Historia, Kultura, Polska, Życie i społeczeństwo

Eugeniusz Bodo (+1943) – król ekranu, król życia

Był kultowym aktorem przedwojennego polskiego kina. Miał własny patent na bycie gwiazdą: hołdowanie damskiej widowni, życie z klasą, indywidualność i talent.

Eugeniusz Bodo ze swoim psem Sambem Fot. Wikipedia

Dzieciństwo upłynęło Eugeniuszowi (wlaśc. Bohdan Eugène Junod) w dostatnim domu przy słynnej łódzkiej ulicy Piotrkowskiej. Jego ojciec, Szwajcar z pochodzenia, instalował w mieście kina, z tym najsłynniejszym, „Teatrem Iluzji Urania”, którego stałym bywalcem był nastoletni Julian Tuwim. Młodego Eugeniusza szybko wchłonęła rewia, piosenka i film. Był genialnym amatorem: nie ukończył żadnej szkoły muzycznej czy teatralnej, nie znał nut. Melodie podawał mu pianista-akompaniator. Na scenie i przed kamerą prowadziła go intuicja i wręcz nieprawdopodobny talent. Wzór przedwojennego dżentelmena, ikona elegancji, a w oczach milionów wielbicielek – ideał mężczyzny.

Umawiał się na dziewiątą

Filmem, z którego najlepiej pamięta się Eugeniusza Bodo, była – jak byśmy dziś powiedzieli – komedia romantyczna „Piętro wyżej” (1937). Skupiały się w niej wszystkie najlepsze cechy farsy ekranowej, jakich kręcono wówczas dziesiątki. Lekko, łatwo i przyjemnie oglądało się gagi oparte na prostych kontrastach: młody-stary, gruby-chudy, spryciarz-gapa. Ot, staruszek nie może się pomieścić w drzwiach, bo za wcześnie otworzył parasol i jeszcze do tego tłucze głową w futrynę, bo nie umie tego parasola złożyć. A wszystko podane w krótkich scenkach – na przemian sentymentalnych i farsowych. Mnóstwo nieporozumień wynikających z tego, że każdego biorą nieustannie za kogoś. No i to, co zawsze śmieszy szeroką widownię – mężczyzna przebiera się za kobietę. To oczywiście Bodo na balu przebierańców śpiewa słynne: „Sex appeal, to nasza broń kobieca”. Z tym, że największy i ponadczasowy szlagier z komedii „Piętro wyżej” zaśpiewał Bodo jako radiowy konferansjer. O poranku zasiadł za mikrofonem i zamiast zapowiadać program na cały dzień, rozmarzył się:

„Umówiłem się z nią na dziewiątą,

Tak mi do niej tęskno już.

Zaraz wezmę od szefa akonto

Kupie jej bukiecik róż”.

Już w kilka dni po premierze filmu było wiadomo, która piosenka „pójdzie w Polskę”. Rozchodziła się w droższej wersji płytowej (3,50 zł.) i w tańszej – nutowej. Te nuty, często kopiowane piracko, warszawskie łobuziaki sprzedawały przed wejściem do Ogrodu Saskiego po 25 groszy. W tym czasie gwiazda ówczesnej piosenki, Hanka Ordonówna, dostawała 300 złotych za jeden występ. A występowała często dwa razy w ciągu jednego wieczoru.

Gwiazdor z podręcznika

Bodo bardzo starannie stylizował się na gwiazdę. Jadał tylko w najbardziej wykwintnych restauracjach. Niepisane prawo pozwalało mu tam wprowadzać swojego ukochanego doga Sambo, z którym bardzo chętnie i często się fotografował. Ubierał się u najlepszych krawców, co podczas dorocznego balu w Hotelu Europejskim w roku 1936 przyniosło mu tytuł „Króla mody”. Ogólnonarodową dyskusję wywołał fakt zapuszczenia przez aktora brody – do filmu „Głos pustyni” (1932). Zagrał tam dzielnego polskiego sierżanta, który w egzotycznych dalekowschodnich krajach rozprawia się z groźnym i krwawym szejkiem Abdallahem, „fanatycznym wrogiem niewiernych i postrachem karawan”. Film się podobał, ale Bodo brodę zgolił, ponaglany tysiącami listów od przejętych dam. Uwielbiał zresztą korespondować z wielbicielkami, którym często odpisywał osobiście nie wyręczając się – jak to było w zwyczaju – osobistym sekretarzem. Wielbicielki obdarzał też makatkami, które wyszywał własnoręcznie nie bacząc na kpiny kolegów aktorów. Wprawdzie jak na amanta był zbyt przysadzisty, a z twarzy nie bardzo urodziwy, ale braki w aparycji nadrabiał intensywnymi ćwiczeniami sportowymi: uwielbiał fechtunek i boks. Oczywiście prowadził samochód. Sporo zarabiał na reklamie sprzedając swój wizerunek np. producentowi obuwia Kielmanowi czy sklepom z odzieżą „Old England”.

Amant na prowincji

Eugeniusz Bodo był aktorem kultowym swej epoki. Rozmiary tego kultu przybliża relacja gimnazjalisty z niewielkiego miasteczka, do którego gwiazda zawitała z występem: „Sala wypełniona była do ostatniego miejsca. Pierwsze wrażenie – to bukiet zapachów najróżniejszych perfum. Dziewczęta ubrane wprawdzie w przepisowe galowe mundurki z niebieskimi i czerwonymi tarczami na rękawach, ale było od razu widać, że mundurki były nieco inaczej skrojone. Miały głębsze dekolty. Po występie wszyscy długo biliśmy brawo. I właśnie wówczas – my chłopcy – przekonaliśmy się, co znaczy mieć groźnego konkurenta. Na dobrą sprawę przestaliśmy istnieć dla naszych koleżanek. Nasze sympatie, a nawet szkolne miłości, jak gdyby oszalały. Po skończonym przedstawieniu zwartą ławą ruszyły za kulisy. Ich mamusie stały wprawdzie nieco w tyle za swoimi pociechami, ale ich piękne stroje i omdlewający wzrok świadczyły o tych samych uczuciach, jakie ich córki wyrażały bez skrępowania”.

„Dla ciebie chcę być biała…”

W miłości – wbrew temu, co oglądamy na filmach – nie miał szczególnego szczęścia. Najbardziej nieudanym, wśród wielu, romansem okazał się związek z ciemnoskórą aktoreczką z Tahiti o scenicznym pseudonimie Reri (Anne Chevalier). Poznał ją na planie „Głosu pustyni”, zakochał się na zabój, sprowadził na stałe do Warszawy. Tu wynajął jej garsonierę i wypłacał wysoką pensję. Nie pokazywał się z nią jednak publicznie, bo jego wielbicielki nie zniosłyby myśli, że ponad nie stawia kobietę o ciemniejszym kolorze skóry. Sam więc nieustannie oddawał się urokom życia, a utrzymankę zaniedbywał coraz bardziej. Zostawiona sama sobie Reri w obcej Warszawie, uciekała w alkohol. Kiedy było z nią już bardzo źle, Bodo spowodował, by dziewczyna dyskretnie usunęła się z Polski. Teraz dom zaczęła mu prowadzić ukochana mama. A jeden z polskich reporterów, który w kilka lat po wojnie zabłąkał się w mieście Papeete na wyspie Tahiti do nocnego baru, spotkał tam „panienkę do towarzystwa”, o ogromnym pociągu do alkoholu. Skoro usłyszała, że dziennikarz jest z Polski, wyznała, że ciągle wspomina, jak przed wojną mieszkała w Warszawie i była wybranką filmowego gwiazdora nazwiskiem Eugeniusz Bodo.

Szpieg z „pańskiej Polski”

Niestety, ten „król życia” zakończył je tragicznie. Podczas okupacji wyjechał do Lwowa i próbował wydostać się ze Związku Radzieckiego powołując się na swe szwajcarskie obywatelstwo (miał takowe jako syn szwajcarskiego inżyniera osiadłego w Polsce). Niestety popełnił błąd. NKWD zrozumiało z tego tyle, że jako Szwajcar jest kapitalistycznym szpiegiem. Zwłaszcza, że tuż przed wojną zagrał oficera polskiego wywiadu w filmie „Uwaga, szpieg!”. Dla NKWD nie liczyło się w warunkach wojennych to, że władza radziecka przychylnie przyjmowała jego tournée po ZSRR, a w Moskwie odebrał wysokie wyróżnienie w uznaniu zasług artystycznych.

Aresztowano go więc i na dwa lata osadzono w moskiewskim więzieniu na Butyrkach. Kiedy wielu Polaków wypuszczano z łagrów mocą układu Sikorski-Majski, Bodo, jako Szwajcar, powędrował w przeciwnym kierunku. Zmarł w łagrze, w Kotłasie, w Obwodzie Archangieelskim. Nie dożył nawet 40. lat. Ciało zepchnięto do wspólnego dołu.

 

Wiesław Kot

 

 

Żródło: dlapolonii.pl