Rozmowa z senatorem Arturem Warzochą, wiceprzewodniczącym senackiej Komisji Spraw Emigracji i Łączności z Polakami za Granicą, który trzeci rok z rzędu odwiedził tuż przed świętami Wielkanocnymi Polaków żyjących na Syberii i dalekim Wschodzie Rosji.
— Skąd się wzięła idea spędzania Wielkanocy z naszymi rodakami na Syberii?
— To, że już trzeci rok z rzędu spotykam się z naszymi rodakami żyjącymi na Syberii to inicjatywa i zasługa naszego konsula generalnego w Irkucku Krzysztofa Świderka. To nasz konsulat, na ogromnym obszarze ok. 10 mln km. kw. wyszukuje potomków Polaków zesłanych na Syberię, organizuje Polską Wielkanoc i spotkania. Razem z przewodniczącą sejmowej Komisji Emigracji Anną Schmidt-Rodziewicz w te wczesnowiosenne dni przemierzamy tysiące kilometrów, by dotrzeć do Polaków, by spotkać się z nimi, by porozmawiać. Mówimy o Polsce, o możliwościach współpracy z Senatem, o rozwiązaniach legislacyjnych tworzonych z myślą o Polakach za granicą, o tym, że możliwe jest wsparcie ich działalności organizacyjnej i pomoc w nauce języka polskiego.
— Jakie są efekty tych podróży?
— Z jednej strony dla tych ludzi rozrzuconych po tym ogromnym obszarze niezwykle ważna jest świadomość, że ktoś z Polski wie o ich istnieniu, że chce się z nimi spotkać. Z drugiej strony ta świadomość, spotkania i rozmowy sprawiają, że ożywają organizacje Polaków, które popadły w stagnację lub powstają nowe. To oznacza, że nasze wizyty dają impuls do działania, a to już jest ogromna wartość tych podróży. Ożywają nie tylko organizacje, ale ożywa w tych ludziach polskość.
— Czy Polacy na Syberii mają poczucie tożsamości narodowej, czy mówią po polsku, czy dużo Polaków tam żyje?
— Najwięcej Polaków w tym rejonie mieszka w Irkucku, ale rozsiani są po całej Syberii i Kamczatce. Są wśród nich potomkowie zesłańców – już czwarte, a nawet piąte pokolenie. Mają trudności w posługiwaniu się językiem polskim, bo polskość była wypierana przez ich dziadków, rodziców, bo w czasach stalinowskich za bycie Polakiem można było stracić życie. Z tego powodu nie uczono dzieci języka polskiego. Teraz, po latach, gdy ludzie czują się bezpieczniej – wracają do swoich korzeni. Odkrywają w sobie polskość, chcą uczyć się języka polskiego. Trudno im znaleźć dokumenty potwierdzające ich narodowe pochodzenie, ale najważniejsze jest to, że czują się Polakami. W swoich podróżach dotarliśmy do Wierszyny – wsi zagubionej w Tajdze – założonej przez polskich osadników na początku XX wieku. Mieszka tam ok. 600 osób polskiego pochodzenia. Niezwykle wzruszające jest to, że kiedy się przyjeżdża do tego miejsca oddalonego od Irkucka o 130 km., które często po padających deszczach, lub wiosennych roztopach odcięte jest od świata – bawiące się dzieci – witają wszystkich przyjezdnych mówiąc po polsku „dzień dobry”. W Wierszynie jest szkoła, gdzie dzieci uczą się języka polskiego, jest zespół folklorystyczny „Jarząbek”, jest kościół, w którym msze odprawiane są po polsku. Na Syberii mieszkają nie tylko potomkowie zesłańców, ale od pewnego czasu pojawiają się przedsiębiorcy. Prowadzą tu własne biznesy, lub filie polskich przedsiębiorstw. Ta ogromna przestrzeń, która daje im poczucie wolności paradoksalnie przez lata ograniczała tę wolność, zniewalała. Dzięki pośrednictwu polskiego konsulatu ci przedsiębiorcy włączają się w działalność polonijną na tym terenie.
— Jak żyje się Polakom na Syberii?
— Życie na Syberii jest bardzo trudne. Trudne z uwagi na surowy klimat i ogromne odległości. Żeby przemieścić się z jednego miejsca do drugiego leci się samolotem kilka godzin. To wielka i pusta kraina. Wiadomości z Moskwy i nie tylko docierają tam z opóźnieniem i nie są to tematy z czołówek prasowych. Ludzie żyją raczej lokalnymi sprawami, zajęci są sprawami codzienności. W dużych miastach widoczne są wielkie kontrasty – bogactwo i bieda. Polacy żyją tam bardzo skromnie. Są jednak grupą społeczną, która cieszy się szacunkiem. Tak jest od czasów zesłań. Na te tereny trafiała inteligencja – nauczyciele, lekarze, urzędnicy, inżynierowie, naukowcy. Tamtejsza ludność z czasem korzystała z ich umiejętności. To wśród Polaków – zesłańców byli znakomici badacze dalekiego wschodu Rosji – Wacław Sieroszewski, Benedykt Dybowski, Władysław Lis, Bronisław Piłsudski. Dziś duża część Polaków z Syberii żyje nadzieją, że ich dzieci będą mogły studiować w Polsce, a może oni sami będą mogli wrócić do ojczyzny.
— Czy miejscowi Polacy znajdują oparcie w Kościele?
— Z grubsza diecezja irkucka pokrywa się z granicami okręgu konsularnego. Blisko 80 proc. księży na tym terenie pochodzi z Polski. Nie waham się powiedzieć, że to prawdziwi misjonarze. Pojęcie parafii to na Syberii zupełnie co innego, niż w Polsce. Ksiądz proboszcz przez trzy tygodnie pokonuje ogromne odległości, by służyć duchową posługą katolikom nie tylko w kościołach, bo nie wszędzie są kościoły, ale w miejscach, gdzie wspólnie modlą się miejscowi katolicy. Tam pracują księża w bardzo trudnych warunkach, ale pełnią swoją służbę z wielką pasją i zaangażowaniem.
— Czy planuje Pan spotkać się w przyszłym roku z Polakami na Syberii?
— Jeśli będę nadal senatorem zawsze chętnie tam pojadę. Bo wspieramy ich swoją obecnością, a to jest ważne, by czuli, że mają wsparcie, że się o nich pamięta. Ważne jest też to, aby w Polsce powszechna była świadomość, że Syberia to nie tylko tragiczne miejsce w naszej narodowej świadomości, że to nie tylko miejsca pamięci, cmentarze i nazwy geograficzne, ale to miejsce, gdzie przetrwali i żyją Polacy.
Dziękuję za rozmowę