W zeszłym tygodniu minęło sto dni od oficjalnego otwarcia nowej siedziby Klubu Polskiego w Ashfield. Z prezesem zarządu Ryszardem Borysiewiczem rozmawiam o początkowym okresie działania klubu. O tym, które z planów udało się zrealizować, a które z nich wymagają korekty, a także o atrakcjach przygotowanych przez klub w najbliższym czasie.
Marek Weiss: Klub wygląda zupełnie inaczej – nowe, przestronne pomieszczenia, atrakcyjny i nowoczesny wystrój, wszędzie widać polskie akcenty. Miło tu jest. Jak Pan ocenia czas przygotowań i rozruchu klubu w nowej siedzibie?
Ryszard Borysiewicz: Myślę, że większość planów związanych z otwarciem klubu udało się zrealizować, inne musieliśmy zrewidować. Powiedziałbym, że te pierwsze sto dni były okresem intensywnej pracy, szybkiej nauki i często stresujących doświadczeń zarówno dla dyrektorów zarządu, pracowników i wolontariuszy.
Klub otworzyliśmy następnego dnia po otrzymaniu kluczy. Mieliśmy jeden dzień, aby przygotować recepcję, restaurację, sklep i bar na przyjęcie pierwszych gości. Słyszę, że opinie klientów w większości są bardzo pozytywne. Szczególnie chwalona jest restauracja „Sto Lat” za dobre jedzenie i za gustowny wystrój sali. Od pierwszych dni mamy dużo klientów – to funkcjonuje bardzo dobrze, mimo że ciągle musimy szkolić załogę restauracji, a czasu na to jest ciągle mało. Nie wszyscy kelnerzy są polskiego pochodzenia, nie znają więc nazw polskich potraw, a do tego system komputerowy często się zawieszał i nie działały kasy. Wszystkie te usterki musieliśmy szybko poprawić. Gdybyśmy mieli więcej czasu na rozruch klubu pewnie wszystko poszłoby płynnie, ale większość problemów udało się już pomyślnie rozwiązać. Restauracja, delikatesy, bar i centrum bankietowo-konferencyjne funkcjonują teraz bardzo dobrze. W ostatnią sobotę 120 osób przyszło do restauracji na lunch, a wieczorem było tam 240 gości.
MW: Kto jest szefem kuchni w restauracji „Sto Lat”?
RB: Szefem kuchni jest Steve Suminovski, zawodowy kucharz urodzony w Polsce, ma żonę Polkę. W kuchni pracuje też kilku nowych kucharzy, przeszkolonych przez Steve’a w gotowaniu polskich potraw.
MW: Które z polskich dań najczęściej zamawiają goście klubowej restauracji?
RB: Pierogi z mięsem i golonka są zdecydowanymi liderami jadłospisu w „Sto Lat” – i polskie piwa, których mamy największy wybór w Sydney. Ostatnio wprowadziliśmy nowe menu, z polskimi i angielskimi nazwami dań. Planujemy zmieniać jadłospis 3-4 razy w roku w zależności od pory roku.
MW: W klubie jest doskonale zaopatrzony sklep i kawiarenka. Jakie polskie smakołyki oferujecie waszym klientom?
RB: W kawiarence podajemy kawę, pączki, ciasta i różnorodne kanapki. A w sklepie można kupić na wynos kilka rodzajów mrożonych pierogów, gołąbki i polskie wędliny produkcji firmy Narel Smallgoods. Polskie piwa i wódki sprowadzone z Polski cieszą się dużym powodzeniem. Można też kupić importowane z Polski śledzie, sery, musztardę, majonez i wiele innych towarów. W Ashfield i okolicy nie mamy konkurencji w tym zakresie, bo tylko nasz klub oferuje tak szeroki wybór europejskich towarów i wyrobów. Obroty delikatesów i kawiarni rosną z tygodnia na tydzień.
MW: W które dni tygodnia można zrobić zakupy w klubowym sklepie?
RB: Po uruchomieniu, sklep i cały klub funkcjonowały siedem dni w tygodniu. Dyrektorzy i pracownicy doszli jednak do wniosku, że po bardzo intensywnej działalności w weekendy potrzebna jest przerwa na uzupełnienie zapasów, posprzątanie i przygotowanie klubu dla nowych gości. Teraz klub jest otwarty pięć dni w tygodniu od środy do niedzieli w godz. 10-24. Po tej zmianie mamy wyższe obroty a mniejsze koszty.
MW: A jak układa się współpraca klubu z sąsiadami, lokatorami mieszkań w budynku „Anders”?
RB: Wszyscy sąsiedzi są członkami klubu. Zaraz po otwarciu otrzymali od zarządu upominkowe kosze z polskimi produktami i list powitalny od prezesa. Mamy teraz dwustu potencjalnych klientów, którzy mieszkają nad klubem. Większość z nich przychodzi do restauracji na lunch, na kawę i po zakupy do sklepu, często odwiedzają klubowy bar. Wielu z nich przyprowadza do nas swoich znajomych. Ostatnio ochrona budynku, na życzenie lokatorów, udostępniła zjazd windą lokatorską z części mieszkalnej bezpośrednio do klubu.
MW: To dobry znak dla klubu i waszej działalności rozrywkowej. Myślę tu o dyskotekach i zabawach przy muzyce.
RB: Klub ma dobre relacje z sąsiadami, jest to potrzebne i nam i mieszkańcom „Andersa”. Przed rozpoczęciem budowy klubu domorośli „eksperci” mówili nam ciągle, że w klubie będzie zbyt głośno i mieszkańcy będą chcieli nas zamykać, że będą ciągle dzwonić po policję. Do tej pory nic takiego się nie stało. Jeden z lokatorów mieszkający bezpośrednio nad klubem jest często gościem w restauracji. Zapytany czy przeszkadza mu muzyka w klubie, nigdy nie uskarżał się na hałas. A to dlatego, że część mieszkalna budynku odizolowana jest od klubu metrowym stropem betonowym. Zarówno my jak i nasi goście respektują spokój sąsiadów klubu, dlatego możemy bez przeszkód funkcjonować.
MW: Co jest największą atrakcją dla klientów klubu?
RB: Każdy z gości znajdzie w ofercie klubu coś dla siebie. Obok lobby z barem i stołem bilardowym jest zadaszone miejsce zabaw dla dzieci wyłożone specjalną matą amortyzującą. Rodzice w tym czasie mogą siedzieć w wygodnych fotelach i obserwować bawiące się maluchy. Dla miłośników europejskiej kuchni największą atrakcją jest restauracja „Sto Lat”. Mniejsza sala „Amber”, która może pomieścić około 20 osób jest przeznaczona na spotkania kameralne: imieniny, chrzciny, komunie, zebrania biznesowe lub podobne imprezy. Na pierwszą po latach przerwy dyskotekę „Vibrations” przyszło do klubu około 500 osób. Z pewnością ten wynik powtórzymy nie raz.
MW: Kim są klienci klubu, czy odwiedzają was głównie Polacy?
RB: Co znaczy w dzisiejszych czasach, szczególnie w Australii, określenie Polacy? Czy to ci, którzy urodzili się w Polsce? Czy są to – tak jak ja – dzieci pierwszej generacji emigrantów urodzeni w Australii? A może dzieci drugiej, trzeciej generacji?
MW: To zapytam inaczej, czy wśród waszych klientów przeważają osoby mówiące po polsku?
RB: Myślę, że jedna trzecia naszych klientów mówi po polsku. Kolejna grupa naszych gości to Polacy, którzy nie mówią po polsku, ale chcą doświadczyć polskości i dlatego nas odwiedzają. A pozostali klienci najczęściej nie mają z Polską nic wspólnego, ale dobra promocja restauracji „Sto Lat”, delikatesów i dyskoteki oraz dogodna lokalizacja klubu przyciąga ich do nas.
MW: Ilu członków ma Klub Polski w Ashfield?
RB: Przed zamknięciem starej siedziby klubu mieliśmy 800 członków. Teraz mamy ponad 400 pełnoprawnych członków, Polaków z prawem do głosowania i wyboru do władz klubu. To jest sprawa kluczowa, aby klub pozostał w polskich rękach. Do klubu zapisało się też ponad 2400 osób, członków stowarzyszonych, którzy nie mogą kandydować do zarządu, nie mają prawa głosu i nie mogą uczestniczyć w walnych zebraniach. Ci członkowie chcą przychodzić do klubu, korzystać z 10% zniżki członkowskiej na zakupy w sklepie i w restauracji, bez angażowania się w sprawy związane z funkcjonowaniem klubu.
MW: Ile osób zatrudnia klub?
RB: To zależy od potrzeb, zazwyczaj około 40. osób. Jak większość instytucji w Australii mamy kłopot ze znalezieniem odpowiednich pracowników, ale dzięki pomocy wolontariuszy udaje nam się funkcjonować normalnie.
MW: Czy klub stara się przez swoją działalność promować Polskę, naszą kulturą i historię?
RB: Polskie akcenty są niemal w każdym pomieszczeniu klubu. Główne wejście od strony Liverpool Road zdobi polski orzeł, po gruntownej renowacji przeniesiony tu ze starego budynku. Na ścianach klubu pokazujemy historyczne zdjęcia z życia Polonii w latach 40. i 50. poprzedniego wieku.
W specjalnych gablotach eksponujemy pamiątki polskich kombatantów II wojny światowej, założycieli Klubu Polskiego w Ashfield. W ten sposób celebrujemy pamięć o nich i o ich poświęceniu dla Polski. Ta część klubu, nazwijmy ją muzealną, jest dostępna dla wszystkich gości odwiedzających klub.
W sklepie, w restauracji i w recepcji umieściliśmy mnóstwo eksponatów współczesnych, historycznych i folklorystycznych z różnych regionów Polski. A w prominentnych miejscach klubu znajdują się obrazy polskich artystów. Syrenka, znany folklorystyczny zespół pieśni i tańca, ma w klubie nie tylko miejsce do prób, ale także dużą gablotę wystawową w której prezentuje zdjęcia i nagrody zgromadzone przez wiele lat istnienia.
Na dyskoteki przychodzi około 500 osób, do restauracji często ponad 200 osób, są to Polacy, Asyryjczycy, Anglicy, Szkoci, Irlandczycy, Grecy, Włosi, Chińczycy i inne narodowości. Większość z nich będzie widziała muzeum kombatantów, akcenty polskiego folkloru i obrazy polskich artystów – dlatego uważam, że klub robi dobrą promocję Polski i Polonii w Australii.
MW: Co ciekawego w najbliższym czasie znajdzie się w ofercie klubu?
RB: Do marca przyszłego roku mamy zaplanowanych wiele ciekawych imprez, otwartych dla wszystkich gości i organizowanych na prywatne zamówienia. W zeszłym tygodniu odbyło się w klubie pierwsze przyjęcie weselne. Mamy też kilka rezerwacji na imprezy urodzinowe i na wesela. Przed Świętami Bożego Narodzenia zapraszamy na Jarmark Świąteczny i Mikołajki dla Dzieci. Jak co roku organizujemy wieczory kolęd i tradycyjną Wigilię, a po świętach zapraszamy na zabawę sylwestrową pt. „Casino Royale”. W „Amber Room” odbyła się promocja Kościuszko Wines połączona z degustacją dań przygotowanych specjalnie na tę okazję przez szefa kuchni klubowej. Ponadto planujemy koncerty muzyczne, zabawy, naukę tańca i wiele innych atrakcji dla naszych gości.
MW: Czy sprawdzają się założenia budżetowe zarządu na działalność klubu w nowej siedzibie?
RB: Cały czas ponosimy wysokie koszty uruchomienia klubu. To przewidziane koszty początkowe, ale jak to w życiu bywa, nie udało się uniknąć kilku niespodziewanych wydatków. W tej chwili przychody z restauracji, baru i sklepu szybko rosną dlatego przewiduję, że w grudniu wyjdziemy na prostą i budżet klubu się zbalansuje.
MW: Życzę zarządowi powodzenia w dalszym rozwoju klubu i dziękuję Panu za rozmowę.
Marek Weiss