Kultura, Lifestyle

„No, więc urodziła się rąbnięta…”

Sinéad O’Connor. Kultowa postać mojej młodości. Nie, żebym słuchała jej piosenek maniakalnie, nie, żebym znała wszystkie jej płyty. Ale była, odkąd pamiętam. Któż by nie znał „Nothing Compares 2U”, „Mandinka” czy „Take me to church”? Któż by nie słyszał o podarciu zdjęcia JP II w 1992 roku i o tym, jak całe zajście zaważyło na jej karierze?

Fot. okładka książki

I oto po latach mamy przed sobą obszerne wydanie „Wspomnień”, których autorką jest sama O’Connor. Licząca blisko 400 stron publikacja to coś na kształt spowiedzi, choć nie liczmy na to, że irlandzka wokalistka wyjawi nam wszystkie swoje tajemnice. Jeśli, to raczej pewne ich fragmenty, choć przyznajmy – obszerne („Nie pamiętam nic ponad to, co przekazałam mojemu wydawnictwu. I niż to, co osobiste, oraz to, co pragnę zapomnieć”). I tak, pozostaje apetyt na więcej, bo książkę czyta się niemal jednym tchem.

Biorąc do ręki „Wspomnienia”, mamy wrażenie, że Sinéad siada obok nas na ganku swojego domu i opowiada nam swoją historię. Po prostu mówi to wszystko, żeby to z siebie wyrzucić. Nie przerywajmy jej.

„(…) dopiero od sześciu miesięcy jestem w swoim życiu tak naprawdę obecna (…) Byłam naprawdę obecna do czasu ukazania się mojej pierwszej płyty. Później udałam się w jakieś miejsce wewnątrz siebie” – czytamy w przedmowie do „Wspomnień”, i krok po kroku poznajemy artystkę coraz lepiej.

Historia, którą opowiada Sinéad, dzieli się na trzy zasadnicze części – pierwsza obejmuje przede wszystkim trudne dzieciństwo: „(…) jestem dzieckiem, które płacze ze strachu w ostatnim dniu lekcji, przed letnimi wakacjami. Muszę udawać, że zgubiłam swój kij do hokeja na trawie, bo wiem, że matka będzie mnie nim tłukła przez całe lato, jeśli go wezmę do domu. Ale ona zamiast niego bierze kij od szczotki”, wspomnienia o dziadkach („Boże Narodzenie spędzamy w domu mojej babci ze strony ojca (…) Cała ściana nad kominkiem obwieszona jest wyblakłymi portretami papieży wraz z Ojcem Pio i Matką Bożą, i Chrystusem”), pobyt w „An Grianán” – domu poprawczym sióstr magdalenek, z którego kilkakrotnie ucieka, nałogowo popełniane kradzieże („Jeśli coś nie jest przybite gwoździem, biorę to”), śmierć matki.

Część druga – niezwykle barwna – to mieszanka opowieści o pierwszych poważnych krokach w branży muzycznej, nagraniach, koncertach, muzycznych sukcesach i porażkach, romansach, surrealistycznych przygodach (patrz spotkanie z Prince’em), religijnych poszukiwaniach, nałogach. To także wspomnienia o ogoleniu głowy (czytając o nieszczęsnym greckim fryzjerze niejako przymuszonym przez Sinéad do ścięcia jej włosów, można popłakać się ze śmiechu: „Proooszę nnie każ mi tego robidź!”), podarciu zdjęcia JP II („Mnóstwo ludzi mówi, że podarcie zdjęcia papieża przetrąciło moją karierę. Ja to odbieram inaczej”), czy pierwszych krokach w macierzyństwie („Pewnego dnia, jakiś tydzień po jego narodzinach (syna Jake’a – dop. Red.), wybraliśmy się gdzieś z Johnem samochodem i dopiero, gdy ujechaliśmy dobrych trzydzieści metrów, przypomnieliśmy sobie, że mamy dziecko. Prawie zeszliśmy na zawał, kiedy to do nas dotarło”) itd., itp.

I wreszcie część trzecia – skupiona głównie na samej muzyce artystki, wykonywanych przez nią piosenkach i okolicznościach, w jakich powstawały. Ale nie tylko, bo czytamy tu także o jej relacjach z dziećmi, czy pobytach w ośrodkach zdrowia psychicznego („Pierwszą bzdurą jest to, że ludzie w ośrodku chcą mi zabrać iPada. Mogą równie dobrze próbować wyrwać mi płuca. Biegałam za nimi po terenie w środku nocy, przy czym upchnęłam tablet w spodniach i schowałam się w krzakach (…)”. To tylko jedna z historii z pierwszego dnia pobytu w ośrodku. Ta o batoniku figowym jest równie dobra.

Siła „Wspomnień” Sinéad O’Connor tkwi – to pewne – w ich szczerości. Czasem szczerości aż do bólu. I ten ból czuje się przez skórę, ten ból wstrząsa czytelnikiem do głębi. To po pierwsze. Po drugie – w odwadze. Wielkiej. W odwadze opisywania najbardziej intymnych spraw w taki sposób, że masz wrażenie, że mówi do ciebie najbliższa przyjaciółka, której musisz pozwolić się wygadać, bo jeśli tego nie zrobisz, będzie źle. I nie wolno ci jej oceniać, bo to jej życie, nie twoje. Masz zrozumieć. A właściwie, nie, nawet tego nie musisz robić. Po prostu pozwól jej mówić: „Jak tylko spróbował we mnie wejść, zorientował się, że nie uprawiałam jeszcze seksu, bo początkowo nie mógł się dostać do środka. W końcu pociekło mi trochę krwi. Domyślił się potem, że nie jestem pełnoletnia”.

Czy po takim wyznaniu coś jeszcze może zaskoczyć?

Owszem. Ogromny dystans do siebie i tempo przechodzenia od śmiechu do płaczu, i z powrotem. Dodajmy, że często jest to śmiech przez łzy. O’Connor mówi głosem małej dziewczynki, która ciągle w niej tkwi i która wciąż nie przepracowała swoich traum z dzieciństwa. Ogromnie żal, że ta przypominająca elfa o wielkich niewinnych oczach dziewczyna nigdy się od nich nie uwolniła.

Podkreślmy jednak, że nie zawsze jest smutno. Wręcz przeciwnie – czasem bywa niezwykle zabawnie: epizod z Johnym Deppem, czy wyznanie miłości przewodnikowi wycieczek są tego świetnymi przykładami. A dowodów na genialne poczucie humoru O’Connor jest tu zdecydowanie więcej (przywołany już opis spotkania z Prince’em jest naprawdę mistrzowski!).

Co ujmuje? Prostota języka, a jednocześnie – w pewnych fragmentach – wielka jego poetyckość; jak choćby w tym, gdzie mowa o pianinie: „Pod ścianą stoi stare pianino. Jego klawisze są pożółkłe jak zęby mojego dziadka. Dźwięki mają echo, dziwny pogłos, jak duchy dzwonów zatopionego statku (…)”. Czyż to nie sama poezja?

Z pewnością „Wspomnienia” pozostawiają w czytelniku ślad. We mnie całkiem spory. To nie jest książka pisana pod publikę, po to, by sprzedać jak największą liczbę egzemplarzy. Śmiem twierdzić, że to kolejna forma terapii, próba uporania się z duchami przeszłości: „Zamierzam jedynie wysypać na podłogę wszystkie elementy układanki, którą byłam, i sprawdzić, czy dam radę je ułożyć. Pragnę zostać zrozumiana. Nie chcę też, żeby moją historię opowiedział jakiś ignorant, kiedy mnie już tu nie będzie”.

Smutna to książka. A jednocześnie taka, przy której można popłakać się ze śmiechu. Ale nade wszystko to książka, którą trzeba przeczytać.

Sinéad O’Connor, Wspomnienia, przeł. Katarzyna Mojkowska, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2021.

Agnieszka Zub

Tekst dzięki uprzejmości Kwartalnika literacko-artystycznego “Afront”.