Był kapitanem legendarnej drużyny Kazimierza Górskiego, królem strzelców igrzysk olimpijskich w Monachium, gdzie reprezentacja Polski wywalczyła pierwsze w historii i jak dotąd jedyne złoto w tej imprezie. W tamtym okresie był także gwiazdą Legii Warszawa, dla której zdobył łącznie ponad 90 bramek. Mija 35. rocznica tragicznej śmierci Kazimierza Deyny.
Urodził się w 1947 r. w Starogardzie Gdańskim jako jedno z ośmiorga dzieci Franciszka i Jadwigi – typowej rodziny robotniczej. Kilkoro ich dzieci wykazywało predyspozycje do sportu. Nikt jednak nie mógł równać się z Kazimierzem, który sprawdzał się w różnych dyscyplinach: piłce ręcznej, lekkoatletyce, tenisie stołowym, a przede wszystkim w piłce nożnej. Po ukończeniu Szkoły Podstawowej przyszły znakomity napastnik kształcił się w Zasadniczej Szkole Zawodowej przy Zakładach Obuwniczych „Neptun”, uzyskując zawód elektryka. Później otrzymał etat w tej obuwniczej państwowej firmie.
Futbol zaczął trenować już jako jedenastolatek w ZKS Włókniarz Starogard Gdański. Z roku na rok czynił duże postępy, występował w kadrze narodowej juniorów. W 1966 roku przeniósł się do ŁKS, a po kilku miesiącach zadebiutował w barwach Legii. W Warszawie odbył zasadniczą służbę wojskową, po czym został przeniesiony do zawodowej służby wojskowej. Z powodzeniem grał w stołecznym klubie przez dwanaście kolejnych lat, występując w 304 meczach. Po ukończeniu w międzyczasie wieczorowo szkoły średniej awansował do stopnia porucznika Ludowego Wojska Polskiego.
Należy do największych legend tego klubu, z którym zdobył między innymi dwukrotnie mistrzostwo Polski oraz Puchar Polski, a na arenie międzynarodowej doszedł w 1970 r. do półfinału Pucharu Europy. Deyna występował z numerem 10, który od kilkunastu lat w Legii jest numerem zastrzeżonym.
Rywalem Legii w półfinale PE sezonu 1969/1970 był turecki Galatasaray Stambuł, uznawany przez Polaków za niezbyt wymagający zespół. Mimo to należycie przygotowali się do tego dwumeczu. Jego bohaterem został niezwykle doświadczony, bo 36 już letni, Lucjan Brychczy, zdobywca trzech bramek dla legionistów. Dzięki postawie tego grającego w Legii od 1954 r. znanego piłkarza, awansowała ona do grona czterech półfinalistów najważniejszego z europejskich pucharów.
Oprócz drużyny z Polski w półfinale zagrały: szkocki Celtic, angielski Leeds i holenderski Feyenoord, z którym przyszło się zmierzyć „wojskowym”. Niestety, drużyny z Holandii już nie zdołali dać rady. Pierwszy mecz rozegrano w Warszawie w obecności 30 000 widzów. Panowały fatalne warunki pogodowe: padał rzęsisty deszcz i było bardzo zimno. W tej aurze, na grząskim boisku, żadna z drużyn nie zdołała strzelić gola, ale wynik 0:0 korzystniejszy był oczywiście dla gości. Niepocieszeni przebiegiem i rezultatem meczu kibice Legii z zainteresowaniem jednak obserwowali nieznane dotąd w naszym kraju gadżety, z jakimi przyjechała do Polski kilkutysięczna grupa Holendrów – czapki, szaliki, trąbki czy flagi – by dopingować swoją drużynę. Rewanż w Rotterdamie skazywani na niepowodzenie legioniści przegrali nie strzelając niestety żadnego gola, 0:2.
Tym niemniej sam awans do tej fazy rozrywek był dużym sukcesem i Kazimierza Deyny i całej drużyny Legii, wkrótce zaś przyszły kolejne. W 1971 roku Deyna dotarł ze swoim zespołem do ćwierćfinału Pucharu Europy Mistrzów Krajowych. Z reprezentacją Polski zdobył rok później złoty medal olimpijski, zostając królem strzelców monachijskiego turnieju i brązowy medal MŚ’1974 – zostając uznanym za trzeciego piłkarza świata – po FranzuBeckenbauerze i Johanie Cruiffie, co już mówi samo za siebie.
Od tego sukcesu znalazł się w kręgu zainteresowań najlepszych zespołów zagranicznych, takich jak Saint-Étienne, A.C. Milan, Inter Mediolan, AS Monaco, Real Madryt czy Bayern Monachium. Władze PRL nie wyrażały jednak zgody na transfer Deyny za granicę. Ostatecznie do wyjazdu Deyny z Polski na Zachód doszło dopiero po mistrzostwach świata w Argentynie w 1978 r.
Po odejściu z Legii Kazimierz Deyna występował przez kilka lat w angielskim Manchesterze City, a następnie wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Nieuczciwy, jak się później okazało, menadżer Deyny, ale także człowiek oferujący pomoc innym Polakom szukającym szczęścia w Stanach Zjednoczonych, Ted Miodoński doprowadził do zawarcia kontraktu z klubem San Diego Socker. Piłkarz grał tam do 1987 r. Miodoński, do którego Deyna miał pełne zaufanie, posiadał wszelkie pełnomocnictwa i w ten sposób wyprowadził z jego konta kilkaset tysięcy dolarów. Oszustwo odkryła żona Kazimierza – Mariola. Długo nie mógł się z tym wszystkim pogodzić. Kradzież pieniędzy spowodowała znaczne pogorszenie stopy życiowej wybitnego piłkarza i problemy w życiu rodzinnym. Wpadł w depresję, długi, coraz częściej zaglądał do kieliszka. Starał się jednak nie poddawać, prowadził szkołę piłkarską. Marzył o powrocie do kraju i szkoleniu polskiej młodzieży.
Wszystkie jego plany przekreśliła jednak feralna noc z 31 sierpnia na 1 września 1989 r. Następnego dnia media na całym świecie podawały tragiczną informację: Kazimierz Deyna nie żyje. Zmarł wyniku ciężkich obrażeń jakich doznał na skutek wypadku samochodowego, który spowodował na amerykańskiej autostradzie, na północ od Miramar Road. Jadąc z dużą prędkością uderzył w tył prawidłowo zaparkowanej na pasie awaryjnym ciężarówki. Badania wykazały, że znajdował się pod wpływem alkoholu. Mistrza olimpijskiego i medalistę mundialu pochowano go na cmentarzu w San Diego.
W 2012 r., w przededniu rozpoczęcia piłkarskich mistrzostw Europy w Polsce i Ukraine, urna z prochami piłkarza została sprowadzona do Warszawy. Ponownie odprawiono mszę świętą w Katedrze Polowej Wojska Polskiego, a prochy Kazimierza Deyny spoczęły na Cmentarzu Powązkowskim. Przy stadionie Legii w Warszawie znajduje się dziś pomnik Deyny, według tygodnika „Piłka nożna” – najlepszego polskiego piłkarza XX wieku.
Krzysztof Szujecki
Źródło: DlaPolonii