Australia i Polonia, Lifestyle, Podróże

Wyprawa na Cape York. Duchy Quinkan.

Ela Chylewska w Quinkan Split Rock Art Site (fot. PO)

Drugi dzień rozpoczynamy wcześnie. Nikt nie wie jak długo zajmie mu składanie obozowiska. Na szczęście namiot suchy z zewnątrz. Wtedy nie wiedziałam, że to ostatni raz, nim wjedziemy w tropiki. O 8:00 jesteśmy gotowi do wyjazdu w stronę Hodgkinson Goldfield. 

Wjeżdżamy na szutrową drogę. Zatrzymujemy się na chwilę w miejscu, gdzie z góry widzimy samotne gospodarstwo. W tej miejscowości mieszka jedna osoba. Jest to kobieta. Mark, nasz przewodnik proponował jej kiedyś, że mógłby przyprowadzać do niej wycieczki, zarobiłaby parę groszy. „I don’t want your dust” odpowiedziała.

Jedziemy dalej. Szutrowa droga prowadzi nas do Mount Mulligan, góry uchodzącej za Queenslandzkie Uluru. U jej podnóża oglądamy ruiny kopalni. We wrześniu 1921 doszło w niej do strasznej tragedii. W wyniku wybuchu zginęło 75 osób. „They were too young to die” czytam na pomniku, postawionym tu w 75 rocznicę tragedii. Niektóre nazwiska powtarzają się. Ojciec i syn? Może bracia. Został po nich wielki komin i pamięć bliskich. Nasze zatrzymanie, zamyślenie.

Drugą noc spędzamy w Palmer River Roadhouse. Namioty rozbijamy przy stawie, z którego słychać rechot żab. Brzeg otaczają wysokie drzewa, z lekko poszarpaną białą korą. White paperbark trees przeglądają się w lustrzanej wodzie, jak modelki przed sesją zdjęciową. Fotografuję je zaraz po przyjeździe i wczesnym rankiem. Tuż po śniadaniu wyruszamy w drogę.

Dzisiaj, oprócz niesamowitej przyrody, podziwiamy sztukę aborygeńską sprzed 2000 lat. Quinkan Split Rock Art Site to fascynująca kolekcja skalnych malowideł Aborygenów.

Naturalna galeria, rozpostarta na trzech wielkich skałach, znajduje się na krótkim, stromym zboczu tuż przy głównej drodze, w samym sercu dalekiej północy Queensland. 10 minut spaceru w górę przenosi nas w czas niewyobrażalny, znany jedynie z książek i opowieści. Na ścianach znajdujemy postaci ludzkie, odciski dłoni, rośliny i zwierzęta. Są tu też duchy Aborygenów zwane quinkan, od których pochodzi nazwa regionu. Według legendy, quinkan zamieszkiwały szczeliny skalne. Duchy wyłaniały się z nich, aby straszyć ludzi. Fascynujący wgląd w kulturę i historię pierwszych narodów.

  • Mount Mulligan (fot. Ela Chylewska)

Rozmyślam o tym jadąc do Laura. Tu zatrzymujemy się na lunch i poznajemy historię miejscowości, zamieszkałej obecnie przez 133 osoby. W latach siedemdziesiątych XIX wieku, Laura stała się kluczowym punktem postojowym na szlaku do złotonośnych pól nad rzeką Palmer. Zbudowano tu nawet linię kolejową, która w 1888 roku połączyła Cooktown i Laura. W tym samym czasie doszło w okolicy do wzmożonej przemocy. Aborygeni stawiali opór najazdom górników i pasterzy.

Boom na złoto zanikł, zanim linia kolejowa dotarła do okolic jego wydobycia, co uczyniło Laurę stacją końcową. Żeby zaspokoić potrzeby zarażonych gorączką złota, powstał też region rolniczy Lakeland. Przy szlaku śródlądowym, na skrzyżowaniu autostrady Mulligan i Peninsula Development Road, stajemy przy bramie z napisem: Lakeland – Gateway to Cape York. Za nią Lakeland Sculpture Park, w którym znajduje się wystawa na świeżym powietrzu. Szesnaście dzieł sztuki. Ich autorami są mieszkańcy z różnych okolic Cape York. Obszar parku jest w kształcie półwyspu. Chodzimy po nim podziwiając wyjątkowe eksponaty. Czytamy o florze i faunie zajmującej tereny półwysep York. Jeszcze dużo przed nami.

W Yarraden na olbrzymim pustym polu rozbijamy namioty. Mark rozpala ogień w specjalnym piecu blisko pryszniców. To tzw.  donkey boiler, zewnętrzny piecyk na drewno, który podgrzewa zbiornik z wodą. Działa oczywiście tylko wtedy, gdy pali się ogień. Gorąca woda trafia grawitacyjnie lub przez ciśnienie do rur prowadzących do łazienki. I wierzcie mi, jest niespodziewanie gorąca. Trzeba uważać, żeby się nie sparzyć.

Wieczorem ognisko. Dla jednych okazja do rozmowy, dla innych chwila wyciszenia.

Cały dzień opisuję w notesie. Tu nie ma Wi-Fi. Jest za to niebo z milionem gwiazd. Próbuję się z nimi połączyć.

Ela Chylewska