No i pozamiatane. Po latach wyrzeczeń, wydatków, przebranżowień, stresu, przeprowadzek i zarwanych nocek zostaliśmy rezydentami Australii. Za rok możemy uprzejmie poprosić o paszport i zostać pełnowartościowymi Ozikami. Oklaski!
Jest gorzko i słodko zarazem, bo kosztowało nas to niejeden siwy włos i soczyste przekleństwo, ale patrząc naokoło i tak mieliśmy niesamowite szczęście. Na jedną parę takich wariatów jak ja i moja połowa przypada kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt przyjaciół, kolegów, znajomych, którzy też się starali i robili wszystko dobrze, ale w jakimś kluczowym momencie podwinęła im się noga.
Czasem rząd z dnia na dzień zmienił zasady, albo zbankrutował pracodawca, agent migracyjny rąbnął się w papierach, przyszła choroba, dziecko, lub nawet urodziny i straciło się kilka cennych punktów ze względu na wiek. Sto lat i wypad.
Trudno opisać, jak stresujące jest życie na wizie tymczasowej. Każde małe potknięcie może spowodować, że wszystkie marzenia pójdą się paść i z dnia na dzień trzeba się będzie pakować i wracać do domu. Ale gdzie ten dom? Nieraz w popłochu musieli się pakować ludzie, którzy żyli w Australii od lat – tu była ich praca, rodzina, znajomi. Nie pomogła harówka, upór i determinacja. Nie ma zmiłuj. Niektórym ostatecznie udało się zostać, jednak stało się to kosztem poświęcenia wszystkich oszczędności lub przeprowadzenia prawnej batalii godnej hollywoodzkiej ekranizacji.
A więc stoimy dumnie i zwycięsko, ale tak trochę na zgliszczach; w zafajdanej zbroi i z wyszczerbionym mieczem. Z perspektywy czasu muszę stwierdzić, że ten wyjazd do Australii był najbardziej zwariowanym, niedorzecznym projektem, na jaki kiedykolwiek się szarpnęliśmy. A trochę ich było. Nie sposób wyjaśnić starszym generacjom imigrantów, jak wysoko podniesiono poprzeczkę dla nowo przyjezdnych. Wąska grupa fachowców ma otwarte drzwi, dla całej reszty jest wręcz obłędnie ciężko. A śruba nadal się zaciska.
No cóż, po raz kolejny okazuje się, że do odważnych (i upartych) świat należy, chociaż tak naprawdę działaliśmy trochę na dopingu. Wielu znajomych pojechało szukać szczęścia gdzie indziej – na Wyspy, do Nowej Zelandii, do Kanady. My nie mieliśmy tego „indziej”. Australia jest tylko jedna. Dziwny kraj, dziwna natura, dziwny naród.
Chyba do niego pasujemy.
Darek Jedzok