Kto wie, czy Oscar dla „Idy” jest równie ważny, jak okazja, żeby porozmawiać o kulturze w ogóle?
„50 twarzy +Idy+” – pod takim prowokacyjnym tytułem ukazał się komentarz Edwina Bendyka (http://antymatrix.blog.polityka.pl/).
[…] Kultura ludu polskiego to kultura festynu, prostych wspólnotowych doznań fundowanych przez władzę publiczną lub sponsorów. […] To po prostu poważny problem rozwojowy – bez włączenia do kultury jak najszerszych rzesz społecznych nie ma co liczyć na wzrost potencjału kreatywnego i innowacyjnego, a one tylko mogą być podstawą gospodarczej konkurencyjności.
Społeczeństwo dzieli się na klasy według kryterium zamożności. Pauperyzacja ludzi o wysokich kwalifikacjach, ale nieprzydatnych na bieżącym rynku pracy (być może zostaną docenieni po czasie) jest faktem, o którym nie chciałbym dyskutować.
Interesuje mnie współczesny model kultury.
Moja Babcia, której dorosłość zbiegła się w czasie z połową wieku XX, nie była osobą wykształconą. Opowiadając o niej w układzie socjologicznym, musiałbym włączyć ją do klasy najgorzej usytuowanych. Krótko mówiąc, była przedstawicielką „ludu polskiego”. Miała jednak upodobania, jakich nie powstydziliby się najlepiej urodzeni. Mianowicie – czytała.
Jako kobieta zapracowana wykorzystywała każdą chwilę oddechu, żeby oderwać myśli od przepełnionej obowiązkami powszedniości. Potrafiła, na przykład, zaspokajać swój głód czytelniczy, zaspokajając jednocześnie głód fizyczny domowników, to znaczy – czytała, gotując. W jednej ręce trzymała chochlę, w drugiej książkę. Podejrzewam, że najchętniej sięgała po romanse, ale jednak – czytała, a synapsy iskrzyły od przekazywanych informacji, treści w głowie krążyły i mózg się rozwijał.
Uczestniczyła też moja Babcia kochana w „kulturze dialogu”. Jakkolwiek śmiesznie to brzmi, uświadamiając nam, współczesnym, marketingową pustotę niektórych sformułowań. Po prostu spotykały się baby – rzecz działa się na wsi – w chałupie na wspólne łuskanie, obieranie, modlenie się, oczywiście, a także… szycie strojów do przedstawień teatralnych. Tak! Życie kulturalne ludu polskiego nie tylko znało teatr, ale i współtworzyło go na zabitych dechami scenach.
Próbuję wyobrazić sobie Babcię przeniesioną do nowoczesności. Stoi przy kuchence (prawdopodobnie elektrycznej, bo tak się dzisiaj buduje), jedną ręką miesza w garnku, a drugą… klika w smartfona. Siedzi na fejsie, lajkuje posty, pstryka słit focie, ogląda filmiki, udostępnia memy, wstawia emotikony… A lewa kora skroniowa – obszar mózgu aktywny podczas czytania – drzemie. Nie rozwija funkcji językowych. Może nawet nie czuje takiej potrzeby, skoro cały świat ma na wyciągnięcie ręki, i to w multimedialnej oprawie. Stopniowo zatraca umiejętność porozumiewania się ze światem zewnętrznym. W kulturze monologu nie obowiązują zwyczaje robienia czegoś wspólnie. Wprawdzie mówi się dużo o zachowaniach prospołecznych, pracy zespołowej, psychologii organizacji itd., ale głównie w kontekście biznesowym. Globalna wioska jest więc wioską tylko z nazwy, raczej nie odnalazłaby się w realiach małej społeczności.
[…] Ciągle jeszcze nie rozumiemy zachodzących przemian w polskiej kulturze. Na ile są wyrazem procesu demodernizacji społeczeństwa, które nigdy pełnej modernizacji nie przeżyło, tak jak choćby Czesi? A na ile wyrazem uniwersalnego trendu rozpadu nowoczesnej, hierarchicznej kultury do kultury pokawałkowanej, tworzącej federację różnych subkultur, w których każdy uczestniczy, jak mu się podoba, na ile ma kompetencji, potrzeb i zasobów.
Szanowny panie Edwinie, wielu z nas rozumie od dawna. Tyle że tych, którzy rozumieją, słucha się dzisiaj niezbyt chętnie. Mówią zawile, pesymizując. Nie podzielają bezkrytycznego zachwytu nad technologią. Nawołują, by spowolnić i uporządkować rozwój cywilizacyjny, wyznaczyć inne priorytety, a nowe narzędzia traktować zwyczajnie – jako środki do celów. To humaniści, relikty przeszłości, ludzkie odpady z „procesu demodernizacji”, istne sieroty…
Chyba nie do końca uświadamiamy sobie ogrom zmian, jakie stały się udziałem kultury na skutek rozwoju technologii. Daleki jestem od twierdzenia, że osiągnięcia technologiczne są złe. Wystarczy porównać medycynę sprzed dziesięcioleci; albo stan wiedzy o wszechświecie, bez której utknęlibyśmy na amen w okrutnych zabobonach. Jednak nie odwracam wzroku od ciemnej strony Księżyca. Wiem przecież, że byłbym zdrowszy, gdybym nie musiał pracować przy komputerze przez kilka godzin dziennie, dzień w dzień. Wiem, lecz nic na to nie poradzę, takie bowiem narzucono mi obowiązki. Już dawno usunąłbym konta z tzw. portali społecznościowych, gdyby nie fakt, że pracodawcy wymagają ode mnie znajomości tychże portali. I tak to się toczy, przeklęte…
Pojawienie się nowego narzędzia nie pozostaje nigdy bez wpływu na zachowania jego użytkowników. W przypadku wynalazku rewolucyjnego – o znaczeniu tak wielkim, że zmieniającego zasady gry – wykształcają się nowe cechy, nowe przyzwyczajenia i nowe postawy. Przy czym nowe nie zawsze oznacza lepsze. A wynalazek Internetu jest bodaj największym od czasów rewolucji przemysłowej, przekracza zasięgiem oddziaływania wszystko, co ludzkość znała do tej pory. Globalna Sieć odmienia nas globalnie. Czy na pewno jesteśmy świadomi konsekwencji tego oddziaływania?
Pewien znany i dobry aktor, wykształcony i kulturalny człowiek, zamieścił w Internecie swoją reakcję na Oscara dla „Idy”. Cytuję: „Aaaaaaaaa!!” (możliwe, że pominąłem jakieś „a” lub wykrzyknik). Nie lubię tego. Rozumiem emocje, ale nie wiem, co odpowiedzieć. Powinienem za-bbbbbbbbb-eczeć jak owca w pędzie?
Tu dialog się urywa.
Marcin Fedoruk
www.studioopinii.pl