Od 5 roku życia uczęszczałam na lekcje pianina i rytmiki. W czternastym dostałam karnet do filharmonii i z większą lub mniejszą częstotliwością biegałam na koncerty.
Wówczas szczecińska filharmonia znajdowała się w lewym skrzydle budynku zajmowanego przez urząd miasta, a przez długie lata jej dyrektorem i dyrygentem był Józef Wiłkomirski, brat Wandy, światowej sławy skrzypaczki. Panią Wandę poznałam osobiście w Sydney, gdzie mieszkała przez wiele lat. Tam też, w sydnejskim konserwatorium prowadziła klasę skrzypiec i dawała kursy mistrzowskie przyszłym muzykom. Brała też czynny udział w życiu polonijnym, patronując licznym konkursom muzycznym. Przepraszam za tę dygresje, ale od ponad 40 lat, moje życie jest ściśle związane z Sydney, choć Szczecin od zawsze jest częścią tego węzła.
Wracając do szczecińskiej filharmonii, w 1958 roku jej patronem został wybitny kompozytor z przełomu wieków, Mieczysław Karłowicz. W latach 1971-1990 dyrektorem i kierownikiem artystycznym filharmonii szczecińskiej był muzyk, skrzypek i dyrygent Stefan Marczyk, a już w 1994 roku po raz pierwszy to stanowisko objęła kobieta. Jadwiga Igiel-Sak prowadziła filharmonię do listopada 2006, podejmując odważne i głośne w całym kraju inicjatywy artystyczne.
W 2004 roku Jadwiga Igiel-Sak podjęła skuteczne starania o wybudowanie nowej siedziby instytucji, stając na czele Społecznego Komitetu na rzecz Budowy Nowej Filharmonii w Szczecinie. Dzięki jej wysiłkom możemy się cieszyć spektakularnym gmachem Filharmonii, który stał się niezaprzeczalnym symbolem Szczecina i regionu.
Postanowiłam i ja obejrzeć to wyjątkowe dzieło katalońskiej pracowni architektonicznej. Zakupiłam bilet na zwiedzanie filharmonii z przewodnikiem i była to druga najlepsza rzecz jaką mogłam zrobić. Pierwszej nie udało mi się zrealizować, ze względu na wyprzedane bilety na koncerty. Gdy znalazłam się na końcu Alei Kwiatowej, u zbiegu ulic Matejki i Małopolskiej zobaczyłam wielki, biały gmach, na pozór w ogóle nie pasujący do architektury miasta. Wyglądał jak biały pałac albo wierzchołek góry lodowej. Nie mogłam się zdecydować. Z jednej strony przyklejony do wybudowanego w 1905 roku budynku Prezydium Policji, stał dokładnie w tym samym miejscu, gdzie 140 lat temu swą działalność zainaugurował Konzerthaus, czyli Dom Koncertowy, będący kulturalnym centrum dawnego miasta. Podczas zwiedzania dowiedziałam się, że zgodnie z zamysłem architektów budynek kształtem nawiązuje do bezpośredniego otoczenia działki – z wieżami kościołów i gmachów publicznych oraz wielospadowymi dachami budynków mieszkalnych. I rzeczywiście, gdy obejrzałam Szczecin z 22 piętra Cafe 22, biały gmach filharmonii zdecydowanie wyróżniał się kolorem bieli, ale swą strzelistością świetnie współgrał z sąsiadującymi szczytami kamienic.
Wracając do wnętrza budynku, z przewodniczką spotkaliśmy się w głównym holu filharmonii. Znajdują się tu kawiarnia, szatnia, Salonik Wiolinowy, kasy i punkt informacyjny. Specjalnie wykonane panele akustyczne umieszczone między zewnętrzną a wewnętrzną elewacją powodują minimalizację pogłosu w holu. Wszystko to ma na celu możliwość organizacji wydarzeń muzycznych również w przestrzeni holu. Kafle podłogowe zostały zaprojektowane i wykonane na Majorce. Ważnym elementem holu są spiralne schody, które odwołują się do nowego logo Filharmonii.
To po nich udaliśmy się do sali kameralnej (192 miejsca), której nadano przydomek „Księżycowa”. Dominującym kolorem jest czerń, a na fotelach można zobaczyć wyszyte srebrne numerki. Eksperci twierdzą, że to „akustyczna perełka”, gdyż pogłos w niej wynosi zaledwie 1.5 s. Sala posiada dźwiękoszczelne kulisy, zapadnię na fortepian oraz kabiny realizatorów dźwięku i światła.
Pomiędzy salami i piętrami znajduje się przestrzeń, wykorzystywana na kameralne występy lub wystawy. W drodze do głównej sali symfonicznej, mogliśmy podziwiać znakomite fotografie Ryszarda Horowitza.
Sala symfoniczna, nazywana “Słoneczną” lub „Złotą”, to istne arcydzieło. Zaopatrzona w precyzyjne rozwiązania sceniczne odpowiada standardom akustycznym wiedeńskiej Musikverein, uważanej za wzorzec w tej dziedzinie. Tutaj nawet fotele zostały zaprojektowane tak, aby pochłaniać jak największą ilość dźwięku. Sala może pomieścić 953 widzów, nad którymi wszystko się złoci. Łączną powierzchnię 2500 m kw. pokryto złotymi płatkami ze szlagmetalu o wymiarach 14×14 cm. Każdy z nich został specjalnie przyklejony do ścian i sufitu przy pomocy pęsety.
Miałam przyjemność obejrzeć ten jakże delikatny materiał, który urywa się przy pierwszym dotknięciu. Mimo że do pokrycia nim zaproszono najlepszych specjalistów, ciężko mi było wyobrazić sobie ich żmudną, precyzyjną pracę.
Wycieczka po gmachu filharmonii szczecińskiej zakończyła się w sklepiku, znajdującym się na pierwszym piętrze, naprzeciwko wejścia do sali symfonicznej. Można w nim kupić wszystkie wydane przez Filharmonię książki i płyty oraz pamiątki związane z budynkiem. Jak zwykle kupiłam zakładkę do książki. Dołączy do węzła Szczecin – Sydney.
Ela Chylewska