Australia i Polonia, Felieton, Życie i społeczeństwo

Przybieżeli do Australii

To nie będzie standardowy świąteczny felieton, bo i autor jakiś taki mało świąteczny.

Mam znajomych, którym brakuje tu, na obczyźnie, magii polskiej zimy, ale cóż – ja ze Śląska. U nas dzieci od dawna nie czekają na pierwszy płatek śniegu, tylko na pierwszy atak astmy. Pocztówkową zimę pamięta najwyżej kilku rezydentów domu spokojnej starości, teraz zamiast białego puchu pod koniec jesieni przychodzi smog i zostaje na pół roku (powodzenia w wypatrywaniu pierwszej gwiazdki, skoro nie widać na pięć metrów). Podsumowując, przez kilka ostatnich lat mieszkania w Cieszynie zamiast świątecznej atmosfery czułem najwyżej swąd kaloszy palonych w piecu sąsiada. Romantyczne to jak podział majątku po rozwodzie.

Jakiekolwiek mizerne resztki świątecznego nastroju corocznie tłamsi we mnie najazd Mariah Carey i Wham. Nie pomaga unikanie centrów handlowych i świątecznych audycji, ponieważ co złośliwsi koledzy znają mnie na tyle dobrze, że tagują mnie pod tymi zatraconymi teledyskami na Facebooku, i to już w okolicy wczesnego listopada. Za co serdecznie im dziękuję i życzę, aby ich dzieci znalazły pod choinką trąbkę i cymbałki.

Nic więc dziwnego, że całkiem szybko przestawiłem się na Boże Narodzenie w wersji australijskiej – z Santa Clausem w szortach i w saniach ciągnionych przez kangury, z Wigilią w upałach i z bombkami na palmach w ogrodzie. Takie Święta z przeceny. Parę razy jadłem barszcz z kubka na plaży, pewnego wyjątkowo gorącego lata w Sydney zamiast drzewka ozdobiliśmy wiatrak elektryczny, miast „Cichej nocy” leci u nas najwyżej „White Wine In The Sun”, świecka kolęda australijskiego komika Tima Minchina. Wiem, wiem, moi przodkowie pewnie rotują w grobach z prędkością turbosprężarki.

No widzicie, ostrzegałem. Jeżeli przyszliście tu dzisiaj po wymyślny prezent, to odsyłam do konkurencji, bo u mnie tylko kapcie i skarpetki, a raczej krem do opalania i kąpielówki. Tu, w Kangurlandii, wszystko jest na opak.

Niemniej jednak – wesołych. Idę rozlewać barszcz do kubków.

Darek Jedzok