Kultura, Polska, Życie i społeczeństwo

Jan Henryk Rosen – malarz, który freskami dotknął tajemnic

Arcybiskup Józef Teofil Teodorowicz, blisko sto lat temu, w 1925 roku zlecił młodemu malarzowi Janowi Henrykowi Rosenowi ‒ dotychczas bez większych artystycznych osiągnięć ‒ wykonanie fresków we lwowskiej katedrze ormiańskiej. Pełnemu wątpliwości twórcy miał łagodnie powiedzieć: „Widzę, Janku, że sobie poradzisz…”.

Jan Henryk Rosen Fot. DlaPolonii

Poradził sobie wspaniale. Dzieło Rosena podziwiali: zleceniodawca, wierni, duchowieństwo, krytycy sztuki. Opinia pozostaje niezmienna. Rosen nie tylko świetnie przedstawił nowotestamentowe tematy, ale był nienaganny technicznie, a ponad wszystko dotknął metafizyki. Pracował systematycznie, był uporządkowany, jednocześnie natchniony. Odwiedzający katedrę mówią, że dopasował malarstwo do architektury, ale ono jakby wychodzi z murów. Marian Tyrowicz, historyk urodzony w rodzinie ormiańskiej we Lwowie w 1901 roku napisał: „Fresk przejmujący do głębi, niełatwy do odczytania, wcisnął się we wszystkie szczeliny mej pamięci”.

Szczególną wymowę ma scena pogrzebu Świętego Odilona, opata Cluny na przełomie X i XI stulecia. Niesiony jest w podwójnym kondukcie, przez żywych mnichów i zakapturzone duchy zmarłych. Tak oddają hołd temu, który w 998 roku ustanowił Dzień Zaduszny. Natomiast na fresku ze ścięciem Świętego Jana Chrzciciela, tytułowy bohater w miejscu głowy ma kilka promieniujących koncentrycznych kręgów. Jakby była to eksplozja ducha.

Rosen znalazł sposoby na opowiadanie o tajemnicach.

Pochodził z zasymilowanej, zamożnej rodziny żydowskiej, która przyjęła wiarę ewangelicką. Urodził się w Warszawie. Jego ojciec, też Jan, był malarzem, który specjalizował się w scenach batalistycznych. Przez dłuższy czas miał intratną posadę nadwornego malarza dworu petersburskiego. Janek miał dwa lata, kiedy znalazł się w Paryżu z mamą i siostrami. Zdobywał wykształcenie we Francji i Szwajcarii. W wieku dwunastu lat został katolikiem. Chciał być humanistą. Podziwiał sztukę i literaturę.

Wrażliwy chłopak zgłosił się na ochotnika do armii francuskiej w 1914 roku, trzy lata później do armii Hallera. O jego waleczności świadczą medale: Legia Honorowa Virtuti Militarni, Krzyż Walecznych. Po wojnie próbował sił w dyplomacji, aż odezwał się w nim ojcowski gen i po powrocie do Warszawy poszedł do Szkoły Sztuk Zdobniczych i Malarstwa.

W latach 20. uczestniczył w kilku wystawach zbiorowych w Zachęcie. Podobno, w tej galerii, był świadkiem zamachu i śmierci prezydenta Gabriela Narutowicza w grudniu 1922 roku.

Od początku inspirował się Biblią, apokryfami i wielkimi postaciami Kościoła katolickiego. Kiedy, w Zachęcie, pokazywał dwanaście płócien wykonanych po lekturze „Złotej legendy” – średniowiecznego zbioru żywotów świętych, przykuł uwagę arcybiskupa Teodorowicza, zwierzchnika Kościoła Ormiańskokatolickiego we Lwowie, duchownego o silnej osobowości i dużych wpływach.

Wtedy, w 1925 roku, już od kilkunastu lat trwała renowacja XIV-wiecznej świątyni, będącej wyjątkowym połączeniem ormiańsko-bizantyńskiej tradycji z kulturą zachodnioeuropejską. Świadczyła o tyglu wyznań i narodowości we Lwowie, o historii miasta. Arcybiskup Teodorowicz zaprosił kilku utytułowanych artystów, wśród nich Józefa Mehoffera do projektu i realizacji mozaik, oraz nieznanego szerzej Rosena juniora, który ukończył swe dzieło w 1929 roku.

Rozsławiło go ono nie tylko w Polsce. Papież Pius XI zaprosił Rosena, aby wykonał freski w kaplicy w rezydencji Castel Gandolfo. Ojciec Święty narzucił tematy. Nie zdziwiły malarza. Pius XI jako nuncjusz Achille Ratti przebywał w Polsce w czasie wojny polsko-bolszewickiej. Ponieważ darzył szacunkiem Polaków poprosił o upamiętnienie Cudu nad Wisłą i Obrony Jasnej Góry. Zadanie to dostał właśnie Jan Henryk Rosen.

Rodzice Jana Henryka odeszli niemal jednocześnie w 1936 roku. Może więc szukając pociechy wyruszył wkrótce do Stanów Zjednoczonych, gdzie dostał oferty pracy? Uczył w szkole artystycznej w Waszyngtonie oraz, przez kilka dziesięcioleci, tworzył malarstwo ścienne i mozaiki dla ważnych kościołów w Ameryce, m.in. katedr Łaski Bożej w San Francisco i Św. Ludwika w Saint Louis. W tym drugim miejscu najprawdopodobniej ustanowił niepobity dotąd rekord świata. Stworzył największą mozaikę. Ma powierzchnię 1300 m kw. Ale od połowy lat 60., odkąd w Ameryce wybuchła rewolucja obyczajowa, Rosen przestawał być potrzebny. Wciąż jednak szkicował.

Na chwilę znów zaświeciło nad nim słońce. Jan Paweł II odkrył freski Rosena w Castel Gandolfo, które postanowił zasłonić Paweł VI. Wojtyła odnalazł Rosena w Arlington w Teksasie i zlecił mu wykonanie wizerunku Świętego Stanisława. Wkrótce, w 1982 roku, artysta zmarł tam jednak, samotny i biedny.

Eseista, lwowianin Stanisław Wasylewski powiedział, że dzięki Rosenowi „katedra ormiańska zdobyła arcydzieło”. Józef Wittlin, poeta i prozaik, mistrz słowa, w tekście „Mój Lwów” pisanym zaraz po drugiej wojnie, na emigracji w USA, przyznał, że na temat lwowskiej katedry ormiańskiej „woli cicho siedzieć z obawy przed człowiekiem, który zna na pamięć każdy jej cal, a przebywa obecnie i naucza w Waszyngtonie”.

Nagle, dziesięć lat temu, Rosen dał znać o sobie. W sanktuarium Świętego Antoniego w Radecznicy, na pograniczu Roztocza i Wyżyny Lubelskiej, podczas remontu, w kanale wentylacyjnym odnaleziono obraz Rosena przedstawiający tego świętego. Do 1939 roku wisiał w ołtarzu głównym. Lokalni zakonnicy schowali dzieło w obawie przed rabunkiem Niemców. Potem zabrakło uczestników wydarzeń i świadków. Los zapragnął przypomnieć rodakom odważnego i skromnego człowieka sztuki i wiary.

 

Karolina Prewęcka

 

 

Źródło: DlaPolonii