Fot. Inzmam Khan from Pexels
Telefon komórkowy Arianny to swoiste archiwum miłosnych wspomnień. Młoda Niemka nie skasowała zdjęć swoich wielbicieli. Na jednym były amant z długą, stylową brodą patrzy tajemniczo w lustro, na drugim jakiś inny leży na portugalskiej plaży, a na trzecim policjant po czterdziestce wysyła buziaka. Arianna nie potrafi dokładnie powiedzieć, ilu mężczyzn ubiegało się o jej względy. Ostatni chłopak, którego puściła kantem, postawił miażdżącą diagnozę. 29-letnia agentka biura podróży choruje na uczuciowe ADHD. – Uważał, że jestem niezdecydowana i nie potrafię się skoncentrować na jednym facecie – śmieje się Arianna. Ich związek rozpadł się dwa lata temu. Odtąd jest sama i – jak utrzymuje – kocha swoją wolność. W tygodniu pracuje, a w weekendy spotyka się z koleżankami lub chodzi na randki. Udane rendez-vous jest dla Arianny jak haust świeżego powietrza. Młoda berlinianka nie rezygnuje jednak z marzenia o własnej rodzinie. – Chciałabym oczywiście kiedyś wyjść za mąż, mieć dzieci. Ale nie mogę znaleźć odpowiedniego partnera – dziwi się. Jej przyszły mąż powinien być wrażliwym wegetarianinem, mieć silną osobowość i nie interesować się piłką nożną. Ma natomiast lubić psy. – Właściwie to nie mam większych oczekiwań – podsumowuje.
Brak pewności siebie
Nadmiar ofert w internecie sugeruje, że od wyboru wymarzonego partnera dzieli nas jedno kliknięcie. Krzyczące witryny obiecują udane randki w ciemno, a samozwańczy konsultanci żyją z udzielania porad zdesperowanym klientom, którzy nie mogą znaleźć drugiej połowy. Atrakcyjna Arianna mogłaby więc w wirtualnym świecie szybko trafić na swojego miłośnika zwierząt, przeciwnika mięsa i sportu. Zmaga się wszak z problemem typowym dla jej rówieśników w większych niemieckich miastach. Z jednej strony, nie chce stracić niezależności, a z drugiej, po każdym obejrzeniu komedii romantycznej fantazjuje, że „gdzieś tam” w Berlinie czeka na nią jej przyszły mąż.
Rzeczywistość w metropoliach za Odrą nie wygląda jednak tak różowo. Liczba singli w wieku ok. 30 lat nigdy nie była tak duża jak dziś. Tęsknota za stabilnym życiem rodzinnym rośnie, ale coraz więcej związków się rozpada.
Z badań niemieckiego socjologa i filozofa Svena Hillenkampa wynika, że w ostatnich 20 latach młodych singli zrobiło się więcej niemal o połowę. Podczas gdy w 1995 r. 23% Niemców w grupie wiekowej 25-35 lat nie miało stałego partnera, w 2015 r. przyznało się do tego już 35%. Hillenkamp powołuje się m.in. na ustalenia Federalnego Urzędu Statystycznego (Destatis), który stwierdził, że najwięcej singli żyje w wielkich miastach: Berlinie, Hamburgu, Kolonii czy Monachium. W każdym większym mieście, w którym mieszka co najmniej pół miliona osób w wieku powyżej 15 lat, 37% preferuje samotność. Zdaniem Hillenkampa głównym kłopotem singli jest nie tyle brak partnera, ile brak pewności siebie. – W latach 80. i 90. samotność wśród młodych była raczej powodem chluby. Dziś niechęć do związków częściej bywa potępiana, pod tym względem staliśmy się bardziej konserwatywni. Paradoksalnie problemy młodych ludzi się zwiększyły – wyjaśnia niemiecki socjolog. Słowem – w oczach większości Niemców życie singla budzi współczucie, a ci, którzy są dotknięci „słodkim koszmarem samotności” (Gombrowicz), cierpią i użalają się nad sobą najbardziej.
Jeszcze kilka lat temu godnym naśladowania wzorem była bohaterka serialu „Seks w wielkim mieście”, rezolutna dziennikarka Carrie Bradshaw, hołdująca zaletom nowojorskiego single life. Jej niemieckim odpowiednikiem jest Michael Nast, którego książka „Generation Beziehungsunfähig” („Pokolenie niezdolne do związków”) przez kilka tygodni gościła na pierwszym miejscu listy bestsellerów „Spiegla”. O ile Bradshaw i jej koleżanki czerpały ze swojej samotności radość i energię, o tyle Nast pławi się w męczeństwie, uznając swoją niezdolność do bycia w związku za chorobę. I nie potrafi zaproponować lekarstwa. – Młodzi ludzie żyją w ciągłym poczuciu niepewności. Najpierw długo studiują, a później siedzą na umowach śmieciowych, zmieniając często pracę. To się odbija na naszych związkach. Kłopot wynika nie z tego, że nie możemy znaleźć partnera, lecz z faktu, że brakuje nam stabilności w życiu – uważa Nast. 41-letni berlińczyk przez długi czas żył w podobny sposób jak bohaterowie jego książek. Przerwał pracę jako księgarz, po czym przeprowadził się do Kolonii, gdzie próbował zaistnieć jako specjalista ds. marketingu. Po latach błądzenia wrócił do Berlina i zaczął pisać.
Życie jak kolejka górska
Według Hillenkampa związki rozpadają się nie tylko dlatego, że kobiety odwracają się od mężczyzn nieokiełznanych lub takich, których życie przypomina jazdę kolejką górską. – Czasy zmieniły się o tyle, że dziś kobiety same płacą za wstęp na „związkową karuzelę” – tłumaczy. Koniec małżeństwa czy związku następuje dziś częściej z inicjatywy kobiet, które nie muszą przyglądać się biernie wybrykom nieodpowiedzialnych partnerów. Młode Niemki zarabiają więcej niż 30 lat temu, niekiedy znacznie więcej niż ich drugie połowy. Niepewność mężczyzn oraz ekonomiczna emancypacja kobiet to tylko dwie przyczyny samotności młodych ludzi.
No bo zastanawiające byłoby, gdyby trwałość związku zależała jedynie od czynników ekonomicznych. Żywym zaprzeczeniem tej tezy jest Dirk z Berlina, którego cztery lata temu zostawiła narzeczona, mimo że była na jego utrzymaniu. Zniknęła z dnia na dzień, zostawiając suchy list. Wszystkie meble, które zostały przez nią wybrane, 36-latek sprzedał w internecie, cytrynowe ściany zamalował popielatą farbą. Wiszące nad biurkiem zdjęcia ze wspólnych wycieczek zamienił na kolorowy plakat, nad którym widnieje napis „piwa świata”. Dzisiaj Dirk jest szczęśliwy, choć na początku cierpiał. – Nagle jej nie było, mimo że byłem lojalny, otwarty i szczery. Nie sądzę, że byłem złym partnerem – mówi. Pracuje w wielkiej korporacji, trzy razy w tygodniu chodzi na aikido, w czwartki gra w badmintona, a w soboty ogląda z kolegami Bundesligę. Odnalazł się w nowym życiu. – Właściwie niczego mi nie brakuje, nawet nie wiem, czy w tak napiętym harmonogramie znalazłoby się miejsce na dziewczynę – zastanawia się. Co jednak symptomatyczne, chciałby kiedyś założyć rodzinę, choć przestał się łudzić, że to się uda. – Czasy, gdy pary, jak moi rodzice, przeżywały razem 30 lat, minęły bezpowrotnie – przekonuje. Berlińczyk spotyka się z reguły ze znajomymi, którzy prowadzą podobne życie, jako że „kobiety odchodzą, a przyjaciele zostają”.
Natomiast Michael Nast opowiada, że swój związek zakończył w okresie, w którym z partnerką nie łączyło go nic poza problemami. W swoich książkach dochodzi do zdumiewającego wniosku. – Już nie potrzebujemy drugiej połowy. Mamy przyjaciół, pracę, zainteresowania. Po każdej randce zastanawiam się, czy dziewczyna pasuje do mojej koncepcji życiowej – przyznaje. Ból głowy zamiast łomotu serca.
Podobnego zdania jest Olga z Poczdamu. 35-letnia sekretarka uwielbia konie. W gronie osób o podobnych zainteresowaniach znalazła przyjaciółki, które też są singielkami. – Nie muszę nikogo o nic pytać, to niezwykły luksus – zapewnia, a po każdym zdaniu podkreśla, że czuje się absolutnie kompletna. Sama zarabia, potrafi zmienić opony i złożyć meble. Ma przestronne mieszkanie z widokiem na Hawelę, a wakacje spędza w Brazylii. Czasami jednak, „gdzieś tam w podświadomości”, odzywa się głos rozsądku, ostrzegający, że samotna starość na huśtawce ogrodowej nie jest szczególnym osiągnięciem życiowym. Kiedy więc pewnego dnia koleżanka powiedziała jej, że strona Elite-partner.de okazała się zbawieniem dla niezliczonych samotników, Olga nie odmówiła. Już pierwszego dnia otrzymała mnóstwo wiadomości. Wybrała jedną z bardziej obiecujących ofert. Spotkała się raz, drugi, trzeci… – Po którymś ze spotkań byliśmy już razem, ale miałam wrażenie, że czegoś brakowało. Nie byłam zakochana – wspomina. Po kilku miesiącach jej nowy chłopak otrzymał nieuchronnego SMS-a: „Musimy porozmawiać”. On był zdziwiony, a ją znudziła męcząca codzienność. – Żyłam w permanentnym stresie, że muszę do niego pisać, dzwonić, to było uciążliwe – ubolewa.
Czekanie na ideał
Emanuel Albert, który zawodowo zajmuje się doradztwem w kwestiach komunikacji w związkach, twierdzi, że młodych Niemców męczą wygórowane oczekiwania. – Dzisiejsza młodzież boi się związków nie dlatego, że jest do nich niezdolna, tylko dlatego, że nie jest pewna, czy intensywność miłości wystarczy do podjęcia tak istotnej decyzji jak założenie rodziny – mówi. Według doradcy z Monachium sprawy finansowe, dzieci, konwencje społeczne itd. nie mają większego znaczenia, jeśli w związku brakuje uczuć. – To, co kiedyś trzymało partnerów razem, już nie istnieje – tłumaczy.
Wraz z emancypacją kobiet zmieniły się także ich oczekiwania. Z wnioskiem o rozwód występuje dziś w co drugim przypadku kobieta. Jeszcze parę lat temu do Emanuela Alberta przychodziły głównie spanikowane panie, które chciały ratować związki. Obecnie co drugi jego klient to mężczyzna. – Paradoksalnie Niemcy z jednej strony stali się bardzo liberalni, a z drugiej odrzucają wszelkie kompromisy. Kiedyś kobieta już na pierwszej randce zastanawiała się, czy nowy chłopak może zostać ojcem jej dzieci. Dzisiaj najważniejsze są uczucia, dopiero później myśli się o rodzinie – zaznacza Albert.
Alvin Roth, profesor ekonomii na uniwersytecie w Stanfordzie, noblista, też zwraca uwagę na perfekcjonizm w dobieraniu partnerów: – W większych miastach młodzi ludzie przebierają w kandydatach, ponieważ zakładają, że wśród milionów zawsze znajdą kogoś lepszego. W książce „Kto co dostaje i dlaczego” („Who gets what and why”) pisze zaś: „Kiedyś kobieta często machnęła ręką i związała się z mniej atrakcyjnym mężczyzną. Dzisiaj, wiedząc, że ma w internecie nieograniczony wybór, woli poczekać”.
Wtóruje mu niemiecki psycholog społeczny Manfred Hassebrauck. – Co trzecia znajomość w Niemczech jest zawierana przez internet. Ale wielość możliwości często przerasta młodych ludzi – tłumaczy. Sposób nawiązywania kontaktów w sieci zmienia się błyskawicznie. Podczas gdy jeszcze kilka lat temu rewolucją były witryny typu Elite-partner czy Parship, teraz, w dobie smartfonów, co chwila docierają SMS-y od potencjalnych kandydatów. Za jednym dotknięciem ekranu użytkowniczka decyduje, czy pragnie mężczyznę poznać, czy o nim zapomnieć. Hassebrauck nie odmawia jednak tej metodzie pewnych zalet. – Komputer potrafi wyswatać dwoje ludzi. Moje badania pokazały, że „internetowe” pary rzadziej się kłócą niż te, które poznały się poza siecią. Algorytmy w dobieraniu ludzi na stronach internetowych są już tak udoskonalone, że ryzyko konfliktu zostaje zminimalizowane, zanim te dwie osoby się spotkają – twierdzi. Arianna wątpi w stwierdzenia Hassebraucka: – Każdy chłopak z sieci okazał się zaprzeczeniem swoich wyidealizowanych parametrów na koncie. Większość to zwykli kłamcy.
Zasady konsumpcji
Niemcy po trzydziestce są już często po pierwszych bolesnych przejściach w związkach. Mimo to nie przestają szukać. – Mam fajne życie, ale co mi to daje, skoro nie mogę go z kimś dzielić? – pyta niereformowalna perfekcjonistka Arianna. Najdoskonalej ujął to Michael Nast, który pisze, jakoby miłość „stała się niemożliwa z powodu największego osiągnięcia naszej cywilizacji, które przecież miało ją umożliwić: wolności”. W opinii Nasta to kapitalizm odcisnął piętno na relacjach międzyludzkich: – Zwłaszcza w naszym mieście ludzie kierują się zasadami konsumpcji. Brzydzi mnie, kiedy moi znajomi codziennie zmieniają dziewczyny. Jeśli Paryż to miasto miłości, Berlin jest miastem niezaspokojonego seksu.
Takie czasy. Izraelska socjolożka Eva Illouz mówi o miłości jako walucie, która uległa inflacji. Zarazem twierdzi, że fenomen Beziehungsunfähig jest wydumaną chorobą młodych ludzi, którym nie chce się inwestować w związki. – Związek to nieustanne zawieranie kompromisów. Człowiek bez relacji z innymi ludźmi by nie przetrwał. To naturalne, że młodzi nie przestają szukać. Ale, niestety, oduczyli się pokory – zaznacza. Niemiecki historyk i biolog Thomas Junker również jest przekonany, że podkreślana przez Nasta niezdolność do związków to bzdura. – Taka choroba nie została biologicznie potwierdzona, ale częste zmienianie partnera, czyli promiskuityzm, nie jest wcale fenomenem naszej epoki, uwarunkowanym przez emancypację kobiet czy postęp techniczny – sądzi. I wskazuje Casanovę czy Don Juana oraz… swojego kolegę, rówieśnika, który skończył niedawno 60 lat, ale uporczywie powtarza, że ożeni się dopiero wtedy, gdy lekarze powiedzą mu, że ma przed sobą jeszcze tylko rok życia.
Wojciech Osiński
Artykuł ukazał się w Tygodniku Przegląd www.tygodnikprzeglad.pl