Polska

Koniec Ubera w Skandynawii?

Express Australijski, Polish-Australian Express, polish news, polonia, polska gazeta, wiadomości polskie w australii, polish language papers in australia
fot. Wikipedia Commons

Kary za niezapłacony podatek albo pracę na zwolnieniu lekarskim zniechęcą kierowców

Korespondencja z Kopenhagi

Firma Uber i jej aplikacja umożliwiająca zamówienie przejazdu pojawiła się w Danii około dwóch lat temu. Początki były bardzo skromne, potem okazało się, że to interesująca nowinka, przez jednych przyjmowana z sympatią czy nawet entuzjazmem, przez drugich – oczywiście głównie przez branżę taksówkową – z niechęcią, wręcz wrogością.

Także media nie bardzo wiedziały, jak to zjawisko ocenić: prowadzono własne badania, czy taniej, lepiej i szybciej taksówką, czy Uberem. Wychodziło niemal bez wyjątku, że zalet Ubera jest niewiele: dla klienta jest nią cena za przejazd, o ok. 15-20% niższa niż w przypadku korzystania z taksówki, a dla kierowcy nieopodatkowany zarobek na poziomie zarobku netto taksówkarza. Przy tej okazji zwracano uwagę, że, po pierwsze, korzystanie z tej usługi na wyspach duńskich jest w zasadzie nielegalne, a po drugie – wiąże się z olbrzymim ryzykiem dla kierowcy, gdyż w razie wypadku firmy ubezpieczeniowe będą kategorycznie odmawiały wypłaty odszkodowań. Koszt ubezpieczenia komunikacyjnego dla osoby prywatnej jest bowiem zupełnie inny niż polisy wymaganej od właściciela pojazdu wykorzystywanego do celów zarobkowych.

W ciągu pierwszego roku działania Ubera duńskie sądy wydały kilkanaście niezbyt wysokich wyroków skazujących kierowców związanych z tą firmą za świadczenie usług przewozowych bez wymaganej licencji. Odbyło się też kilka demonstracji przeciwko nim, a od czasu do czasu dochodziło do przepychanek między kierowcami korzystającymi z aplikacji Ubera i koncesjonowanymi taksówkarzami, którzy usiłowali blokować uberowcom dostęp do atrakcyjnych miejsc, takich jak lotniska, porty, hotele, centra kongresowe itp. Firmy taksówkowe szacują, że w zeszłym roku Uber „ukradł” im kilkaset tysięcy przejazdów.

Ale prawdziwa bomba wybuchła w ostatnich dniach września, kiedy media poinformowały, że duński urząd skarbowy otrzymał z europejskiej siedziby Ubera szczegółowe informacje finansowe dotyczące jego działalności w Danii w minionym roku. Okazało się, że nieco ponad 2 tys. kierowców Ubera zarobiło 56 mln koron (32,3 mln zł). W większości ich zarobki nie przekroczyły kwoty 20 tys. koron (11,5 tys. zł), ale ponad stu w ciągu roku dorobiło sobie przeszło 100 tys. koron (57,7 tys. zł). I o ile niezgłoszony do opodatkowania dochód nieprzekraczający 20 tys. koron tutejszy urząd skarbowy może traktować jako niedopatrzenie i bez żadnych sankcji opodatkuje taką kwotę w następnym roku podatkowym, o tyle niezgłoszenie kwot przekraczających 100 tys. koron jest traktowane jako przestępstwo i podlega karze. W takim przypadku urząd nalicza nie tylko co najmniej 40% podatku, ale może też jako karę zażądać dwukrotnej kwoty niezapłaconego w ustawowym trybie podatku. A to może oznaczać, że rekordziści wozili ludzi niemal za darmo i z ledwością zwrócą im się koszty paliwa. Zarobił jedynie Uber, który od każdego przejazdu zainkasował 20% i któremu już nikt tego nie odbierze.
Jednak to jeszcze nie koniec nieszczęść duńskich kierowców Ubera. Dokumenty uzyskane przez urząd skarbowy nie były jedynie zbiorczymi zestawieniami dochodów z minionego roku, ale zawierały datę i godzinę każdego wykonanego kursu. Urząd postanowił więc sprawdzić, czy przypadkiem kierowca w danym dniu nie był na zwolnieniu lekarskim lub nie korzystał z zasiłku dla bezrobotnych albo innego rodzaju pomocy socjalnej. Okazało się, że wykonując usługi przewozowe, zaskakująco wielu kierowców Ubera było albo chorych, albo pobierało zasiłki bez informowania urzędu skarbowego o dodatkowych dochodach. A to już sprawa kryminalna i z pewnością w najbliższych tygodniach lub miesiącach usłyszymy o pierwszych wyrokach, w tym także zasądzonych karach więzienia. 

Jak widać, w sprawnie i mądrze zarządzanym kraju można rozwiązać problem tego typu, nie szarpiąc się ani z Unią Europejską, ani z sojusznikiem zza oceanu, gdzie Uber ma siedzibę i gdzie ewentualne zarzuty wobec Danii (że zwalcza konkurencję na rynku przewozów metodami naruszającymi wolnorynkowe zasady) nie byłyby przyjemne. A tak – Uber został w zasadzie zduszony „w białych rękawiczkach”. No bo komu będzie się teraz chciało jeździć z podpitymi młodymi ludźmi w piątkowe lub sobotnie noce i zarabiać – jak to się kiedyś mówiło – ledwie „na sól do kwaśnego mleka”.

Doświadczenie uczy, że skuteczne rozwiązanie jakiegoś problemu w jednym z krajów skandynawskich z reguły powoduje kopiowanie pomysłu w pozostałych krajach regionu. Tylko patrzeć, jak trudne chwile będą przeżywać kierowcy Ubera w Szwecji czy w Norwegii.
 
Włodzimierz Galant
Źródło: Przegląd