(zapoczątkowało lawinę podbojów…)
Po latach starań Krzysztof Kolumb nareszcie podniósł kotwicę i ruszył w kierunku zachodnim, by odnaleźć drogę do Indii, co było jego obsesją od dawna. Jeszcze w czasach genueńskich próbował zainteresować kogoś tym projektem, później „sponsora” szukał w Portugalii, która była przecież krajem wspierającym dalekomorskie wyprawy. Ale Portugalczycy już znaleźli swoją drogę do Indii i nie bardzo wierzyli, iz uda się znaleźć krótszą trasę. W dodatku mieli tylu własnych żeglarzy, że angażowanie kapitana z Genui nie wydawało im się najwłaściwszym krokiem. A Kolumb jeszcze domagał się, aby mu dać tytuł wicekróla na odkrytym lądzie… Dopiero monarchia hiszpańska podjęłą grę z Kolumbem i – 3 sierpnia 1492 r – z andaluzyjskiego portu Palos de la Frontera jego trzy karawele wyruszyły w historyczny rejs. Kolumb był święcie przekonany, że znajdzie drogę do Indii i nawet zabrał ze sobą tłumacza (!), aby porozumieć się z Hindusami. Był to jednak tłumacz języka… arabskiego! Dziwny ten wybór wyjaśnia panująca wtedy lingwistyczna teoria: arabski uchodził bowiem za matkę wszystkich innych języków (!?). Kolumb wiózł ze sobą mapę florenckiego astronoma Toscanellego, który też sądził, że płynąc na zachód można dotrzeć do Indii.
Po dziewięciu dniach flotylla dotarła do Wysp Kanaryjskich, podległych koronie Hiszpanii, choć jedną z wysp (Fuerteventura) kolonizowali Francuzi od początku XV-tego wieku. Kolumb zatrzymał się w porcie San Sebastian na wyspie Gomera – jego karawele wymagały już napraw, a ponadto należało uzupełnić zapasy wody, drewna i wiktuałów. Zajęło to Hiszpanom ponad trzy tygodnie, co może trochę zdumiewa, ale Kolumb uważał Atlantyk za strefę piekielną i jego wody nazywał „płonącymi morzami”. W letni skwar pokłady statków rozpalały się i przyszły odkrywca Ameryki lękał się przypadkowych pożarów. Jednakże i inny ogień wyjaśnia nam zwłokę w podróży : oto Kolumb zapalił się do wdzięków urodziwej Beatriz de Bobadilla, wdowy po gubernatorze Hernan Peraza, zabitego cztery lata wcześniej w sporze z autochtonami o wdzięki tubylczej piękności Yballi. Finał tej namiętności był straszliwy, rebelię tubylców ukarano ogniem i mieczem, gdy nadciągnęły posiłki hiszpańskie z wyspy Gran Canaria. Jej gubernator Pedro de Vera odznaczył się okrucieństwem tak wielkim, że wolę pominąć szokujące szczegóły. Represjom poddano też członków plemienia Gomeros żyjących na Gran Canaria.
4 marca 1493 wiatry rzuciły Kolumba w okolice Lizbony, więc najpierw spotkał się z królem Portugalii i miał tę satysfakcję, że Jan II żałował teraz swej odmowy. A Martin Behaim (pochodzący z Norymbergii) żeglarz i doradca króla Portugalii w sprawach morskich, popadł w niełaskę. To on odradzał Janowi II, aby Kolumba odesłać z kwitkiem. I teraz korzyści z odkrycia Ameryki przypadną monarchii hiszpańskiej.
Pierwsza audiencja Kolumba na dworze Izabeli i Ferdynanda była olbrzymim sukcesem. Admirałowi pozwolono usiąść i nie musiał zdejmować nakrycia głowy. Wysłuchano z uwagą jego relacji, lecz królewska para byłaby bardziej zadowolona, gdyby Kolumb przywiózł więcej złota, a mniej ptaków i Indian. Admirał zabrał ze sobą tylko sześcioro autochtonów, pretensje monarchów były więc przesadzone. Indianie przydadzą się zresztą w następnej podróży jako tłumacze. Jeden z nich – szczególnie zdolny, ze szczepu Arawaków – został ochrzczony. Przejdzie do historii jako Diego Colon, nadano mu więc nazwisko Kolumba.
Admirała wysłano co prędzej na Hispaniolę (dziś Haiti i Dominikana), ale przygotowania do drugiej wyprawy potrwały pięć miesięcy. Tym razem Kolumb wyruszał na czele floty siedemnastu okrętów, zabierając ponad 1,200 ludzi i mnóstwo ekwipunku. 25 września 1493 roku opuszczał port w Kadyksie żegnany fanfarami. Głównymi celami jego wyprawy było nawrócenie Indian na katolicyzm, założenie stałych faktorii handlowych na wyspach i ustalenie czy Kuba stanowiła część… Azji!
I tym razem żeglowano w stronę Wysp Kanaryjskich, a Kolumb – w aureoli sławy – nie omieszkał znowu spotkać się z Beatriz de Bobadilla. Podobnie postąpi podczas swej trzeciej podróży w r.1998, ale tym razem Beatriz była już kobietą zamężną. I dlatego w trakcie swej ostatniej wyprawy w roku 1502 Kolumb ominął wyspę Gomerę.
Nie jest naszym celem odtworzenie kroniki jego wypraw, wystarczy wspomnieć, że Admirał Oceanu i gubernator popadł w niełaskę wskutek intryg i że w r.1500 odesłano go do Hiszpanii – a także jego dwóch braci – w kajdanach. Izabel i Ferdynand jednak przyjęli go na dworze i ,wzruszeni jego pokorą, przywrócili do łask. Powierzono mu nawet czwartą wyprawę zamorską w r.1502, w którą Kolumb wyruszył na czele czterech okrętów. Odkrył Martynikę, następnie wybrzeża Hondurasu, Nikaragui i Panamy. Wrócił do Hiszpanii schorowany i zmarł w roku 1506, do końca swych dni przekonany, że odkrył drogę do Indii! Tymczasem odkrył ziemie, z których ruszy lawina hiszpańskich podbojów na kontynencie nazwanym potem Ameryką od imienia Ameriga Vespucci, innego Włocha w służbie Portugalii. Z wielu relacji tych podbojów duży rozgłos zyskał „Pamiętnik żołnierza Korteza czyli prawdziwa historia podboju Nowej Hiszpanii” (opublikowana w Meksyku w r.1632), dostępny też w wybornym przekładzie prof. Anny Ludwki Czerny, W-wa, 1962). To podstawowa lektura, która wtajemnicza w proces konwisty, obfitującej w krwawe tragedie, ale i w powolne łączenie się Hiszpanów z Indiankami, które przyniosło jakby nowy naród (mestizos) i który później stanie się żywiołem sterującym w kierunku oderwania się od korony Madrytu.
Wróćmy do daty 12 października 1492 roku, którę od roku 1914 celebrowano pod kontrowersyjną formułą Dnia Rasy (na wniosek ministra Hiszpanii Faustino Rodriguez-San Pedro), a która miała upamiętniać narodziny nowej tożsamości jako fuzji ludów podbitych i hiszpańskich konkwistadorów oraz dorobku kultury iberoamerykańskiej. Formuła ta nie wszystkim przypadła do gustu z racji ludobójstw i zagłady wielu kultur prekolumbijskich. A zatem już w latach 20-tych XX-ego wieku przyjęto formułę neutralną – Dnia Hiszpańskości (Dia de la Hispanidad) na wniosek ambasadora Hiszpanii w Buenos Aires don Rodrigo de Maeztu, który tym samym poparł propozycję hiszpańskiego księdza Zacariasa de Vizcarra, osiadłego w Argentynie. Kraje Ameryki Łacińskiej (uzyskały suwerenność po najeździe Napoleona na Hiszpanię!) różnie podeszły do owej formuły, spotykamy więc dzisiaj propozycje tak radykalne jak Dzień Oporu Tubylców (Nikaragua, Wenezuela), albo Dzień Szacunku dla Różnorodności Kultur (Argentyna) czy Dzień Spotkania Dwóch Światów (Chile), który może dobrze oddaje odległe gesty historii.
Marek Baterowicz