Jan III Sobieski jest postacią powszechnie znaną, jest jednym z nielicznych polskich monarchów znanych do dziś na Zachodzie. Również w swojej ojczyźnie, Polsce jest jednym z najcieplej wspominanych królów. Można powiedzieć, że nigdy w powszechnej świadomości nie był postacią kontrowersyjną: ulice czy szkoły im. Sobieskiego istniały w Polsce przedwojennej, powojennej, komunistycznej i obecnej. Jest też wiele pomników monarchy, a najstarsze z nich powstawały już w czasach zaborów. W każdej epoce król Jan był postacią akceptowalną i godną upamiętnienia.
Jerzy Sebastian Lubomirski jest postacią znaną, ale nie aż tak, jak Jan III, również nie jest postacią kontrowersyjną, nie ma ani jednej ulicy Lubomirskiego, ani jednego pomnika.
Pierwszy został pochowany z wszelkimi honorami na Wawelu, drugi na wygnaniu, w znajdującym się wówczas poza granicami Polski Wrocławiu.
Obaj panowie byli wybitnymi żołnierzami, co do tego historycy nie mają wątpliwości.
Jest jednak ktoś, kto „z pewną taką nieśmiałością” podważył zasługi Sobieskiego dla dobra Polski – Norman Davies.
Zastrzegł się, że niełatwo jest krytykować kogoś takiego jak Sobieski, którego talenty wojskowe wychwalał Clausewitz, ale króla należy obciążyć odpowiedzialnością za losy powierzonego mu kraju. Wyprawa wiedeńska nie była polityczną głupotą: turecki balon był już za bardzo napompowany, wyprawę finansowo pokrywały obce dwory, własne straty nie były duże. Niestety, króla poniosło i dał się wrobić w kosztowne, krwawe i zakończone klęską działania Świętej Ligi, a prowadzone przez Sobieskiego wojny z Turcją wyczerpały i tak już uszczuplone zasoby Rzeczypospolitej, a podejrzliwa i niechętna finansowaniu dworu szlachta, tym razem dobrowolnie i ochoczo pozwoliła się na ten cel opodatkować. Przypomnijmy: kraj był zrujnowany wojnami ze Szwecją i Rosją, a ceny zboża spadały…
W przeciwieństwie do niego, Jerzy Lubomirski (który zmarł w 1667 roku) był konsekwentnym zwolennikiem unikania wojny z Turcją. Słusznie wyczuwał, że Turcja nie stanowi dla Polski strategicznego zagrożenia, za to jej zmarginalizowanie – tak! Jego ojciec walczył pod Chocimiem w 1621 roku, bo wtedy tak trzeba było, ale syn działał już w innych warunkach zewnętrznych.
Niestety, Polakom bardzo spodobało się być „przedmurzem chrześcijaństwa”, dlatego wielu napalało się na wojnę z niewiernymi.
Ale kiedy jak najbardziej chrześcijański wróg wkroczy w granice Polski w 1655 roku, Jerzy Sebastian Lubomirski będzie jednym z dwóch magnatów, którzy nie złożą przysięgi na wierność królowi szwedzkiemu. Jan Sobieski nie będzie miał oporów, by taką złożyć, choć trzeba mu przyznać, że szybko się z tego wykręci. Świadczy to o pewnej zręczności, ale jeszcze nie czyni zeń męża stanu.
Po pokoju oliwskim zrujnowany kraj znajdzie się w sytuacji, w której trzeba będzie dokończyć wojnę z Rosją. Zdrowy rozsądek nakazuje atakować, trzeba nie tylko odzyskać utracone tereny, ale również wypłacić licznej po wojnie ze Szwecją armii zaległy żołd za 5 lat walki. A nie ma no to pieniędzy.
Niezawodny Lubomirski wyruszy więc na wschód i pod Cudnowem rozwali wojska rosyjskie, a rosyjskiego generała – Szeremietiewa weźmie do niewoli.
Tym razem z szatańskim pomysłem wystąpi król Jan II Kazimierz (a raczej jego małżonka Ludwika Maria) i wymyśli idiotyczny pomysł elekcji vivente rege, czyli wybór następcy za życia króla, co obudzi rokoszowe nastroje. Bo jedynym celem tej „reformy” będzie próba przepchnięcia własnego kandydata: Kondeusza lub jego syna. Idiotyzm elekcji vivente rege wytłumaczył Ryszard Legutko:
Demokracja ma wiele wad, ale i parę zalet: zaletą jest klarowność przekazania władzy. I RP była demokracją szlachecką i tę zaletę akurat posiadała: istniały jasne procedury wyboru króla i jasne procedury i prerogatywy i osobę interrexa na czas bezkrólewia.
Spośród wielu elementów ustroju państwowego, z których niejeden wymagał reformy, wybrano do zmiany akurat ten, który dobrze funkcjonował!
Projekt ten był w szczegółach niezgodny z panującym wówczas prawem i Lubomirski odmówił swego podpisu pod nim. Był wówczas hetmanem polnym koronnym i marszałkiem koronnym.
No i zaczęło się.
Dwór królewski nie miał ani na tyle władzy, ani autorytetu, by się temu przeciwstawić o własnych siłach, ale z pomocą (także finansową) przyszło wpływowe stronnictwo francuskie z kanclerzem wielkim koronnym, Mikołajem Prażmowskim na czele i liczną gwardią zauszników. Wielkim talentem propagandowym wykazał się królowa, inicjując wydanie w styczniu 1661 roku, pierwszej w historii Polski gazety — „Merkuriusza Polskiego”.
Lubomirski ogłoszony został wrogiem publicznym nr 1, a kraj podzielił się na jego zagorzałych zwolenników i przeciwników.
Rozpoczęła się wojna polsko-polska. Interesujące jest to, że tym razem rolę rokoszanina odegrał król.
W roku 1663 król wybierze się na wojnę z Rosją. Bez Lubomirskiego. Jego chorągwie zostaną rozwiązane. Ta wyprawa nie zakończy się tak dobrze, jak bitwa pod Cudnowem. Bo też wymagała ona nie tylko umiejętności prowadzenia wojny manewrowej, ale i oblężniczej (zdobywania twierdz). A tę posiadał jedynie pozostawiony w domu Lubomirski.
Dwór doszedł do wniosku, że skoro tak, to …trzeba się go pozbyć. Królowa okazała się zręczną propagandzistką: zarzucając Lubomirskiemu ukrytą chęć zdobycia władzy, zdradę stanu, ale przede wszystkim rozpowszechniając wiadomości, że „wywyższa się” ponad inną szlachtę każąc nazywać się księciem Rzeszy, doprowadziła do sytuacji podziału wśród szlachty na jego zwolenników i przeciwników.
Potem był sąd nad Lubomirskim, rokosz, Mątwy i śmierć na wygnaniu. Jest wielką ironią historii, że spośród licznych zdrajców Polski czasów potopu szwedzkiego, skazany i ukarany został akurat ten, który króla i Ojczyzny nie zdradził, przeciwnie – jego zasługi w wyprowadzeniu wojsk szwedzkich z Polski są ogromne.
Cóż w tym czasie robił młodszy o 13 lat Sobieski?
Mogło się wydawać, że zdobywający pierwsze wojskowe doświadczenie u boku Lubomirskiego, młody Jan Sobieski stanie, przynajmniej sercem po jego stronie? Nie miał powodu, by być przeciwko niemu, miał powód, by go szanować i podziwiać.
O to zadba już, dbające o swe wpływy w Polsce stronnictwo francuskie. Podsuwając mu już wcześniej (z innych powodów) pod nos dwa jędrne cycki, znane później jako Marysieńka Sobieska, intryganci zadbali, by między stosunki Sobieski-Lubomirski wbić klin nienawiści.
Użycie kobiety jako narzędzia dworskiej intrygi wobec Lubomirskiego było niemożliwe. To też świadczy o różnicy klas między nimi.
Rodzi się pytanie, jakie były źródła życiowego sukcesu Jana Sobieskiego?
Przede wszystkim, Sobieski był sympatyczny, co pomagało mu zjednać sympatię szlachty. Po drugie, szedł on zawsze „z prądem”: kiedy taka była „mądrość etapu” — przechodził na stronę króla szwedzkiego, gdy stronnictwo francuskie było u szczytu swych wpływów w Polsce, nie opierał się, skuszony wdziękami wojewodziny sandomierskiej, by go tam zaproszono. Ale i to nie trwało wiecznie.
Namiętny żołnierz, mający za sobą zwycięskie boje z Turkami i Tatarami, natychmiast rusza „na łowy”, gdy antyfrancuski Wiedeń o to poprosi. Tu również ulegnie pokusie i pokaże, że sztuki wojennej uczył się od dobrego Mistrza. Szkoda, że kraj na tym dobrze nie wyszedł.
A jakie są przyczyny tak smutnego końca Jerzego Lubomirskiego?
Z natury poważny, zapobiegliwy, bardzo dobrze wykształcony, ale również bystry (gdy trzeba, to i demagog na sejmiku w Proszowicach). Raz zraniony „w podstawach godnościowych”, nigdy już nie wróci do równowagi ducha. Był nieprzeciętnym talentem politycznym, znaleziono jednak w jego psychice punkt słaby i skutecznie przeciwko niemu wykorzystano. Na zgubę kraju.
Może więc czas zacząć stawiać pomniki Lubomirskiemu, by pamiętać, że zwycięzcom nie przerywa się udanej kampanii wojennej pod Cudnowem?
Jerzy Gawin