Nadchodzą święta… już tuż, tuż Wigilia poprzedzająca Boże Narodzenie. Każdy marzy by składane sobie dobre i najlepsze życzenia stały się rzeczywistością. Marzą się nam święta radosne, zdrowe, rodzinne i spokojne tym bardziej, że trwają na świecie nadal wojny, niepokoje. Tradycyjnie w wielu domach zostawiamy puste miejsce przy stole. Dla symbolicznego zbłąkanego wędrowca, dla bliskich, którzy z jakiś przyczyn nie mogą być fizycznie z nami. Puste miejsce jest także dla tych, którzy pozostali na zawsze z nami, ale spoglądają już na nasze życie, gdzieś tam… z góry, ale czujemy nadal ich bliskość, obecność, ciepłość wspomnień.

Tadeusz Biernacik (1909 – 1989) dla mnie: Dziadziu Tadziu, dla wielu zakopiańczyków i turystów: pan Tadek, czy pan Biernacik z aparatem. Śpiewał basem w słynnym zakopiańskim chórze Wierchy – pod dyrygenturą Kryszewskiego. Grał amatorsko na harmonijce ustnej. Każde święta przecierał swoje organki szmatką by odświętnie błyszczały i wygrywał na nich tradycyjne, polskie kolędy, zabawnie przy tym wznosząc oczy ku niebu.
Zabierał mnie na spacery, uczył wrażliwości na otaczającą przyrodę, jak robić zdjęcia. Nazywał tatrzańskie szczyty po imieniu, częstował mnie miętowymi cukierkami, które pachniały kieszenią, gdzie nosił też… swoje ulubione papierosy- Klubowe. Aparat fotograficzny był niezbędnym dopełnieniem naszych wędrówek pod Nosalem, nad tamę w drodze do Kuźnic, w rejonie Wielkiej Krokwi. Pamiętam do dziś słowa Dziadzia: O! Konsuelko tu jest piękne miejsce, przystaniemy i zrobimy zdjęcie na pamiątkę!

Od strony matki – Marii pochodził z austriackiej rodziny Hill, a od strony ojca: Kazimierza Biernacika (sierżanta wojskowego),miał korzenie węgierskie. Rodzice z małym Tadziem i drugim młodszym synem – Zdzisławem, na stałe osiedlili się w Zakopanem, obierając sobie to miejsce u stóp Giewontu jako dom.

Na jednej z przedwojennych imprez u znajomych poznał piękną pannę Zofię o dobrym sercu i uroczym uśmiechu. Zakochany w dziewczynie ze złotym warkoczem i niebieskimi oczami poprosił ją o rękę, stworzyli romantyczny duet jak bohaterowie z kart mickiewiczowskiej epopei narodowej – pan Tadeusz i Zosia! Pobrali się w 1943 roku, będąc ze sobą do końca. Rozdzieliła ich po 46 latach wspólnego życia dopiero śmierć mojego Dziadka – w 1989 roku. W ciężkiej chorobie do końca z czuwała przy nim moja Babcia, którą Tadeusz zawsze nazywał; swoją kochaną Zonuchną, czy Zonią.

W 1946 roku 16 marca, na świat przyszła córeczka Zofii i Tadeusza – Basia (w przyszłości poszła w ślady taty zajmując się fotografią artystyczną, a po mamie dziedzicząc zdolności malarskie).

Burzliwe, wojenne czasy utrudniły Tadeuszowi ukończenie gimnazjum. Zafascynowany robieniem zdjęć, ukończył czeladniczy kurs fotograficzny, zdobywając wyksztalcenie zawodowe. To otworzyło mu drogę do podjęcia pracy w zakopiańskiej Spółdzielni Tatrzańskiej „Foto-Jedność”. Przez lata pracował w Zakładzie Fotograficznym u O. J. Buchcara, oraz w Foto Zakładzie u pana Mietka Mićkowskiego.

Trudno obliczyć ile wykonał portretów w atelier, ile fotografii w plenerze… Tylko część domowego archiwum zachowała się do czasów obecnych. Są bezcenną pamiątką rodzinną o wartości sentymentalnej, ale i konkretnymi dokumentami ilustrującymi dawne lata.



Wpisał się na dobre w obraz Zakopanego z dawnych lat. Wtedy prawie każdy znał z widzenia Pana Tadzia, który przemierzał pieszo całe miasto i tatrzańskie szlaki z aparatem fotograficznym przewieszonym na szyi. Trudno było nie zauważyć znanego lajkarza z Krupówek (wtedy potocznie tak nazywano osobę wykonującą zdjęcia aparatem firmy Leica), tym bardziej, że jak na tamte czasy odznaczał się Tadeusz Biernacik ponadprzeciętnym wzrostem – prawie 190 cm!

Pozostały zdjęcia, które jak w wierszu poety ks. Jana Twarowskiego: tylko fotografie nie liczą się z czasem, pozostały wspomnienia… chwile, gdy pokój mojego dzieciństwa przy zakopiańskiej ulicy Karłowicza, w drewnianym zakopiańskim domu, zamieniał się na kilka godzin w domową ciemnię fotograficzną. Dziadziu zastawiał okna kartonami, zawieszał ciemne koce, zapalał lampkę obudowaną czerwonym papierem. Były to niezwykłe momenty wywoływania zdjęć, to oczekiwanie, czy na papierze pojawi się udana fotografia, której nie kasuje się jak obecnie jednym dotknięciem palca, czy, obrabia w specjalnych programach graficznych, by podrasować ewentualne niedociągnięcia fotografa i obiektów fotografowanych.
Dobrze jest zachować nie tylko pamięć, pielęgnować wspomnienia przekazując je przyszłym pokoleniom przy okazji zatrzymania się w naszych szybkich czasach, podzielić się tym wszystkim z innymi jak opłatkiem i tradycyjnie zostawić to puste miejsce podczas grudniowej, wigilijnej wieczerzy.
Konsuela Madejska-Turska