O reformie szkolnictwa wyższego – rozmawiamy z prof. Stanisławem Flejterskim
25 stycznia 2017 roku, w 11 miastach Polski (Wrocławiu, Poznaniu, Krakowie, Katowicach, Gdańsku, Warszawie, Toruniu, Szczecinie, Opolu, Lublinie i Łodzi) oraz w Brukseli, zapowiadane są protesty studenckie. Jak podaje strona „Protest studentów i studentek”, obecnie chęć udziału w nim wyraziło już ponad 1500 osób…
Łudzę się nadal, wprawdzie resztkami nadziei, że nauka i edukacja łagodzą obyczaje akademickie. Ale stawiam tu znak zapytania, na wszelki wypadek. Bardzo bym chciał, aby tak właśnie było.
Protesty studenckie nie dotyczą wyłącznie sprzeciwu reformy samego nauczania lecz także wielu innych spraw i problemów, także politycznych.
Wróćmy jednak do samej reformy szkolnictwa wyższego…
Kluczową kwestią są tu jej cele ale też i metody. Jest takie słynne polskie powiedzenie: Cyryl jak Cyryl, ale te metody. Można to przetransferować na: cel, jak cel, bo cele są słuszne, ale te metody. I na tym właśnie tle chcę sformułować moją opinię, że nauka i edukacja akademicka, w polskich warunkach, tu i teraz, przełomu 2016/2017 są jakby oazą rozumu, oazą mądrości i jednocześnie królestwem chaosu.
Ten epitet „królestwo chaosu” zapożyczyłem z grudniowego numeru „Polityki” (50/2016), w którym tak właśnie określono stan rzeczy panujący obecnie w Polsce. Na tym tle uważam, że sposób podejścia w nauce w Polsce jest oazą rozsądku i oazą rozumu. Wicepremier bowiem i minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego Jarosław Gowin i jego otoczenie, w odróżnieniu od Ministerstwa Edukacji Narodowej, które przyjęło metodę terapii szokowej, bez dialogu – działają zdecydowanie rozważniej i realizują gigantyczne wezwania. To jest reforma, która może się udać.
Dlaczego Pan Profesor kibicuje reformie szkolnictwa wyższego na tak?
Metody tej reformy podobają mi się, bo umiejętnie rozdano role i wybrano w drodze konkursu 3 zespoły, które mają opracować projekty założeń do ustawy prawo o szkolnictwie wyższym. Dysponujemy wprawdzie dopiero pierwszym tomem tych opracowań, ale 2 następne są już w drodze i zostaną zapewne zamieszczone na stronach ministerstwa do końca stycznie 2017 roku.
Dostępne natomiast jest obecnie opracowanie prof. Marka Kwieka, zamieszczone już na stronie ministerstwa. Opracowanie to przestudiowałem z uwagą. I myślę, że jest to dobry punkt wyjścia. Wymyślono ponadto tzw. konferencje programowe. Już odbyły się 3 takie spotkania. Mają też być i następne. Są one naprawdę dobrze pomyślane. Dopiero bowiem we wrześniu 2017 roku, w Krakowie, ma odbyć się Narodowy Kongres Nauki. I tam wicepremier i minister nauki ma zaprezentować propozycje do tejże ustawy, pod warunkiem oczywiście, że obecny rząd do tego czasu nie upadnie.
Tak naprawdę, to interesuje nas dziś wszystkich przyszłość. Wiem też, że bardzo trudno jest ją u nas w naszym kraju przewidywać. W Polsce przeszłość jest niepewna i nieprzewidywalna, co dopiero przyszłość. Nikt też nie wie, co może się wydarzyć za rok, półtora czy dwa lata.
Żyjemy w bardzo ciekawych i arcytrudnych czasach. W otoczeniu globalnym czy europejskim zachodzą kosmiczne zmiany. Szybsze niż kiedykolwiek. Wprawdzie zmiany odbywały się zawsze, ale te są wyjątkowe. I w tym sensie wspominam o tezie „królestwa chaosu”.
My tu w Polsce mamy drugi rok tzw. „dobrej zmiany”. Przyjmuję to oczywiście do wiadomości. Chciałbym jednak bardzo, aby w nauce nie odbyła się wyłącznie ta tzw. „dobra zmiana” – ale na serio. I lepsza i rzetelna i gruntowna zmiana, starannie przemyślana, dobrze policzona i dobrze zaprezentowana, a nie w pośpiechu. Reforma szkolnictwa wyższego to przecież bardzo poważna sprawa.
Jedno jest pewne. Nauka w Polsce wymaga naprawdę ogromnej i fundamentalnej reformy. Ale to musi być reforma na serio, a nie na pokaz. Gdyby tak się stało, to byłoby fatalne. Trzeba najpierw zdobyć sympatię uczonych i przekonać ich do przygotowywanych zmian. Jeśli natomiast ich się nie przekona, że reforma szkolnictwa wyższego ma sens, to ona nie wyjdzie. Żadna przecież reforma „pod prąd” nie może się udać.
Boję się natomiast o reformę pani minister Zalewskiej, czy ona ją udźwignie, bo jej reforma może się przecież zawalić.
Dlaczego?
Chciałbym się rozprawić z reformą edukacji pani minister Anny Zalewskiej. O tej reformie pisał m.in. Tygodnik Powszechny (50/2016) – w rozmowie z Janem Wróblem, nauczycielem historii, dziennikarzem i byłym dyrektorem I Społecznego Liceum Ogólnokształcącego w Warszawie. On w tym wywiadzie ocenia tę reformę i mówi m.in. … gdyby w Polsce rządziła normalna prawica, co się może jeszcze wydarzyć, to by zrobiła tak: reformujemy, ale najpierw sprawdzamy, co działa dobrze. Niewybaczalnym grzechem tej reformy nie jest chęć zmiany, ale to, że wszystko opiera się na intuicji ludzi, których większość nie pracowała w gimnazjach, nie mówiąc już o tym, że nigdy do gimnazjum nie chodziła. Ale na to już minister A. Zalewska nie potrafi odpowiedzieć. A przecież kluczem do reformy oświaty jest dialog. I w tym sensie uważam, że w nauce uda się tę reformę przeprowadzić, ale pod warunkiem zastosowania metod cywilizacyjnych poprzez dialog i komunikację.
Skąd taki optymizm?
Resztki mojego optymizmu wynikają z faktu, że podsekretarzem stanu Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego jest wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego, specjalistka od finansów, pani prof. Teresa Czerwińska, nasza dobra znajoma z Komitetu Nauk o Finansach PAN. Jest to osoba kompetentna, odpowiadająca za politykę finansową i zarządzanie finansami w nauce.
Odniosę się teraz do dokumentu Projekt założeń do ustawy: Prawo o Szkolnictwie Wyższym przygotowanego przez prof. Marka Kwieka z Uniwersytetu Adam Mickiewicza w Poznaniu wraz z zespołem. Jest w nim próba diagnozy, prognozy i pewnej terapii. Być może te 3 projekty łącznie posłużą ministerstwu do stworzenia czegoś czwartego.
Uważam, że diagnoza, z którą autorzy formułowali swoje projekty i założenia jest dobra. Szczególnie gdy chodzi o próbę połączenia – hasło pierwsze: doskonałość naukowa i drugie: silne wsparcie państwa. Nie przesadzałbym z tym silnym wsparciem, bo nasze państwo jest gospodarczo jeszcze zbyt słabe. Wolałbym raczej liczyć na zdecydowanie silniejsze wsparcie, niż to mamy obecnie.
Na co jeszcze warto zwrócić uwagę w tym dokumencie?
W pierwszej, którą nazwać moglibyśmy ekstra klasą, znalazły by się najprawdopodobniej Uniwersytet Warszawski oraz Uniwersytet Jagielloński w Krakowie. Uczelnie te miałyby pełne finansowanie polskiego państwa. W drugiej, finansowanej już tylko częściowo znalazłyby się uczelnie średnie. I w trzeciej, samofinansującej się, z niewielkimi dotacjami państwowymi, znalazłyby się pozostałe, lokale uczelnie.
Ekstra liga to byłyby uczelnie badawcze, sztandarowe, które zajmowałyby się badaniami na najwyższym światowym poziomie. Pierwsza natomiast liga to uczelnie badawczo-dydaktyczne. I wreszcie druga – to uczelnie dydaktyczne, w skład których wchodziłyby uczelnie lokalne i regionalne, które muszą zostać i które nie będą likwidowane. Taki podział dotyczyłby wyłącznie uczelni publicznych, a nie prywatnych. W tej układance Uniwersytet Szczeciński znalazłby się najprawdopodobniej w lidze trzeciej, uczelni dydaktycznych, regionalnych, nastawionych na kształcenie i edukację lokalnych kadr.
Uczelnie maja być: badawcze – w tym zwłaszcza 2-3 flagowe (może UW, UJ i AGH czy Politechnika Wrocławska?) – tzw. ekstra klasa; potem pierwsza liga – uczelnie badawczo-dydaktyczne i druga liga – uczelnie dydaktyczne.
Widać tu wyraźną dywersyfikację, wyraźne wyodrębnienie uczelni, które osiągają doskonałość naukową. Mamy tu też koncentrację środków, czyli nie wszystkim po równo. Bo nie równo dzielimy biedę, tylko dzielimy uczelnie, oczywiście w oparciu o czytelne kryteria. Oznacza to w praktyce, że nie rozdrabniamy środków, tylko dzielimy – tak, że najlepsi dostają najwięcej. I od tego zależeć będzie nasza międzynarodowa pozycja w nauce. Utopią byłoby, kiedy flagowe uczelnie badawcze można by założyć od podstaw. Tak jednak się nie da. Trzeba to budować na istniejących już uczelniach, mających liczne i znaczące dokonania. A w naszych polskich warunkach, takie uczelnie znajdują się tylko w Warszawie i Krakowie.
Zmiana hierarchii uzyskiwania tytułów i stopni naukowych polegającej na przeciwstawianiu się tzw. habilitacji wdrożeniowej czy doktoratowi wdrożeniowemu. Czyli wybitny praktyk nie posiadający zbyt wielu publikacji (albo zaledwie kilka), ale posiadający konkretne osiągnięcia, w oparciu o które dostaje tzw. habilitację uczelnianą – nie nadaną mu przez Centralną Komisję do Spraw Stopni i Tytułów Naukowych tylko przez rektora. Moim zdaniem tu trzeba być ostrożnym, bo możemy np. dojść do docentów marcowych.
Wracając natomiast do dokumentu Projekt założeń do ustawy: Prawo o Szkolnictwie Wyższym, to jak już wspomniałem, podoba mi się w nim kilka rzeczy. Zauważyłem też, że opinie jego autorów poddano miażdżącej krytyce w niektórych fragmentach. Opinie te stwierdzały, że taka reforma jest niemożliwa, że się nie uda. Myślę jednak, że warto na nią poczekać i zobaczyć.
Zdaniem autorów reforma ta musi pociągnąć za sobą pewne koszty. Nie da się zrobić reformy na zasadzie: mieszamy bez cukru. Samo mieszanie bowiem nic nie zmieni. Wcześniejsze reformy minister Barbary Kudryckiej, to zaledwie pół kroku naprzód. Zabrakło ich finalizacji oraz finansowania. Każda reforma dowolnego sektora gospodarki, również nauki, kosztuje. Nie da się udawać, że bez wzrostu i rozwoju gospodarczego zreformujemy naukę. Musimy wierzyć, że nauka będzie finansowana znakomicie lepiej.
Kluczową rzeczą jest w takim razie pytanie, czy Polsce uda się to wszystko zrealizować?
Wszyscy pewnie by chcieli, aby tak się stało. Inną jednak rzeczą są poglądy czy aksjologia. Ale oby się panu wicepremierowi Mateuszowi Morawieckiemu udała, choć częściowo. Na razie są to jednak tylko deklaracje.
Zaczyna się rok 2017. Zobaczymy jak to będzie. PKB nadal maleje, zamiast rosnąć. Podobnie dzieje się z inwestycjami, które ciągle spadają. Rośnie natomiast zadłużenie. Możemy mieć zatem potężne problemy budżetowe.
Podjęto program plus. Dalej mamy też mieszkania w drodze i obniżony wiek emerytalny. To są takie pomysły, które trzeba finansowo poukładać. Nie będzie to wcale takie łatwe. W tym układzie boje się też o naukę. Jesteśmy przecież, na razie, krajem peryferyjnym. Przyjaciół szukamy daleko, za oceanem. Przyjaźnimy się z Węgrami, Turcją a ostatnio nawet z Białorusią.
Czy reforma szkolnictwa wyższego jest nam naprawdę konieczna?
Każdy, zdaniem prof. Marka Kwieka, odczuwa potrzebę tych zmian. Zakładamy, że tak dalej być wcale nie musi. Porażki i sukcesy poprzednich reform pokazują, że długofalowa skuteczność reform bierze się z braku zdobycia wystarczająco silnego poparcia ze strony środowiska akademickiego. Nie da się bowiem zrobić reformy bez jego poparcia. Trzeba przekonać ludzi, że to oni sami chcą tych zmian.
Uważam, że wielu pracowników nauki, także na moim macierzystym wydziale, chciałoby, abyśmy się umiędzynarodowili. Kluczowe założenie jest bowiem takie, że my w rankingu szanghajskim zajmujemy dalekie miejsce. Docelowo 5 do 10 polskich uczelni powinno mieć szansę znaleźć się wAcademic Ranking of World Universities Akademicki Ranking Uniwersytetów Świata).
Bywając w Meksyku, USA (Filadelfii), Niemczech, gdzie wykładałem w różnych uczelniach, zauważyłem, że nie mamy prawa do kompleksów. Uważam, że kształcimy równie poprawnie i na dobrym poziomie. Może czegoś zazdroszczę uczelniom np. w Cambridge, Oxford, Stratford czy Massachusetts Institute of Technology. Są jednak i słabsze uczelnie od naszych. Nie jesteśmy tu, podkreślam to raz jeszcze, żadnymi peryferiami naukowymi. Mówią to zresztą i studenci przyjeżdżający do nas w ramach programu Erasmusa. Jedyną różnicę jaką tu wiedzę, to fakt, że tamte uczelnie są lepiej finansowane od naszych. My idziemy do przodu, a oni biegną. A warunkiem dalszego rozwoju jest szybkość zachodzących zmian. Zmiany są potrzebne, ale przemyślane, policzone i dobrze zaprezentowane.
Bardzo ważne jest tu publiczne finansowanie szkól wyższych.
Podoba mi się to i akceptuję jeśli chodzi o skale ogólnopolską. Nie będzie proponowanych reform bez znaczących zmian w skali finansowania szkolnictwa wyższego ze środków publicznych. To oczywiście nic nowego, ale dobrze, że o tym wspomniano.
Czy widzi Pan jakieś niebezpieczeństwa nasuwające się przy tej reformie?
Pewnym niebezpieczeństwem jest fakt, że w wyniku tej zmiany, dojść może do zerwania nici, która łączy obecne uniwersytety i szkoły wyższe. Faktem jest również, że uniwersytet XIX wieczny już nigdy nie wróci, choć miał on również pewne klasyczne zalety typu np. mistrz – uczeń.
Teraz przesuwamy się w stronę uniwersytetu nastawionego na punkty czy granty. Czy taka punktomania i grantomania – czyli jesteś tyle wart, ile masz punktów, jest naprawdę dobra? Czy ile uzyskałeś punktów za swoje publikacje w żurnalach? Stajemy się w ten sposób monokryterialni, nastawieni wyłącznie na jedno kryterium.
Oceniamy w ten sposób wartość tego profesora czy doktora wyłącznie na podstawie zdobytych przez niego punktów. A on powinien być przecież jeszcze humanistą i erudytą. Powinien też współpracować z praktyką. Powstaje więc pytanie: co się dzisiaj opłaca jeszcze robić? Gdybyśmy zaczynali wszystko od początku dzisiaj? Żadnych książek, żadnych monografii ani podręczników tylko punkty i publikacje w wysoko punktowanych żurnalach.
Obserwuję tę tendencję i trochę się obawiam. Część ludzi zadaje dziś sobie pytanie: po co ja mam się wikłać w takie uniwersyteckie, w starym stylu działania i aktywności? Lepiej robić to, co daje mi pozycję, daje mi awans, wysoką ocenę itd. Mam tu wątpliwości, czy to wahadło nie przesuwa się w drugą stronę? Czekam teraz na kolejne dokumenty – numer 2 i 3 oraz kolejne efekty tych konferencji programowych, które się odbywają. Było ich dotąd 3, ostatnia 8 grudnia 2016 we Wrocławiu.
A jak wygląda w tym pozycja akademicka Szczecina i Pańskiego Uniwersytetu?
Mieszkam tu od roku 1966. Naukowo pracuję od roku 1970. Tu odbywałem studia doktoranckie. Tu też zrobiłem habilitację. Tu wreszcie uzyskałem profesurę. Można śmiało powiedzieć, że mam dość bogaty 46 letni ogląd ewolucji nauki i edukacji w Szczecinie. I to jest ogromna dramaturgia. Piszę o tym we wstępie mojej książki, którą przygotowuję obecnie do druku.
Nauka wyższa w Szczecinie rozwija się zaledwie od 70 lat, od jesieni 1946 roku, od powstania tu filii Poznańskiej Akademii Handlowej. Ekonomiści i prawnicy dali tu wtedy początek nauce.
70 lat to dużo i mało. Dobrze byłoby, aby środowiska szczecińskie brały udział w debatach czy konferencjach programowych nt. projektów założeń do ustawy prawo o szkolnictwie wyższym. W przeciwnym wypadku nowa ustawa, nazywana powszechnie 2,0 może nas zaskoczyć i otrzymamy ją wyłącznie do realizacji. Możemy przez to zostać beneficjentami albo poszkodowanymi. Będą więc korzyści albo straty i niekorzystne zjawiska.
Wcześniej był już u nas parokrotnie podejmowany i dyskutowany projekt połączenia w jedną kilku uczelni naszego miasta. Odbyło się takie jedno połączenie: Politechniki Szczecińskiej z Akademią Rolniczą. Doszło w ten sposób do powstania Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego.
Nasuwa się pytanie: czy nas na to stać w sensie intelektualnym? Czy bylibyśmy na tyle pragmatyczni i odważni i pogodzili się z utratą pewnych przywilejów? Jednak uczelnia autonomiczna nobilituje: pełnione funkcje, gronostaje itd. Jestem zawsze za tym, aby dodawać, a nie odejmować, żeby mnożyć, a nie dzielić. Czyli jestem za tym, aby łączyć inteligentnie, po odpowiednim przygotowaniu. Byłbym więc generalnie za jednym takim dużym uniwersytetem w Szczecinie. Podejrzewam jednak, że medycy z Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego powiedzą; my raczej nie. Uniwersytet Szczeciński powie, że też nie. Akademia Morska powie, że ma swoją specyfikę. Przypuszczam, że mogłaby to być trudna do opanowania uczelnie w sensie menadżerskim. Ciekawe czy pojawiłby się w Szczecinie ktoś taki odważny, kto mógłby taki projekt poprowadzić?
Nie wierzę w to, że taki projekt może powstać oddolnie. Musiałaby tu być silna presja Warszawy, która sprawiłaby, że będziemy się łączyć. Łatwych rozwiązań jednak nie ma. W Polsce cierpimy na deficyt zaufania. Jesteśmy zorientowani na swoje partykularne cele naukowe. Niechętnie tworzymy zespoły interdyscyplinarne. A w Szczecinie to wszystko widzę na co dzień.
Przyszłość w Szczecinie, już po reformie, widzę raczej inaczej. Mianowicie, po uchwaleniu tej ustawy przez Sejm RP w roku 2017, nazwanej Reformą Gowina, zostajemy jednak tylko jej konsumentami. Wątpię też, abyśmy się na serio włączyli obecnie do rozmowy nt. projektu nowej ustawy prawo o szkolnictwie wyższym, chyba, że któraś kolejna konferencja odbywać się będzie w Szczecinie.
Można się też zastanawiać nad podejściem władz poszczególnych uczelni do samej integracji. Jeśli nie zostaniemy zmuszeni do integracji instytucjonalnej, to potrzebna jest, tak czy inaczej, integracja merytoryczna i funkcjonalna. Uważam też, że istnieje pilna potrzeba współpracy międzyuczelnianej, szczególnie w basenie Morza Bałtyckiego. Chciałbym też, aby liczba wzrastała u nas liczba studentów zagranicznych. Uważam, że na naszych uczelniach, w ostatnich 70 latach, udało się wykreować pewne dobre zespoły nawet światowej klasy. Na szczecińskich uczelniach były i są zespoły, które odniosły duże sukcesy naukowe. Niestety są to tylko niewielkie enklawy. Myślę, że zabrakło nam trochę wyobraźni. Mogliśmy zrobić zdecydowanie więcej. Moglibyśmy wtedy grać w lidze pierwszej badawczo-dydaktycznej.
Szczecin to bardzo specyficzne miejsce na mapie. Jak to mówił prof. Piotr Zaręba: tu się Polska nie kończy, tu się Polska zaczyna. Myślę, że Szczecin nie wykorzystał do końca swojej szansy. Były liczne zaniechania. Były rozmaite błędy i wieloletnie obawy, czy Szczecin będzie polski. Żyjemy teraz w ciekawych, ale trudnych czasach. Nie wiemy, czy to jest przekleństwo czy życzenie? Czy chińskie, czy żydowskie? Czy nie zawsze jednak były trudne czasy?
Rozmawiał Leszek Wątróbski