Kultura, Lifestyle

List do nieznanego poety

W mediach społecznościowych aż roi się od różnego rodzaju „nominacji”. „Ułóż listę dziesięciu najważniejszych dla siebie albumów muzycznych”, „podaj listę dziesięciu najważniejszych dla ciebie książek”, „pokaż mamę, tatę, kota, psa”. Kilkakrotnie także i ja byłem indagowany do tego rodzaju publicznych wynurzeń. Nie mam nic przeciwko nim ani osobom, które do tego zachęcają albo dzielą się z innymi swoimi „odkryciami” na niwie szeroko pojętego życia kulturalnego. Ot, to kolejna spośród wielu opcji wywoływania ruchu wśród netowych znajomych.

Posiadacze profilu na Facebooku powinni jednak wiedzieć, że na podstawie tego, co publikują, przy pomocy określonych algorytmów budowany jest ich „awatar” (na przykład jako odbiorcy reklam). Skoro mamy tego świadomość, przejdźmy do porządku dziennego, w którym dominuje następujący motyw: „jesteśmy inwigilowani na każdym kroku i nie da się od tego uciec”. Chyba że na zapomniany przez Boga skrawek ziemi: „prędko, wymień dziesięć rzeczy, które zabrałbyś na bezludną wyspę!”.

Nie powiem, że nie obserwuję tego rodzaju społecznej ekspiacji. Ba, ja ją wręcz zgłębiam, porównując zainteresowania i gusta znanych mi i nieznanych osób, których aktywność (dajmy na to, że jest nią produkcja liryczna) pokrywa się z moją egzystencjalną „donkiszoterią”. Tak, jestem fetyszystą! Moim ulubionym fetyszem są zdjęcia domowych bibliotek i płytotek. Jeśli was podglądam w mediach społecznościowych, to wyłącznie w tym wąskim zakresie. Wasz nastrój, wasze domy i samochody, wasze foty z wakacji, wasze czułe zdjęcia niskokalorycznych, wysokokalorycznych bądź egzotycznych potraw, wasze urocze dzieci, wasze kolorowe laurki ze złotymi myślami i sentencjami, wasze poglądy i sympatie polityczne – nic a nic mnie nie obchodzą. I nie dlatego, że w jakiś sposób się wywyższam. Ja się poniżam, ponieważ zajmują mnie wasze książki na półkach, które z roku na rok tracą na wartości jak nie przerobiona na miazgę makulatura.

Dlatego nie wymienię „jednej z dziesięciu”, „najlepszej ever” książki, ale spośród tysięcy przeczytanych tę ledwie najważniejszą, która odmieniła moje życie, ukonstytuowała je i urządziła według reguł wyczytanych pomiędzy wierszami. Mowa o wyborze utworów Rafała Wojaczka List do nieznanego poety, opublikowanym przez Wydawnictwo Literackie. Pamiętam to jak dziś; rok 1985, w szkole przerabialiśmy Leopolda Staffa, a ja wyczytałem gdzieś – i nie dawało mi to spokoju, za to Staff mnie usypiał – że Rimbaud był „poetą przeklętym”. Ponieważ od urodzenia czuję się, jakby ktoś mnie wyklął, byłem szczerze zainteresowany. Niestety, w MBP dzieł Rimbauda nie było, za to był Wojaczek, i błogosław – a bywa, że przeklnij! – bibliotekarkę, która za pomocą błyskawicznego algorytmu myślowego wpadła na koncept, żeby akurat mnie go polecić.

I stało się, ach, nasze kości pokryły się nowym ciałem miłosnym. Trudno mi opisać ten rodzaj iluminacji, jej barwę, smak, intensywność. Tak, ta książka to był list żelazny do mnie, nieznanego wówczas poety (Ja – poeta, i łachmyta, / Milczę, kiedy syn mnie pyta…). To był cios w szczękę, który wywrócił do góry nogami moje życie i związane z nim wybory. W wymiarze merytorycznym był to tylko wybór wierszy: Podstawą do sporządzenia niniejszego wyboru były cztery tomy poezji Rafała Wojaczka, z których Sezon i Inna Bajka ukazały się za życia Autora, zaś Którego nie było i Nie skończona krucjata, przygotowane do druku przez poetę, wyszły już po śmierci. W wyborze znajduje się też dziewięć utworów oznaczonych jako Wiersze rozproszone.

Wspomniana lektura była moim katharsis. Na ścianie w pokoju wyryłem scyzorykiem jedną z fraz: Ty mogłeś być poetą. Ale ciągle „nie” / Uparcie powtarzając dziś nie wiesz, kimś jest! Już rok później byłem studentem bibliotekoznawstwa i informacji naukowej na uniwersytecie, naiwnie sądząc, że będę zajmował się głównie „czytaniem książek”. W każdym razie zamieszkałem na stancji u pani jakby żywcem wyjętej z tytułowego wiersza wyboru, o którym denuncjuję państwu, w pokoju również takim jak ten z wiersza. W dodatku w jednej parze dżinsów, w porozciąganym swetrze, z macą i konserwą rybną na śniadanie, obiad i kolację (i zrazem z koniny i warzyw od święta), bo niemal wszystkie pieniądze wydawałem na kolejne książki z wierszami, zagospodarowując w ten sposób dojmujące uczucie rozczarowania podjętym kierunkiem studiów.

Głodny i chłodny, samotny w obcym mieście, posiłkowałem się Wojaczkiem, odczytując go w tych okolicznościach nadzwyczaj intensywnie, niemal namacalnie. Z książki wypożyczonej w tomaszowskiej bibliotece zostały luźne kartki, ponieważ od kompulsywnego czytania tom się rozkleił i dosłownie rozpadł. Ciekawe, czy podobny los spotykał lektury wertowane przez Wojaczka – dzieła Baudelaire’a, Gide’a, Kafki, Nietzschego, Rilkego, Villona, Rimbauda, Baczyńskiego, Mickiewicza, Miłosza, Słowackiego i Grochowiaka?

Po trzydziestu pięciu latach można powiedzieć, że List do nieznanego poety stworzył potwora, który nosi moje nazwisko. Tego, który wlecze się przez życie obciążony bagażem kilkuset napisanych i opublikowanych wierszy (Idzie Grześ przez wieś / worek piasku niesie…), mających swoje źródło w tej właśnie lekturze. Życie powinno być materialne i nie ma chwili, abyśmy go naprawdę przeżyli? Nie, to nie dla mnie, ponieważ bywało, że kochałem, piłem i wymiotowałem, podnosiłem się z kolan, żeby upaść na głowę. Aż dorosłem do tego, że można jakoś tam żyć w odwiecznym egzystencjalnym rozdwojeniu, gdy zdasz sobie sprawę, że poezja jest miłością mojego życia bez wzajemności.

To zapamiętałem najbardziej z życia Rafała Wojaczka: pracowitość (powinność?), która w tak krótkim i intensywnym życiu potrafiła sprawić, że pozostawił po sobie niezwykły dorobek literacki. I stawiam tezę, że zabił się między innymi dlatego, że nagle przestał pisać wiersze. W Sanatorium – zbiorze prozy Wojaczka – alter ego autora, Piotr G. Sobecki mówi: Zaprawdę powiadam ci, poetą się jest. Jest się nim, żyjąc. Zaś bywa się czasem skrybą, czyli grafomanem. Bywa się nim wtedy, kiedy braknie siły, by dźwignąć ciężar życia. Na szczęście Wojaczkowi wystarczyło sił do napisania wierszy wypełniających także i ten wybór, stąd najważniejszą książką mojego życia jest List do nieznanego poety. Niewysłany list do mnie.

Piotr Gajda

Tekst dzięki uprzejmości Kwartalnika literacko-artystycznego “Afront”. Afront nr 3 (12)/2020