Australia i Polonia, Handel i usługi, Lifestyle

Polskie delikatesy w północnym Sydney, czyli po co kapitanowi Cookowi kiszona kapusta, a Australijczykom cmentarze

Magda i Jerzy Maciejak przed sklepem Magda’s Euro Delicatessen. Fot. WP

Magdalena i Jerzy Maciejakowie swój polski sklep w północnym Sydney prowadzą już od 20 lat. Australijskie media ich delikatesy nazwały „ukrytym klejnotem”. Nic dziwnego, bo w Magda’s Euro Delicatessen oprócz europejskich produktów, klienci mogą liczyć na coś, czego nie kupią za żadne dolary.

Wszystko zaczęło się w 2005 roku, kiedy małżeństwo trafiło do polskiego sklepu przy Hill Street w Roseville. – Przyszliśmy z mężem na zakupy. Okazało się, że pan, który prowadził sklep, chciał go sprzedać. Od razu zapragnęłam kupić to miejsce. Zanim przyjechałam do Australii, w Szwecji prowadziłam restauracje, więc zawsze miałam do czynienia z gastronomią. Ciągnęło mnie do tego – wspomina Magdalena Maciejak.

Polski sklep w Sydney – to przyciąga klientów

Właścicielka sklepu z wykształcenia jest magistrem pielęgniarstwa, ale jak mówi, nie widziała siebie w tym zawodzie na antypodach. – Przez 28 lat w Szwecji pracowałam w gastronomii. To naprawdę ciężki kawałek chleba. Wydawało mi się, że prowadzenie sklepu to będzie bułka z masłem. Bardzo się pomyliłam, jest zupełnie na odwrót.

– Prowadzenie takiego sklepu wiąże się z dbałością o najmniejsze szczegóły – dodaje Jerzy Maciejak. – To niby mała powierzchnia, ale od rana do wieczora wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Komuś coś nie przypasuje i już nie wróci.

Jednak zdecydowana większość klientów, jak zaznaczają właściciele, do delikatesów wraca. – Przynajmniej połowa odwiedzających nas nie jest Polakami. To lokalni klienci, którzy po spróbowaniu polskiej wędliny, nie wyobrażają sobie jej już kupować w markecie. Przychodzą do nas Ukraińcy, Rumuni, Niemcy, Azjaci. Wszyscy chwalą sobie, że można u nas dostać świeże jedzenie, bez konserwantów – wyjaśnia pani Magdalena.

To, że polskie produkty, z których sporą część małżeństwo wytwarza samodzielnie, cieszą się ogromną popularnością w okolicy, widać, gdy kolejni klienci wchodzą do sklepu. Magda’s Euro Delicatessen odwiedziłem w środku tygodnia, około południa, a znad drzwi co chwilę roznosił się dzwonek, sygnalizujący, że za moment kolejna porcja wędlin i słodyczy trafi na czyiś stół.

– Jednak jeszcze wezmę boczku – prosi klient z Litwy po kolejnym zerknięciu na ladę, kiedy już miał płacić. I gdy wydawało się, że zakupy definitywnie zakończone… – To jeszcze tej polędwicy!

Oferowane przez Magda’s Euro Deli polskie produkty cieszą się ogromną popularnością w okolicy. Fot. WP

Magda’s Euro Delicatessen – reklama Polski w północnym Sydney

Właściciele delikatesów swojego sukcesu upatrują m.in. w naturalnej produkcji swoich wyrobów. – Sami gotujemy zupy, kotlety, gołąbki, krokiety. To czuć w ich smaku – tłumaczy pani Magda. – Satysfakcja z tego, że nasi klienci do nas wracają, jest ogromna. Pamiętam klientki, które kupowały tu w ciąży, potem z wózkami, a teraz te dzieci – już dorosłe – same do nas przychodzą i wspominają odwiedziny u nas.

Produkty to jednak nie jedyne, co przyciąga i trzyma klientów w tym polskim sklepie od 20 lat. – Przychodzi tu bardzo dużo ciekawych ludzi. Nie mówię tylko o sławnych osobach z pierwszych stron australijskich gazet, bo tacy też bywają, ale w ogóle o naszych klientach. Każdy ma swoją historię, którą nam opowiada. Nieraz spędzamy kilkanaście minut na rozmowie. Widzę, kiedy ktoś nagle zaczyna przychodzić sam, a przez lata odwiedzał nas z mężem czy żoną. Rozmawiamy o tym, bo to nie tylko sklep. Kontakt z ludźmi w tej pracy jest czymś nieocenionym, zwłaszcza dla męża – uśmiecha się pani Magda.

Pan Jerzy podkreśla, że sklep, oprócz miejsca, gdzie można dostać polskie wyroby, jest swojego rodzaju polską ambasadą w północnym Sydney. – Przychodzą do nas wycieczki z okolicznych szkół. Staramy się przybliżyć im trochę anegdot o Polsce, naszą historię i kulturę. Opowiadamy o Kościuszce czy Skłodowskiej-Curie. W końcu kapitana Cooka, który odkrył Australię, przed szkorbutem uratowała kiszona kapusta, trudno o coś bardziej polskiego.

Australijski portal Ku-ring-gai Living nazwał nawet delikatesy państwa Maciejaków „ukrytym klejnotem”. Wszystko przez udział w programie „My Kitchen Rules” polskich sióstr. Sammy i Bella Jakubiak przygotowywały w telewizyjnym show przepisy swoich pradziadków. Uczestniczki korzystały z produktów od pani Magdy i pana Jerzego. Właśnie połączenie polskich wyrobów i przepisów pozwoliło, jak podaje portal Ku-ring-gai Living, oczarować jurorów reality-show.

Jak wygląda „australian dream” po polsku

Dzisiaj polski sklep małżeństwa ma swoją renomę i stałych odwiedzających. Jak zaznacza jednak Jerzy Maciejak, wcześniej były długie lata ciężkiej pracy i poznawania nowej, australijskiej rzeczywistości.

– Kiedy przyjechałem do Australii w 1984 roku, trafiłem do ośrodka w Coogee, gdzie umieszczano osoby, które znalazły się tu z powodów politycznych. Było nas tam około 200 osób z całego świata – wspomina właściciel Magda’s Euro Delicatessen. – Kiedy przyjechałem, była cudowna pogoda, było pięknie. Po jakimś miesiącu natknąłem się na cmentarz. Pamiętam, że patrzyłem na groby i pomyślałem „Jezus, to tutaj ludzie też umierają?!”. Tak było tutaj pięknie.

W ośrodku w Coogee była możliwość przebywania przez 2 lata. – Nie za bardzo widziałem siebie tyle czasu siedzącego w miejscu, na garnuszku podatnika. Po pół roku, jak już złapałem trochę języka, zacząłem swoją australijską przygodę.

Zaczęło się od sprzedawania lodów. – Sam zrobiłem skrzynkę i ustawiłem się z nią na plaży Coogee. Dopóki nie zainteresowała się mną policja, kręciło się – śmieje się Maciejak. – Pogonili mnie, bo – jak się okazało – na plażach nie można handlować.

Później była praca na złomowisku, w fabryce szaf drewnianych, budka z jedzeniem na King Cross, kupno masarni i w końcu polski sklep. – Żeby to był „australian dream” a nie „australian nightmare”, musiałem ciężko pracować. Nikt niczego za darmo nie daje. Były momenty zwątpienia. Kiedy osiągasz sukces, zawsze pojawia się niestety zazdrość. Myślisz, że wszyscy się będą cieszyli razem z tobą, ale tak nie jest – przyznaje współwłaściciel polskiego sklepu.

Magda’s Euro Deli jest swojego rodzaju polską ambasadą w północnym Sydney. Fot. WP

Polskie delikatesy w Sydney na szczęście na dłużej z nami

W trakcie ponad 40-letniego pobytu w Australii, pan Jerzy angażuje się w życie polonijne. Udzielał się m.in. w trakcie Igrzysk Olimpijskich w Sydney w 2000 roku. – Odkąd tu jestem, dużo Polaków wróciło kraju. W trakcie igrzysk w Australii było 200 tysięcy rodaków, dzisiaj została jedna czwarta. Pamiętam pierwszy powrót do Polski w 1997 roku. Widziałem już pierwsze zmiany, ale nie do końca mi się podobało to, co zobaczyłem. Pamiętam, że uderzył mnie wtedy wszechobecny zapach diesla – śmieje się. – Potem jednak zacząłem jeździć coraz częściej i widziałem, jak kraj się zmienia i idzie do przodu. Dzisiaj Polska tak naprawdę nie ustępuje innym europejskim krajom i nie mamy się czego wstydzić. Powinniśmy być dumni z tego, jak poszliśmy do przodu.

I chociaż małżeństwo – na całe szczęście dla swoich klientów – na razie na emeryturę się nie wybiera, pani Magda przyznaje, że wyobraża sobie w przyszłości dzielić swoje życie na Polskę i Australię.

– Po 20 latach nie zamieniłabym Australii na inne miejsce na świecie. Wyobrażam sobie emeryturę, którą w części spędzę tutaj, a w części w Europie, natomiast jeśli chodzi o życie codzienne – Australia mnie nadal urzeka, zwłaszcza jej natura. Jest to spokojny, obliczalny kraj, w którym wiadomo, czego się spodziewać od ludzi i w urzędach. Jedyny mankament, jaki widzę to odległość od Europy – zwraca uwagę pani Magdalena.

Wojciech Pierzchalski

Delikatesy Magda’s Euro Delicatessen państwa Maciejaków znajdują się przy 19 Hill St w Roseville i są czynne od wtorku do soboty w godzinach 9:30 – 17:00.