Lifestyle, Polska, Sport

„Diabeł”, któremu życie uratował sport i zasady. „Nie skupiam się na tym, kto, ile ma rąk”

Rafał Hładko w klubie brazylijskiego Jiu Jitsu Copacabana Włocławek (fot. Grzegorz Olkowski)

– Ważne, że jąder nie urwało – dziś żartuje Rafał Hładko, kiedy pytam o wypadek, który spowodował utratę lewej ręki. Ale, gdy lekarze tygodniami wyciągali z jego oczu odłamki ładunku wybuchowego, do śmiechu mu nie było. Pomógł sport, rodzina i zasady, które wpoił mu trener. – Mam duszę wojownika. Nigdy się nie poddawałem, nie poddaję i nie mam zamiaru tego robić.

Jest 1999 rok. Dyskoteka pod Włocławkiem. 25-letni wtedy Rafał Hładko pracuje na niej ze znajomym. Co jakiś czas odwiedza ich „paru łebków, którym wydawało się, że są mafiozami” – opisuje. Żądają pieniędzy w zamian za spokojne funkcjonowanie lokalu. – Od nas akurat kasy nie dostawali, za to w trąbę – już tak.

Uwagę Rafała tego dnia przykuł karton po paluszkach, które sprzedawała dyskoteka. Leżał w nietypowym miejscu. Chciał go odłożyć tam, gdzie zawsze. – Nie wiedzieli już, co z nami zrobić, więc podłożyli nam ładunek wybuchowy, żeby nas nastraszyć. Schowali go w kartonie po paluszkach, które sprzedawaliśmy. Chciałem to wziąć na miejsce i, gdy podniosłem, wybuchło.

Ładunek rozszarpał lewą rękę mężczyzny, a odłamki dostały się do oczu. Potem pogotowie, szpital, operacja i wiadomość: kończyny nie uda się odratować. – Pierwsze dwa miesiące nie widziałem zupełnie nic. Byłem kompletnie ślepy. Trzy razy dziennie lekarze wydłubywali mi odłamki z oczu, wszystko bez znieczulenia. Do dzisiaj jeszcze mam jakieś resztki – Rafał pokazuje pod powieką mikroskopijne czarne opiłki.

Po wybuchu Rafał przeszedł trzy operacje plastyczne (fot. Grzegorz Olkowski)

– To była szkoła życia. Po wybuchu miałem całą twarz pokrytą czarnym prochem. Przeszedłem trzy operacje plastyczne, żeby wyglądać tak, jak wyglądam dziś. Na samym początku, jeszcze przed tymi operacjami, ludzie patrzyli na mnie z przerażeniem, a dzieci na mój widok chowały się pod spódnicę mamy, jakby widziały prawdziwego diabła. Myślałem wtedy tylko o tym, żeby jak najszybciej wyzdrowieć i dojść do siebie. Gdybym myślał, że już nigdy nie będę widział, załamałbym się.

Zasady uratowały życie

Dziś „Diabeł” – jak nazywają Rafała znajomi – mówi, że z uporaniem się z wypadkiem i leczeniem pomogły mu zasady, wpojone przez trenera karate, u którego trenował jako młody chłopak. – Pierwsze kroki na macie stawiałem w 1987 roku. Trenowałem 5 lat. Zrezygnowałem przez, powiedzmy, młodzieńcze wybryki – uśmiecha się Rafał. – Narozrabiałem i mnie zawieszono. Zasady w klubie były nieubłagane.

– Chodziłem tam od dzieciaka. Trener, który mnie potem zawiesił – Jan Mazurkiewicz – tak mi wszystko poukładał w głowie, że jestem do dzisiaj mu wdzięczny. To wszystko zbudowało mój charakter. Gdybym nie te zasady, runąłbym psychicznie jak stary dach.

Po stracie ręki, Rafał wiedział jedno: trzeba ruszyć z miejsca. – Stwierdziłem, że trzeba żyć dalej. Mam duszę wojownika. Nigdy się nie poddawałem, nie poddaję i nie mam zamiaru tego robić. Tak samo zrobiłem wtedy. Ważne, że jąder nie urwało i że lewą rękę, a nie prawą – żartuje.

Mimo to, utrata niemal całej kończyny oznaczała naukę prawie całego życia od nowa. Nagle codzienne czynności okazały się wyzwaniami. – Nie wyobrażałem sobie na przykład, jak mam obcinać paznokcie. Musiałem się nauczyć robić niektóre rzeczy stopami. Raczej szybko się przyzwyczajałem. Nie załamałem się tym. Nie mogłem zmienić tego, że ręki nie ma. Musiałem się po prostu zaadaptować. Dzisiaj jestem samodzielny, jeżdżę samochodem – obojętnie czy z manualną skrzynią czy automatyczną, trenuję, uprawiam sport. Da się – kwituje.

Kto ile ma rąk – to bez znaczenia

Po zawieszeniu w klubie karate, „Diabeł” trenował inne sporty walki, m.in. kickboxing. Rokował nieźle, ale wszystko przerwali samozwańczy „mafiozi” i ich bomba. – To oznaczało długą przerwę. Dopiero po roku zacząłem wracać do formy. Coraz lepiej widziałem i się czułem. Całe szczęście, znowu mogłem trenować.

Z Rafałem spotykamy się w jego domu we Włocławku. Jest kilka tygodni po swoich pierwszych zawodach w brazylijskim jiu-jitsu. – Trenuję od niecałego roku. Nigdy wcześniej nie próbowałem walki w parterze. Zaskoczyło szybko. Wydolność, siła, gibkość i duch walki są, więc pozostało mi się uczyć technik.
Na ostatnich zawodach, które odbyły się w podpoznańskim Luboniu, Hładko zdobył brąz. Rywalizował z pełnosprawnymi zawodnikami. – Nie skupiałem się na tym, kto, ile ma rąk. Jak wchodzę na matę, to nie myślę „ale on mnie poskłada”, tylko odwrotnie: że to ja wygram. Tak samo jest w życiu. Jeśli ciągle będę myślał, że coś mnie przerośnie, to w końcu rzeczywiście sobie nie dam rady.

Trenerem Rafała w klubie Copacabana Włocławek jest Tomasz Kruczyński – czarny pas brazylijskiego jiu-jitsu z piętnastoletnim stażem. – Rafała znałem już wcześniej. Widywaliśmy się na siłowni. Wiedziałem, że to człowiek, który sportowi poświęcił całe życie – opowiada Kruczyński. – Zawsze patrzyliśmy na jego zapał i wolę walki z podziwem. Długo nie trzeba było go namawiać, żeby spróbował swoich sił na macie.

W klubie Copacabana Włocławek zawodnicy nie ukrywają, że treningi z Rafałem są wymagające (fot. Grzegorz Olkowski)

W klubie nie ukrywają, że treningi z Rafałem są wymagające i różnią się od sparingów z pozostałymi zawodnikami. – Łatwo nie jest. Często, gdy chcemy zastosować jakąś technikę, okazuje się, że w przypadku Rafała jest to niemożliwe przez rękę. Nam to sporo utrudnia, a jemu – jeśli dobrze wyczuje moment – może pomóc – zwraca uwagę trener.

–  My już znamy jego możliwości, ale na zawodach zawsze wszyscy są pod ogromnym wrażeniem. Są piątki, podziw. Ale nikt mu nie odpuszcza. Rafał od razu pokazuje swój charakter i daje w kość. Dobrze jest mieć kogoś z takim zacięciem w klubie, bo to nas wszystkich rozwija – dodaje Kruczyński.

–   Czujesz się inspiracją dla innych? – pytam. – Rzeczywiście zdarza się, że ktoś ze mną porozmawia, posłucha i powie, że moja historia coś mu dała. Być może dla niektórych jest to inspirujące. Dla mnie to z kolei bardzo budujące, kiedy słyszę, że ktoś z szacunkiem mówi o tym, co robię na co dzień i jak radzę sobie z przeszkodami. Mam dużo takich sygnałów, nie tylko na treningach i to sprawia, że mam jeszcze większą motywację.

„Nie grało mi iść na trening, a potem chlać”

Drugą wielką pasją Rafała są tatuaże. Plan jest taki, żeby przykrywały całe ciało. – Została do zapełnienia ręka, kawałek nogi i część torsu – wymienia. – Do 2018 roku nie miałem ani jednego tatuażu. Mówiłem, że przecież ferrari się nie obkleja – śmieje się Rafał.
Pierwszy tatuaż pokrył część lewej ręki, która została po wypadku. – Na którymś treningu spotkałem tatuatora, Łukasza Smyka. Zaproponował, żebyśmy zrobili coś na tym moim kikucie. To było akurat przed jego wyjazdem na konwent tatuażu do Włoch. Nie miał modela i zaproponował mi, żebym z nim poleciał i na miejscu coś zrobimy. Dwa dni później kikut był cały wydziarany.

Pasją Rafała są tatuaże (fot. Grzegorz Olkowski)

Rafał tłumaczy, że wszystkie tatuaże mają przedstawiać historię walki wojownika ze złem. Od czterech lat, razem ze swoim tatuatorem, jeździ po całym świecie na konwenty tatuażu. Europa, Azja, Stany Zjednoczone – wszędzie zdobywają nagrody za swoją wizję. – Lubię się wyróżniać. Obojętnie czy chodzi o ubrania, tatuaże czy coś innego. Tak samo miałem z kikutem – chciałem go jakoś wyróżnić, ozdobić. Potem mi się spodobało i podjąłem decyzję, żeby wytatuować całe ciało.

–  Podoba mi się ta wizja. Nie czuję się uzależniony od tego, bo nie wiem, jakie to uczucie być w nałogu. Całe życie nie zapaliłem ani jednego papierosa ani nie wziąłem łyka alkoholu. Nie mam pojęcia, jak smakuje piwo.

–  Nigdy nie wziąć do ust alkoholu – brzmi jak misja skazana na porażkę, zwłaszcza w Polsce – zwracam uwagę.

–  Tak postanowiłem już za dzieciaka i tego się trzymam. Byłem harcerzem. Wtedy to miało znaczenie, że tam się nie pali i nie pije, więc tego nie robiłem. Potem przyszedł sport. Jakoś mi nie grało, żeby najpierw iść na trening, a potem chlać – nie pasowało mi to wtedy i tak jest do dzisiaj.

„Na początku pytałam, czy zabrał rękawiczki”

–  Jak poznałam Rafała w 2019 roku, to koleżanki mnie pytały, czy mi nie przeszkadza, że nie ma jednej ręki – wspomina Magda Zwierzchaczewska, partnerka Rafała. – Też na początku o tym myślałam. Zastanawiałam się, jak Rafał daje radę funkcjonować i jak ja sobie z tym poradzę. Ale, kiedy zobaczyłam, jak żyje, byłam w szoku.

Rafał Hładko z partnerką Magdą Zwierzchaczewską (fot. Grzegorz Olkowski)

Magda przyznaje, że do wspólnego życia musiała się przyzwyczaić. – Dużym testem zaufania był moment, kiedy pierwszy raz jechałam z Rafałem samochodem. Wymagało to ode mnie zmiany w myśleniu, tak samo jak w przypadku innych codziennych czynności. Na początku rozkładałam normalnie sztućce, pytałam się, czy zabrał rękawiczki… Musiałam się przestawić, wymagało to czasu – przyznaje.

–  W końcu zdałam sobie jednak sprawę, że jeśli odnoszę się do niego tak, jakby miał obie ręce, to znaczy, że radzi sobie naprawdę dobrze. Z czasem zrozumiałam, że tak naprawdę można jedynie to podziwiać i czerpać z tego inspirację dla samego siebie – dodaje Magda.

To, co poczuła jego partnerka, Rafał chciałby przekazać dalej. Sam uważa, że świetnym językiem, który tłumaczy to, co chce pokazać innym jest sport. –

Chciałbym w przyszłości prowadzić treningi dla osób niepełnosprawnych – mówi. – Nie muszą to być sporty walki ale siłownia czy crossfit – jak najbardziej. To coś, co mogłoby dawać dużo nadziei tym, którzy potrzebują ją odnaleźć w trudnym momencie, który wydaje się beznadziejny. Taki jest mój plan na przyszłość i marzenie. Chciałbym pokazywać innym, że – mimo trudności i niepełnosprawności – można wszystko.

Wojciech Pierzchalski