Był jednym z najwybitniejszych trenerów klubowych w dziejach polskiej piłki nożnej. Człowiek o mocnym charakterze, charyzmatyczny, niekiedy dowcipny, znany z oryginalnych stwierdzeń, który w środowisku piłkarskim cieszył się dużym autorytetem. 18 sierpnia 2024 roku w Krakowie zmarł Franciszek Smuda.
Zanim zasiadł na ławce trenerskiej sam grał w piłkę, na pozycji obrońcy. Zaczynał w Unii Racibórz i Orze Wodzisław. W połowie lat siedemdziesiątych udało mu się wyjechać do Stanów Zjednoczonych, gdzie występował w amerykańskich drużynach. Później był jeszcze zawodnikiem ligi niemieckiej. W Niemczech też rozpoczął swoją przygodę z pracą trenerską. Oprócz polskiego – posiadał także obywatelstwo tego kraju; w Niemczech posługiwał się imieniem „Franz”. W czasie przełomu społeczno-politycznego i pierwszych lat demokracji w Polsce pracował w Turcji z zespołami Altay SK i Konyasporu.
Po powrocie do naszego kraju Smuda objął funkcję trenera bliskiej jego sercu Stali Mielec – wszak był to zespół, w barwach którego debiutował jako pierwszoligowy piłkarz. Dla tego, mającego już czasy świetności klubu za sobą, było to jak powiew świeżego powietrza; wraz z jego przybyciem zaszło wiele korzystnych zmian w grze i organizacji.
W 1995 roku został szkoleniowcem Widzewa Łódź, co było momentem przełomowym w jego trenerskiej karierze. Pod wodzą Smudy widzewiacy zostali mistrzami kraju (1995/1996), a w sezonie 1996/1997 jego drużyna po raz drugi zdobyła mistrzostwo Polski i przebrnęła przez kwalifikacje do Ligi Mistrzów. Do dziś z wypiekami na twarzach kibicewspominają dramatyczny mecz wyjazdowy z Broendby Kopenhaga. Pierwsze spotkanie w Łodzi dało zwycięstwo Widzewowi 2:1. Niestety rewanż nie układał się po naszej myśli. Trener Smuda potrafił jednak motywować swoich piłkarzy. Kiedy rywale w drugiej połowie prowadzili już 3:0 niespodziewanie coś wstąpiło w polską drużynę. Dzięki bramkom Marka Citki w 56. i Pawła Wojtali w 89. minucie dziennikarz Tomasz Zimoch mógł wykrzyczeć pod adresem tureckiego sędziego pamiętne słowa: „Panie Turek, już kończ pan ten mecz!” a Widzewiacy po chwili świętować upragniony awans. Występy w fazie grupowej nie dały niestety Widzewowi awansu do dalszych rozgrywek. Łodzianie potrafili jednak zaprezentować się u siebie z dobrej strony, kiedy wygrali ze Steauą Bukareszt 2:0 oraz zremisowali z Borussią Dortmund 2:2. Pozostałe spotkania już przegrywali.
Trener Smuda w 1998 roku zakończył pracę z Widzewem i rozpoczął szkolenie piłkarzy Wisły Kraków, z którą zdobył kolejny w swojej karierze tytuł mistrza kraju. Ale ponieważ dobrze go w Łodzi zapamiętano – w późniejszych latach jeszcze aż czterokrotnie zostawał trenerem Widzewa. Do Wisły natomiast wracał dwukrotnie, potem trenował Lech Poznań.
Jesienią 2009 roku Franciszek Smuda został powołany na funkcję trenera naszej kadry narodowej. Oczywiście jego nazwisko od lat pojawiało się już wśród szkoleniowców mających duże szanse na objęcie tego prestiżowego stanowiska. Rzeczywiście, biorąc pod uwagę wcześniejszy dorobek, zasłużył sobie na to jak mało który z polskich trenerów w ostatnich latach. Pracę z reprezentacją rozpoczął w trudnym momencie. Po trzyletniej działalności trenera zagranicznego i przegranych eliminacjach do mistrzostw świata w RPA oraz trzy lata przed rozpoczęciem najważniejszej dla nas imprezy, jaką było EURO 2012 w Polsce i na Ukrainie.
Pierwsze wyniki reprezentacji prowadzonej przez Smudę nie były budujące. W przegranych meczach z renomowanymi przeciwnikami, jak Hiszpania, Włochy czy Francja, wyraźnie widać było przepaść, jaka dzieli nas od europejskiej czołówki. Jedynie spotkanie rozegrane we wrześniu 2011 roku z Niemcami dało nutkę optymizmu. Wówczas na PGE Arenie w Gdańsku, dzięki bramkom liderów drużyny Smudy – Roberta Lewandowskiego i Jakuba Błaszczykowskiego – sekundy dzieliły nas od historycznego zwycięstwa. Skończyło się jednak na remisie 2:2, po wyrównaniu przez rywali w doliczonym czasie spotkania.
Mimo zazwyczaj przeciętnej i tylko fragmentarycznie dobrej gry, liczono, że reprezentacja Polski przed własną publicznością wzniesie się na wyżyny umiejętności. Celem tradycyjnie było przynajmniej wyjście z grupy. Początek inauguracyjnego meczu z Grecją na Stadionie Narodowym w Warszawie był obiecujący. Polacy po golu Lewandowskiego w 17 minucie objęli prowadzenie 1:0 i utrzymali je do końca pierwszej połowy. Na początku drugiej Dimitris Salpingidis wyrównał na 1:1 i takim wynikiem zakończyło się to spotkanie. Podział punktów nie przekreślał szans żadnej z drużyn na wyjście z grupy A. Należało jednak koniecznie wygrać kolejny pojedynek z Rosją – niestety jednak i to spotkanie zakończyło się remisem 1:1.
Trener Franciszek Smuda, mimo porażki i zawiedzionych oczekiwań kibiców, w wypowiedziach udzielonych po zakończeniu fazy grupowej, stwierdził, że podczas przygotowań do mistrzostw nie popełniono znaczących błędów: „Nie zmieniłbym niczego, co zrobiłem w tych mistrzostwach i przygotowaniach. Wszyscy wiedzieliśmy, że mamy 12-13 piłkarzy i resztę chłopaków, którzy dorastają i dopiero wchodzą w wielką piłkę. Jeszcze raz powtórzę: ani taktycznie, ani osobowo niczego bym nie zmienił. Poprowadziłbym wszystko tak samo. Nie spieprzyłem niczego, byłem, gdzie mogłem, by znaleźć najlepszych ludzi, czy to w Polsce, czy za granicą. Zostają Grecy i Czesi, my kończymy. Kończymy, ale z klasą. Nie było blamażu, nie polegliśmy po 0:4, 0:5. (…). Mamy zespół, który z roku na rok będzie coraz lepszy, coraz dojrzalszy, zdolny już z powodzeniem walczyć o wielkie imprezy i w wielkich imprezach. (…) Czy trenerem byłbym ja, czy ktoś inny, nie ma spalonej ziemi. Zbudowaliśmy dom, w którym można od razu mieszkać”.
Słowa trenera Smudy, choć zapewne wówczas na fali ogólnej krytyki mało kto się z nimi zgadzał, okazały się jednak prorocze. Po objęciu kadry przez Waldemara Fornalika niewiele na to wskazywało, jednak gra polskiej reprezentacji w następnych latach – kiedy trenerem kadry został były asystent Leo Beenhakkera, Adam Nawałka – i osiągnięcie ćwierćfinału mistrzostw Europy w 2016 roku w pełni potwierdziły ich słuszność.
W późniejszych latach trener Smuda nie odnosił już spektakularnych sukcesów, ale pozostawał czynny zawodowo. Po raz ostatni klub Ekstraklasy prowadził w 2017 roku.
Zmarł po ciężkiej walce z białaczką.
Krzysztof Szujecki
Źródło: DlaPolonii