oderwać od problemów dnia codziennego, kiedy naprawdę życie da ostro popalić, to bieganie, czy inny wysiłek, pozwala mi na rozładowanie stresu i przyjęcie solidnej dawki endorfin – skromnie opisuje swoje sportowe dokonania Robert, bo przecież nie każdy potrafi przebiec 102 km w 24 godzinnym ultramaratonie.

Robert Pyka na ultramaratonie Fot. archiwum rodzinne

Robert biegać w zawodach zaczął mając 33 lata. Postaram się nie pogubić w wymienianiu niektórych tylko jego osiągnięć sportowych. Ma On zatem zdobytą „Koronę Maratonów Polskich” – czyli tytuł przysługujący osobom, które ukończyły w ciągu 24 miesięcy pięć maratonów: Maraton w Dębnie, Cracovia Maraton, Wrocław Maraton, Maraton Warszawski, Poznań Maraton. Ma również tytuł Górskiego Weterana Runmageddonu (Rekrut: 6 km, 30 przeszkód, Classic: 12 km, 50 przeszkód i Hardcore: 21 km, 70 przeszkód), który zdobył w ciągu… weekendu, a normalnie jest na to cały sezon.

Przysłowiowy worek medali Roberta Fot. archiwum rodzinne

Obecnie Robert, wraz z grupą młodych zapaleńców, jest w trakcie przygotowań do charytatywnego rowerowego wyjazdu do… Chorwacji. Start przewidziany jest na sierpień.

– Na pierwszym wyjeździe rowerowym z Gubałówki na Hel chłopcy uzbierali sporą sumkę dla 2-letniego Arturka chorego na Zespół Westa. Tym razem jedziemy do Chorwacji. To może być ciekawa przygoda i doświadczenie. Jesteśmy też na etapie zakładania Stowarzyszenia, żeby akcja miała większy zasięg. Stowarzyszenie będzie zarejestrowane pod nazwą #BezPrzesady – mówi Robert, który zapowiada, że ostatniego słowa jeszcze w swoim, nie tylko sportowym, życiu nie powiedział…

Grzegorz Turski

Źródło: 6sides.pl