Powojenny Wrocław szybko stawał się swoistą reinkarnacją Lwowa – stolicy kresowej Atlantydy, przyciągając nie tylko licznych kresowych fachowców, ale zwłaszcza intelektualną elitę przedwojennej Polski. Dlaczego lwowianie wybrali akurat stolicę Dolnego Śląska, a nie inne miasta na powojennej mapie Polski?

Wbrew utartym przekonaniom, Polacy wypędzeni z Kresów wcale nie byli najliczniejszą grupą, która zamieszkała w powojennym Wrocławiu. Wrocławski mit założycielski kształtował się z jednej strony w opozycji do niemieckiej tradycji, ale też w sprzeciwie wobec wprowadzanej przez komunistów narracji o „ziemiach Odzyskanych, odwiecznie polskich”. Przesiedleńcy zza Buga w roku 1948 stanowili zaledwie 20 procent wszystkich mieszkańców Wrocławia. Samych Lwowian było wówczas niecałe 5 procent, a jednak w powszechnej świadomości Wrocław stał się „drugim Lwowem”.
Trzeba zdać sobie sprawę, że Kresowianie, a zwłaszcza Lwowiacy byli grupą o silnym poczuciu własnej wartości znajdującym oparcie w tradycji, dorobku kulturowym i naukowym, ale też technicznym. Na przykład większość motorniczych, którzy zasiedli za sterami wrocławskich tramwajów po wojnie, pochodziła ze Lwowa. Dlatego ówcześni wrocławianie mieli wrażenie, że lwowski bałak – gwara lwowskiej ulicy przed wojną, nieustannie im towarzyszy.
Przesiedleńcom ze wschodu w podróży na nieznany Dolny Śląsk często towarzyszyli ich proboszczowie. Zatem podczas nabożeństw i niedzielnych kazań w kościołach często słychać było charakterystyczny zaśpiew. Księża z Kresów zadbali o to, aby wraz w wiernymi do Wrocławia przybyły obrazy otoczone kultem na wschodzie. Kilka z nich trafiło do wrocławskich kościołów, stając się kontynuacją kresowej tradycji religijnej.
W redakcjach wrocławskich gazet pojawili się dziennikarze z Kresów, zaś w tutejszych uczelniach, zwłaszcza na Politechnice, działali lwowscy profesorowie, którzy szybko zaczęli tworzyć intelektualną elitę miasta. Jak to się jednak stało, że wybrali Wrocław a nie inne miasta, na przykład Kraków? Rzeczywiście, profesorowie z Uniwersytetu Lwowskiego, tacy jak wybitny botanik prof. Stanisław Kulczyński z Uniwersytetu Jana Kazimierza, początkowo myśleli o Krakowie jako potencjalnym mieście, gdzie przeniosą się z pracą naukową. Środowisko wykładowców Uniwersytetu Jagiellońskiego nie było jednak przychylne temu pomysłowi, dając wprost do zrozumienia, że konkurencyjni lwowscy naukowcy nie są w Krakowie mile widziani. Stąd ich wybór padł na Wrocław.
Prawdziwym „lwowiakiem” jest pomnik hrabiego Aleksandra Fredry, stojący na wrocławskim rynku. Wykonany został na zamówienie Lwowskiego Koła Literacko-Artystycznego przez Leonarda Marconiego w roku 1870. W roku 1946 trafił do Warszawy, do Wrocławia przewiedziono go dopiero w roku 1956. Władze uznały argument, że we Wrocławiu mieszka wielu byłych lwowian i tak komediopisarz z Kresów trafił między swoich.
Do Wrocławia trafiła także „Panorama Racławicka” – wielki obraz zamówiony jeszcze przed wojną przez radę miasta Lwowa w stulecie insurekcji kościuszkowskiej u dwóch artystów Jana Styki i Wojciecha Kossaka. Podczas wojny została zwinięta w rulon i ukryta w lwowskim klasztorze bernardynów. W roku 1946 udało się ją sprowadzić do Wrocławia. Kilkukrotnie zawiązywały się społeczne komitety, których celem było doprowadzenie do wyeksponowania dzieła. Ostatecznie udało się przezwyciężyć opór komunistów dopiero w latach 80. a otwarcie ekspozycji Panoramy Racławickiej dokonało się w roku 1985.
Do stolicy Dolnego Ślaska został przeniesiony Zakład Narodowy im. Ossolińskich. Jego dzieje także wpisują się w dramatyczną historię Polski. Niemcy rozpoczęli wywóz zbiorów Ossolińskich na teren III Rzeszy, jednak ostatecznie porzucili transport w miejscowości Zagrodno na Dolnym Śląsku, skąd zbiory trafiły do Wrocławia. W latach 1946-47 część pozostałych we Lwowie zasobów trafiła także do Wrocławia, co ogółem dało zaledwie 30 procent przedwojennych zbiorów. Książki i inne obiekty, które znalazły się w stolicy Dolnego Ślaska, zostały umieszczone w poklasztornych siedemnastowiecznych budynkach pry ul. Szewskiej. Dziś jest to jeden z najważniejszych ośrodków naukowych i kulturalnych Polski.
Dziś już niestety, niewiele osób pamięta, że to właśnie we Wrocławiu znajduje się obraz wyjątkowy dla historii całej Rzeczpospolitej. W roku 1656 król Jan Kazimierz ślubował w katedrze lwowskiej, że wraz z całym narodem uzna Najświętszą Marię Pannę za Królową Korony Polskiej. Następnie uroczysta procesja podążyła do kościoła jezuitów przed obraz Matki Boskiej Pocieszenia, gdzie odmówiono litanię loretańską, w której po raz pierwszy pojawiło się wezwanie „Królowo Polski”. Ten obraz znajduje się dziś w kościele św. Klemensa Dworzaka przy al. Pracy.
Nie tak dawno podczas remontu budynku przy wrocławskiej ul. Słowiańskiej spod tynku wyłonił się napis „Lwowianka”. Szyld działającego w tym miejscu tuż po wojnie lokalu gastronomicznego został poddany zabiegom konserwatorskim i dziś przypomina o sentymencie nowych mieszkańców powojennego Wrocławia do miasta, które musieli opuścić na zawsze…
Zatem proces który sprawił, że Wrocław z biegiem lat coraz powszechniej uznawano za swoistą reinkarnację Lwowa – stolicy kresowej Atlantydy ma swoje mocne fundamenty nie tylko w warstwie społecznej i symbolicznej, ale też materialnej.
Juliusz Woźny
Źródło: DlaPolonii