Korespondencja z Ukrainy
Z kijowskiego dworca kolejowego wyjechaliśmy rano, o 6.24, ukraińskim Pendolino. Tak nazywają tam koreańskie pociąg dużych prędkości – wyprodukowane przez koncern Hyundai Rotem
Jechaliśmy z prędkością blisko 170 km. Trasę ponad 650 km – Kijów – Kramatorsk pokonaliśmy w 6 godzin. Dwa lata temu pociąg dojeżdżał do Doniecka. Teraz kursuje tylko do Krasnoarmiejska. Dalej, do separatystów, dojechać można tylko autobusem.
Do Kramatorsku pociąg przyjechał o godzinie 12.24, bez żadnego opóźnienia. Na dworcu czekał na nas miejscowy biznesman. Celowo nie podam jego nazwiska, bo wyjechał z Doniecka, aby uciec od separatystów. Opowiadał nam, że inni ludzie chcą wyjechać z tamtych terenów z całymi rodzinami.
Konflikt na wschodniej Ukrainie – kontynuował nasz miejscowy opiekun – nazywany inaczej wojną w Donbasie albo wojną hybrydową na terenie obwodu donieckiego i ługańskiego Ukrainy, rozpoczął się w kwietniu 2014. Zbrojne wystąpienie separatystów, wspieranych przez rosyjską armię i siły specjalne dążące do oderwania tego terytorium od Ukrainy było poprzedzone przez marcowe wystąpienia prorosyjskie i kryzys krymski, które nastąpiły po rewolucji Euromajdanu.
Po odsunięciu w lutym 2014 od władzy Janukowycza i prorosyjskiej Partii Regionów i powołaniu rządu Jaceniuka, w obwodzie ługańskim i donieckim Ukrainy prorosyjscy separatyści, wystąpili zbrojnie przeciw nowemu rządowi i proklamowali powstanie samozwańczych: Donieckiej Republiki Ludowej (DRL) i Ługańskiej Republiki Ludowej (ŁRL). Po zbrojnym zajęciu kluczowych miast Donbasu, ogłosili w maju 2014 konfederację obu samozwańczych republik w Federacyjną Republikę Noworosji. Po opanowaniu części miast regionu przez uzbrojone oddziały separatystów, Siły Zbrojne Ukrainy uruchomiły tzw. operację antyterrorystyczną (ATO), której celem było rozbicie ugrupowań zbrojnych separatystów i zlikwidowanie samozwańczych republik ludowych na terytorium Ukrainy.
W kwietniu 2014, po aneksji Krymu i eskalacji nastrojów separatystycznych w Donbasie, doszło do wybuchu prorosyjskiej rebelii, zmierzającej do proklamowania Republik Ludowych w Doniecku i Ługańsku. W związku z zaistniałą na Ukrainie sytuacją i toczącymi się walkami rozpoczęła się migracja ludności Ukrainy, początkowo głównie do Rosji. W czerwcu, w obwodzie rostowskim, zaczęto tworzyć punkty czasowego przebywania.
Przedstawiciel Biura NZ ds. Koordynacji Pomocy Humanitarnej (OCHA) podał 6 sierpnia 2014, że sytuacja humanitarna w Donbasie stale się pogarsza. W wielu miastach brakowało żywności, nie było też prądu i bieżącej wody pitnej. Wiele domów cywilnych zostało zniszczonych, podobnie jak i szpitali, gdzie ratowano rannych.
Początkowo byliśmy optymistami. Wydawało się nam, że po 2-3 miesiącach sytuacja powróci do normy. Dziś sytuację odbieramy bardziej realistycznie i widzimy ją zdecydowanie inaczej. Jeśli separatyści przeprowadzą lokalne wybory, a wszystko na to wskazuje, to taka sytuacja może jeszcze potrwać wiele lat. I Donbas podobny będzie do Republiki Naddniestrzańskiej czy Abchazji, kontrolowanych przez Rosjan, tylko w dużo gorszym wydaniu. Widząc powolną reakcję europejskich liderów politycznych i naszych ukraińskich, to sytuacja ta nie wygląda dobrze. Nie możemy też liczyć na jej szybkie rozwiązanie i powrót do normalności. Taka zapalna sytuacja stać się może dla Ukrainy i Europy bardzo niekomfortowa na długie jeszcze lata.
Po powitalnym obiedzie pojechaliśmy w teren do Słowiańska i Bachmata nazywanego dawniej Artiomowsk. Przy wyjeździe z Kramatorska stało kilka posterunków. Ukraińscy żołnierze, najczęściej pracujący na tam kontrakcie i pochodzący z zachodniej Ukrainy, legitymowali wszystkich i zaglądali przejeżdżającym do bagażników. Mój polski paszport nikogo nie dziwił. Uśmiechali się nawet do mnie, uznając mnie za sojusznika.
Podobnie traktowano nas na kolejnych punktach kontrolnych zlokalizowanych przy wyjeździe i przy wjeździe do Słowiańska i Bachmata oraz w drodze powrotnej. Oglądaliśmy zniszczone ostrzałem gradów i moździerzy domy i mosty. Wiele z nich nadal nosi ślady po kulach. Niektóre są już odbudowane, pozostałe w trakcie remontu. Mijaliśmy też samochody międzynarodowych obserwatorów OBWE.
W Bachmacie, przed bankomatami, spotykaliśmy emerytów z Doniecka. Przyjeżdżają na ukraińską stronę, aby wypłacić pieniądze i kupić najbardziej potrzebne im do codziennego życia towary. U separatystów, gdzie mieszkają, musieli by zapłacić za nie dużo, dużo więcej. Wielu bowiem z nich otrzymuje ciągle ukraińskie emerytury. Aby je zrealizować i zamienić, na będące tam w obiegu ruble, musieli by ponieść dodatkowe koszty w wysokości ok. 10-15% ich realnej wartości. Nic więc dziwnego, że przyjeżdżają na Ukrainę i długo czekają na doładowanie bankomatów.
Nocowaliśmy w mieszkaniu naszego gospodarza. Rozmawialiśmy o wszystkim, co związane jest z obecną sytuacją panującą w południowo-wschodniej części Ukrainy, szczególnie o miejscowościach, które nam pokazał – m.in. o Słowiańsku, położonym o kilkanaście kilometrów od Kramatorska, w którym zaczęły się wystąpienia prorosyjskie i w którym miała miejsce „pomoc” matuszki Rosji.
Żołnierze, którzy zajmowali Krym – opowiadał nasz gospodarz- przebrali się i przyjechali tu, aby oderwać – najpierw Donbas, a potem całe południe naszego kraju od Ukrainy. Nie jest dzisiaj żadną tajemnica, że „zielone ludziki” które zajęły Krym znalazły się później pod Słowiańskiem, którego nie dali rady zająć na stałe. Oni później przemieścili się do Doniecka, który zajęli siłą, praktycznie bez większego przelewu krwi z rosyjską pomocą. „Zielonych ludzików” nikt tam nie znał. Oni też się nikomu nie przedstawiali. Władze Ukrainy i Europy uznały, że wyjaśnienie tej sprawy do końca jest niepotrzebne. Wszyscy wiemy przecież, kim oni byli naprawdę.
Z posiadanych informacji wynika, że na ukraińskim terytorium stacjonują dwa rosyjskie korpusy w sile 34,6 tys. żołnierzy. W Donbasie natomiast przebywa też ponadto 60 tys. rosyjskich ochotników. Rosja formuje obecnie po swojej stronie granicy trzeci korpus. Taki układ sił daje Rosji możliwość przekształcenia w każdej chwili „tlącego się konfliktu w otwartą wojnę”, jeżeli władze w Moskwie uznają, że jest to w ich interesie.
Następnego dnia pojechaliśmy na południe, w kierunku Awdiejewki, położonej blisko już linii wojny. I ponownie, na wszystkich punktach kontrolnych, byliśmy zatrzymywani i sprawdzani. Podobnie działo się przez kolejne kilometry, aż do czasu, kiedy skręciliśmy na Awdiejewkę, położoną zaledwie 6 km od Doniecka.
Jej centrum zostało poważnie zniszczone. Mieszkało tam kiedyś blisko 40 tys. ludzi. Miejscowe bloki zostały podziurawione kulami, ludzie z nich wyjechali. Na południowych peryferiach miasta nadal przebiega linia frontu. Jeśli komuś się uda wspiąć na górę któregoś z pobliskich wysokościowców, to zobaczy resztki wieży kontrolnej donieckiego lotniska. Wygląda to naprawdę koszmarnie.
Obserwowałem też trasę wylotową z miasta. Jechały po niej samochody osobowe i ciężarowe. Trudno było się zorientować, czy uciekały z miasta, czy jechały gdzieś dalej? Główna ulica miasta Czapajewa była jeszcze do niedawna pod stałym ostrzałem. Dziś po obu jej końcach widać zrujnowane domy. Na asfalcie leżą nadpalone odłamkami pocisków i gałęzie drzew.
Nadal też obie armie, okopane w odległości kilkuset metrów od siebie, strzelają bez przerwy z całej znajdującej się w ich dyspozycji amunicji. Łatwo można też rozpoznać, wystarczy przysłuchać się salwom, skąd, kto i z czego strzela.
Miejscowi uważają, że separatyści dysponują bogatszym i nowocześniejszym arsenałem. W ich posiadaniu są: moździerze kalibru 82 mm „Wasylek”, moździerze kalibru 120 mm, czołgi T-72 i T-64, samojezdne stanowiska artyleryjskie, haubice D-30 i różne wyrzutnie rakietowe – takie jak: Uragany i Grady.
Jeszcze niedawno prawie całe terytorium przemysłowej dzielnicy Awdiejewki pokryte było dymem. Paliły się domy jednorodzinne, sady, ogrody, trawa. Miasto było bez wody i prądu, a ludzie w piwnicach.
Powszechnie uważa się tam, że separatyści celowo niszczyli domy i majątek mieszkańców, aby wywołać u nich protesty przeciwko stacjonującym w mieście oddziałom armii ukraińskiej. Chcieli w ten sposób wywołać ich gniew. Gdyby po stronie separatystów rzeczywiście walczyli miejscowi – a nie „goście” ze Wschodu, to nie paliliby dobytku swoich rodzin i ziomków..
Z Awdiejewki, zagrożonych działaniami wojennymi, ludzi nie ewakuowano. Miasto było i jest bowiem nadal częścią strefy ATO – operacji antyterrorystycznych. To oznacza, że nawet jeśli ktoś ucieknie – np. do Zachodniej Ukrainy, to nie dostaniem tam żadnych świadczeń, jakie przyznaje się osobom uciekającym z obszaru wojny.
W Awdiejewce odwiedziliśmy jeszcze bazar, na którym można było kupić prawie wszystko. Ludzie, pomimo wojny, starają się żyć tam normalnie. Nadal robią zakupy, pracują – jeśli tylko mają jakąś pracę i odpoczywają. W każdej ich rozmowie pojawia się, jak bumerang, temat wojny i pokoju. I bardzo pesymistycznie widzą swoją najbliższą przyszłość i zastanawiają się, jak długo jeszcze tam wytrzymają. I komu ta wojna jest aż tak potrzebna?
Tekst i zdjęcia
Leszek Wątróbski