Australia i Polonia, Felieton, Lifestyle

Zamieszkać na Saturnie

W rozmowach o mojej emigracji do Kangurlandii często powtarza się jedno pytanie w dwóch odsłonach: „Dlaczego tak daleko?” i „Dalej już się nie dało?”

Wyjaśniam wtedy, że żadne „dlaczego” nie ma sensu. Mój wyjazd nie miał żadnego racjonalnego uzasadnienia, przed niczym nie uciekałem, nie jechałem za pracą ani za lepszym życiem, nie szukałem tu sukcesów ani miłości (żonę przezornie przywlokłem z sobą). Głównym powodem i celem była sama Australia, jej niepowtarzalność, kuriozalność i tajemniczość. I teraz dobrze mi tak, bo za pierona nie potrafię wyłuszczyć pytaczom, co mnie w tym kraju tak urzekło.

Australia nie mieści się bowiem na standardowej skali dziwaczności do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni, wychodzi poza sferę doświadczeń mieszkańca Europy Środkowej. Jasne, tu i tam można się jeszcze jako tako podpierać skojarzeniami z filmu, telewizji i popularnych destynacji turystycznych: Sydney to trochę Nowy Jork, tyle, że na wodzie; Melbourne to… Wiedeń z plażą i pingwinkami? Perth to Barcelona minus zabytki plus przypadkowy kangur; Tasmania przypomina nieślubne dziecko Irlandii i Skandynawii, jakby tak dodać paprocie drzewiaste i dziobaki w strumykach. A Canberra to taki odpowiednik Sosnowca – mówi się, że główną atrakcją jest tam autostrada do Sydney/Katowic.

Jednak prędzej czy później paralele się kończą, brakuje jakiegokolwiek punktu odniesienia do rzeczywistości starego kontynentu. Jak opisać Beduinowi zapach świerkowego lasu? Jak przybliżyć Eskimosom mazurski krajobraz? Tak, jak dla wielu Australijczyków całkowitą abstrakcją jest zamieć śnieżna i zamarznięta rzeka, tak dla mieszkańca Europy jest nią czerwona ziemia po horyzont albo duszny, zielony chaos tropikalnej dżungli.

Jak jest na pustyni? A no pusto, no. Co tu gadać? To trzeba przeżyć, wjechać na dwa, trzy, siedem dni w tę rozdziawioną błękitną paszczę z pomarańczowym ozorem, po kilkunastu godzinach jazdy wejść w trans, umrzeć z nudów i narodzić się ponownie, zmielony psychicznie i fizycznie przez kilka tysięcy kilometrów żwiru i asfaltu.

Dla wielu osób te widoki i klimaty są tak odległe jak krajobraz na Saturnie, nawet po przyjeździe nie mogą się w nich odnaleźć, nie znajdują klucza do estetyki fantastycznie powyginanych eukaliptusów, ich nozdrza drażnią olejki eteryczne uchodzące z kruszonych liści, nie słyszą melodii we wrzasku kakadu. A ja to słyszę i czuję, i podoba mi się niezmiernie. Wpadłem.

Wracając do pytania ze wstępu – nie, nie można było wyemigrować dalej i nie można było bliżej. Nie moja wina, że ta cudaczna Australia wyrosła akurat tutaj, na drugim końcu świata.

Ale co zrobić? Innej takiej nie ma.

Darek Jedzok