Władysław Kozakiewicz, jeden z najwybitniejszych w historii polskich tyczkarzy, któremu kontuzja odebrała szansę na wysoką pozycję na olimpiadzie w Montrealu w 1976 r., pojechał na igrzyska olimpijskie do Moskwy w roli faworyta. I nie zawiódł kibiców w kraju, sięgając po złoto, ale dla poprawy samopoczucia Polaków zrobił o wiele więcej. Właśnie mijają 43 lata od pokazania Wielkiemu Bratu z Moskwy tzw. „gestu Kozakiewicza”.
Letnie igrzyska w Moskwie zorganizowano w dniach od 19 lipca do 3 sierpnia 1980 roku. Licząca ponad 300 sportowców polska ekipa zdobyła wówczas rekordową w historii naszego udziału w igrzyskach (do dziś) liczbę medali – 32, ale wśród nich tylko 3 złote (a ponadto 15 srebrnych i 14 brązowych), po które sięgnęli: Władysław Kozakiewicz w skoku o tyczce, Bronisław Malinowski w biegu na 3 km z przeszkodami oraz Jan Kowalczyk w jeździectwie. Polacy zanotowali jednak bardzo wiele lokat w ścisłej czołówce, co dało im w klasyfikacji punktowej wysokie czwarte miejsce, za sportowymi potęgami bloku wschodniego – ZSRR, NRD i Bułgarią. Trzeba jednak pamiętać, że na tej olimpiadzie zabrakło zawodników z wielu bardzo silnych sportowo krajów. Igrzyska moskiewskie zbiegły się bowiem w czasie z wojną w Afganistanie, którą Związek Radziecki rozpoczął w grudniu 1979 roku. W związku z napiętą sytuacją polityczną na linii Wschód-Zachód prezydent USA Jimmy Carter zaapelował o bojkot letniej olimpiady w Moskwie. W efekcie z udziału w igrzyskach zrezygnowało aż 56 państw. Na poziomie sportowym zawodów szczególnie odbiła się nieobecność Stanów Zjednoczonych. Znaczna część zawodników z krajów zachodnich startowała pod flagami narodowych komitetów olimpijskich.
W konkursie skoku o tyczce, który odbył się 30 lipca 1980 r., Władysław Kozakiewicz stoczył rywalizację między innymi z drugim naszym reprezentantem, Tadeuszem Ślusarskim, oraz reprezentantem gospodarzy – Konstantinem Wołkowem. Tymczasem, kiedy swoje próby zakończyli już na niższych wysokościach wszyscy inni przeciwnicy, Rosjanin trzykrotnie strącił poprzeczkę na wysokości 5,75 m, którą Kozakiewicz pokonał w swoim pierwszym podejściu. Oznaczało to zdobycie złota przez Polaka. Publiczność zgromadzona na stadionie, nieustannie dopingująca swojego lekkoatletę i wygwizdująca naszego, zareagowała na tę sytuację z jeszcze większą dezaprobatą, mającą go totalnie zdekoncentrować. Mimo to Władysław Kozakiewicz postanowił wykorzystać przysługującą mu możliwość oddania skoku na rekord świata. Podczas drugiej próby udało mu się pokonać poprzeczkę zawieszoną na wysokości 5,78 m i poprawić światowy rekord. I po tym skoku właśnie, rozładowując napięcie, wykonał swój drwiący gest, wyciągając zgiętą w łokciu prawą rękę z zaciśniętą pięścią. Oczywiście takie zachowanie polskiego sportowca nie spodobało się w „zaprzyjaźnionym” kraju. W sprawie Kozakiewicza interweniował nawet ambasador ZSRR w Warszawie, który wystąpił o odebranie mu przez polski rząd medalu, unieważnienie rekordu świata oraz dożywotnią dyskwalifikację za obrazę narodu radzieckiego. Z kolei przewodniczący Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Sportu Marian Renke usiłował łagodzić całą sytuację, przekonując, że polskiego lekkoatletę bolała ręka i kurczył ją z bólu… Ostatecznie jedyną konsekwencją, jaka spotkała Kozakiewicza, było odebranie paszportu.
Kozakiewicz swoim gestem zjednał sobie olbrzymią sympatię polskiego społeczeństwa. Okrzyknięto go bohaterem narodowym. Zdjęcie uwieczniające moment, w którym wykonał gest, było ocenzurowane i nie trafiło do prasy w Polsce i ZSRR. Opublikowano je za to w podziemnym tygodniku „Solidarność”; stało się symbolem polskiego oporu przeciwko Związkowi Radzieckiemu.
Ze strony rodaków doświadczył potem nasz tyczkarz wielu przejawów życzliwości. Jeden z nich zapadł mu szczególnie w pamię
. Otóż po igrzyskach w Moskwie spowodował wypadek samochodowy, a właściciel uszkodzonego pojazdu zażądał od niego odszkodowania. Wtedy na miejsce zdarzenia wezwano milicję. Po chwili jeden z funkcjonariuszy zwrócił się do mistrza olimpijskiego następującymi słowami: „Panie Władku, za to, co pan zrobił w Moskwie, ja miałbym panu karę wlepić? W życiu! Niech pan jedzie. A tamtemu to dam szkołę! Niech pan patrzy: jedzie bez dokumentów służbowym samochodem, z lewym towarem!!!”.
Kraje totalitarne od zawsze starały się wykorzystywać wielkie wydarzenia sportowe, a zwłaszcza igrzyska olimpijskie, do poprawy swojego wizerunku w świecie. Tak było w 1936 r., kiedy igrzyska organizowała III Rzesza, w Moskwie w 1980 r., tak też bywało w czasach zupełnie nieodległych, np. podczas olimpiady w Pekinie w 2008 r.
Przedwojenne igrzyska w Berlinie zostały zdominowane przez hitlerowską ideologię i całkowicie podporządkowane celom politycznym, choć propaganda próbowała oczywiście na wszelkie sposoby zaprzeczać faktom. Przykładowo MKOl otrzymywał zapewnienia, że niemieccy Żydzi nie są dyskryminowani. Podkreślano dopuszczenie – po głośnych protestach ze strony reprezentacji Niemiec – do udziału w igrzyskach florecistki żydowskiego pochodzenia Helene Mayer, a także powierzenie funkcji przewodniczącego komitetu organizacyjnego wieloletniemu członkowi MKOl Theodorowi Lewaldowi, którego babka była Żydówką.
Decyzja o tym, że letnie igrzyska 1980 r. odbędą się w Moskwie, zapadła sześć lat wcześniej na sesji MKOL w Wiedniu. Wówczas jasne się stało, że po raz pierwszy w historii najważniejszą sportową imprezę na świecie zorganizuje kraj socjalistyczny. Igrzyska te zostały bardzo mocno upolitycznione. Szczególnie ważne były one oczywiście dla krajów bloku wschodniego – władze sportowe we wszystkich tych państwach traktowały przygotowania do tej imprezy priorytetowo. W Polsce na początku 1977 r. jeden z punktów porządku obrad Sekretariatu KC PZPR dotyczył omówienia stanu przygotowań reprezentacji Polski do igrzysk w Moskwie.
Chodziło przede wszystkim o pokazanie wyższości ustroju socjalistycznego nad kapitalistycznym, nie tylko w aspekcie sportowym. Z ulic Moskwy usunięto żebraków, złodziei i prostytutki, a w sklepach – zazwyczaj słabo zaopatrzonych – półki przestały świecić pustkami. Podczas ceremonii otwarcia igrzysk na stadionie im. Lenina na Łużnikach sportowcy radzieccy nieśli w białych rękawiczkach… gołębie pokoju.
W odwecie za bojkot igrzysk moskiewskich ze strony krajów zachodnich ZSRR podjął decyzję o nieuczestniczeniu w kolejnej olimpiadzie organizowanej w Los Angeles w 1984 roku. Oczywiście wywarł także nacisk na kraje bloku wschodniego, w tym Polskę, aby również nie wysyłały swoich reprezentacji do USA. Z państw bloku socjalistycznego wyłamały się tylko Rumunia i Chiny. Polska podjęła ostateczną decyzję o bojkocie igrzysk na posiedzeniu zarządu PKOl w maju 1984 roku. Z polskich sportowców na spotkaniu w PKOl oficjalnie przeciwko bojkotowi zaprotestowali Janusz Peciak-Pyciak oraz Irena Szewińska. Działacze jednak ugięli się pod presją i wykonali zarządzenie z Moskwy.
Z kolei podczas igrzysk pekińskich – już w XXI wieku – ideologia i symbolika wykorzystywana była do wzmacniania poczucia jedności narodowej, promowania „wieloelementowego narodu chińskiego”. Narodowa symbolika obecna była na każdym kroku. Natomiast na forum międzynarodowym władze Chin dążyły do zaprezentowania kraju jako potęgi nie tylko w wymiarze sportowym, ale i każdym innym: gospodarczym, politycznym czy kulturalnym. W klasyfikacji medalowej igrzysk, zgodnie z oczekiwaniami Komunistycznej Partii Chin, gospodarze zajęli pierwsze miejsce, zdobywając łącznie 100 medali. Wyprzedzili, dzięki większej liczbie medali złotych, USA i trzecią w tabeli Rosję.
Krzysztof Szujecki
Żródło: dlapolonii.pl