Dla kilku pokoleń Polaków był uosobieniem elegancji, gustu, stylu. Reprezentował wszystko, co najbardziej klasyczne w polskiej piosence. 14 listopada odszedł Jerzy Połomski.
Pochodził z Radomia, gdzie przyszedł na świat jako Jerzy Pająk we wrześniu 1933 r. Lubił to miasto, ale już kiedy kończył tutaj Technikum Budowlane, wydawało mu się ono za ciasne.

Ciągnęło go w „wielki świat”, więc zaraz po maturze w 1951 roku pojechał do Warszawy i tu próbował dostać się na architekturę. Egzamin poszedł mu nieźle, ale co z tego, skoro zabrakło mu „punktów za pochodzenie”. Nie wywodził się z rodziny robotniczej ani nie należał do komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. Tyle że zakosztował już życia w Warszawie, które szybko podnosiła się z ruin w myśl hasła „Cały naród buduje swoją stolicę”. I – byle się tutaj jakoś zaczepić – stanął przed komisją egzaminacyjną Państwowej Wyższej Szkoły Aktorskiej. O dziwo – zdał. Spodobała się jego „naturalna elegancja”, skupione spojrzenie. Także przyjemna barwa głosu, gdy recytował, i nieźle ustawiony baryton, gdy śpiewał. Teraz w obroty wzięły go zwłaszcza dwie panie. Aktorstwa uczył się pod kierunkiem Stanisławy Perzanowskiej, aktorki i reżyserki o bogatym przedwojennym dorobku, która właśnie wystawiała polską klasykę w Teatrze Narodowym. Za kilka lat cała Polska będzie znała jej głos, ponieważ od 1956 roku w każdą sobotę o 13.15 wcielała się w rolę żony warszawskiego tramwajarza z Powiśla w ogromnie popularnym słuchowisku Matysiakowie. Druga pani profesor, Wanda Wermińska, wybitny mezzosopran, przedwojenna solistka scen warszawskich i europejskich, teraz kształciła następców, także tych spod znaku lżejszej muzy. To ona oświadczyła studentowi Połomskiemu od razu, że wybitny tenor operowy to z niego nie będzie, ale ona pomoże mu tak ustawić głos, by mógł nim sprawnie operować na estradzie. To studentowi zabiło ćwieka. Bo już widział się na scenie, a tu otwierała się przed nim kariera piosenkarska.
Zdążył jeszcze – w ramach przedstawienia dyplomowego – zagrać Poetę w Weselu Wyspiańskiego, a nawet Króla w Mazepie Słowackiego. Wydawało się – sukces. A tymczasem inny wykładowca, Ludwik Sempoliński, gwiazda ówczesnej piosenki kabaretowej, wylał mu na głowę kubeł zimnej wody. Tłumaczył, że z Jerzego to aktor będzie co najwyżej średni, ale za to może być z niego całkiem niezły piosenkarz. Postawił tylko jeden warunek: zmianę nazwiska, ponieważ „Pająk” jego zdaniem nie nadawało się na afisz.
Jerzy szybko wymyślił „Połomskiego” i już jako Jerzy Połomski nagrał w 1957 r. swoją pierwszą lekko swingującą Piosenkę dla nieznajomej. Opowiadała o chłopcu, który każdego ranka spotyka na przystanku piękną dziewczynę, ale brak mu śmiałości, by nawiązać rozmowę.
Piosenkę wydano na kruchej płycie szelakowej (poprzednik winylu) i odtwarzano ją na 78 obrotach. Ale radio nadawało ją tak często, że Jerzy Połomski już w 1958 roku w ogólnopolskim plebiscycie na najpopularniejszego piosenkarza zajął drugie miejsce – tuż za Mieczysławem Foggiem.
Ten sukces nie był przypadkiem – artysta idealnie trafił w swój czas. Przełom roku 1956 oznaczał wszak także koniec propagandowej „pieśni masowej” i do głosu dochodzili artyści śpiewający nie o trójkach murarskich i wykonywaniu planów, lecz o miłości. I to w stylu, który przypominał szlagiery przedwojenne. A tamta epoka po wojennym koszmarze i okresie stalinowskiego terroru i zakłamania uchodziła za „stare dobre czasy”. Na tych sentymentach grała Marta Mirska, gdy śpiewała Pierwszy siwy włos; do tamtych wspomnień nawiązywała Natasza Zylska szlagierem, w którym powtarzał się refren: „Kochany, kochany, lecą z drzewa jak dawniej kasztany”. Wtedy też cała Polska kibicowała Zbigniewowi Kurtyczowi, gdy spieszył się na randkę i śpiewał „Jadę do ciebie tramwajem” oraz współczuła Marii Koterbskiej, którą ukochany nieustannie wyciągał na mecze – „Bo mój chłopiec piłkę kopie”.
Sukces sukcesem, ale z czegoś jednak trzeba było się utrzymać. Ówczesne stawki za nagrania płytowe pozwalały przeżyć tydzień, najwyżej dwa. Pieniądze zarabiało się więc w trasach. I Jerzy Połomski zaczął wtedy śpiewać w remizach, w wiejskich świetlicach, gdzie o garderobie, a nawet o świetle i bieżącej wodzie nie można było marzyć. Z czasem, kiedy zyskał status gwiazdy, można go już usłyszeć w muszli koncertowej w Ciechocinku, a latem w Sopocie, w Juracie na Helu, w Zakopanem. Wtedy w roli supportu przed właściwym występem towarzyszy mu studentka wychowania fizycznego Maryla Rodowicz.
W Warszawie zapraszano go do rewiowego teatru „Syrena”, ale proponowano mu tam tylko banalne śpiewki, grubo poniżej jego możliwości. Nie zrażał się jednak, nagrywając równocześnie za grosze kolejne piosenki dla radia i na płyty. Pierwsza – Jerzy Połomski śpiewa (1966) – przyniosła szlagier Jak to dziewczyna, a także zaśpiewany po angielsku przebój zespołu The Animals House of the Rising Sun. Druga płyta – Daj (1969) – mieściła jego przebój wizytówkę: Cała sala śpiewa z nami. Tej piosenki publiczność domagała się na każdym koncercie. Później były kolejne krążki i kolejne przeboje: Nie zapomnisz nigdy, Moja miła, moja cicha, moja śliczna, Bo z dziewczynami.
W latach 60. minionego wieku Jerzy Połomski stał się już własnością nie tylko Polski czy „demoludów”, ale i świata. Uwielbiała go zwłaszcza Polonia. W klubach polonijnych w Stanach Zjednoczonych czuł się jak w drugim domu. Tamtejsi Polacy widzieli w nim uosobienie tego, co w polskiej piosence najbardziej klasyczne i eleganckie; cenili jego „przedwojenną kulturę i szyk”. Kiedy Połomski pojawiał się natomiast w Związku Radzieckim – a dał tam blisko 500 koncertów – rodacy zjeżdżali na jego występy z odległości nawet kilkuset kilometrów.
No i festiwale, festiwale… Jerzy Połomski pojawił się już na pierwszej edycji „Sopotu”, który odbywał się jeszcze w hali Stoczni Gdańskiej, obok Violetty Villas, Ireny Santor, Sławy Przybylskiej. A potem to już dosłownie na całym świecie. Ot, choćby w 1967 roku w Varadero na Kubie, w mocnej reprezentacji polskiej estrady w towarzystwie Ewy Demarczyk i zespołu Novi Singers. Jego klasyczna piosenka sprawdzała się w każdej konfiguracji.
W kraju Jerzy Połomski miał status gwiazdy. Prasy kolorowej wówczas nie było, więc zastępowała ją plotka. Do legendy przeszedł jego zielony sportowy fiat 1300, którego odkupiła od niego Maryla Rodowicz, by następnie sprzedać go Markowi Grechucie. Przez całe lata plotkowano o perukach, którymi piosenkarz wyrównywał naturalny z wiekiem ubytek włosów. Jeżeli ktoś mieszkał na tym samym osiedlu co Połomski, nie omieszkał się tym chwalić przy różnych okazjach.
Koledzy koncertowali z nim chętnie, ponieważ Jerzy był pogodny, skromny, umiał żartować, także z siebie. Pokpiwano z niego, gdy w Związku Radzieckim zmykał za kulisy po pierwszych brawach, ponieważ nie umiał sobie dać rady z ogromnymi naręczami kwiatów, które mu przynoszono. Bywały tak wysokie, że nie widział drogi przed sobą. Nie zazdrościł kolegom sławy, wspierał ich i kibicował. Kiedy piosenkę napisali dla niego Seweryn Krajewski i Agnieszka Osiecka, a Maryla Rodowicz poprosiła, by jej oddał tę piosenkę, zgodził się natychmiast. Tak powstał wielki przebój Maryli Niech żyje bal.
Kiedy piosenkarz miał 73 lata, zgłosili się do niego muzycy z punkowego zespołu Big Cyc z propozycją wspólnego nagrania przeboju i teledysku do dawnego szlagieru Bo z dziewczynami. Inni wykonawcy ze starszego pokolenia odmawiali podobnych występów, bojąc się ośmieszenia, ale Połomski się zgodził. „Oni w glanach, on w pantoflach. Oni w T-shirtach, a on w garniturze” – pisała prasa. „Przecież nic nie może stać w miejscu!” – tłumaczył piosenkarz. „Trzeba iść naprzód, a jeśli oni chcą przerobić taki stary kawałek na dzisiejsze czasy: to fajnie, i cześć!”.
Sam koncertowania zaprzestał dopiero w roku 2018, kiedy pojawiły się poważniejsze problemy ze słuchem. Pod koniec życia trafił do Domu Artysty Weterana w podwarszawskim Skolimowie. I tam osobiście w najdrobniejszych szczegółach zaplanował swój pogrzeb na cmentarzu Powązkowskim.
Zmarł 14 listopada 2022 r. w jednym ze szpitali w Warszawie wskutek silnej infekcji, z którą jego organizm już sobie nie poradził.
Wiesław Kot
Autor jest doktorem nauk humanistycznych ze specjalnością literatura współczesna, profesor uniwersytecki SWPS, krytyk filmowy i publicysta. Autor ponad 30 książek, w tym ostatnio wydanej: „Manewry miłosne. Najsłynniejsze romanse polskiego filmu”.
Tekst pochodzi z serwisu DlaPolonii.pl