Do końca okresu międzywojennego na polskich stadionach piłkarskich dochodziło do rożnego rodzaju incydentów, awantur i zamieszek. To wszystko niezbicie świadczy o tym, że futbol już przed blisko stu laty wywoływał w Polsce ogromne emocje.
Przed II wojną światową nie brakowało w Polsce spotkań, podczas których pojawiali się ludzie z pierwszych stron gazet, będący zagorzałymi kibicami, jak chociażby Józef Piłsudski, Bolesław Wieniawa-Długoszowski, Adolf Dymsza, Kazimierz Rudzki czy Józef Weyssenhoff. Przy tak znamienitej publiczności, której obecność oddziaływała pozytywnie na pozostałych kibiców, mecze były wspaniałym widowiskiem. Ale zdarzało się także, że atmosfera na boiskach dalece odbiegała od sportowej, a co bardziej krewcy kibice wywoływali poważne awantury…
Przy elitarnej publice mecze odbywały się zazwyczaj w sympatycznej atmosferze. W duchu zasad zgodnych z tymi, które opublikował w swojej popularnej książce z lat dwudziestych pt. „Sztuka gry w piłkę nożną” Jan Weyssenhoff. Autor dobre kibicowanie scharakteryzował następująco w czterech punktach:
1. Nie wzdrygaj się przed oklaskiwaniem dobrej gry u swoich przeciwników.
2. Nie wykrzykuj pod adresem sędziego, gdy rozstrzygnie w sposób, który Ci się nie podoba.
3. Nie pragnij, by Twoja drużyna wygrała, gdy na to grą swoją nie zasługuje.
4. Nie kłóć się z innymi widzami-zwolennikami przeciwników.
Czy rzeczywiście jednak ten rodzaj atmosfery dominował podczas piłkarskich rozgrywek organizowanych w II RP?
Prawda jest zupełnie inna – o stadionowych awanturach słyszał każdy przedwojenny kibic. Jak Polska długa i szeroka do zamieszek dochodziło bardzo często na tle narodowościowym i politycznym, zarówno na stadionach, ale też poza nimi. Dawne kluby miały ściśle określone sympatie polityczne, a jak wiadomo to podłoże zawsze może stać się zarzewiem spektakularnych konfliktów. Na mecze, które już z samej swojej natury podwyższają poziom emocji, przychodzili kibice o różnych poglądach, z rożnych sfer i środowisk społecznych. O nieporozumienia było więc nietrudno. I tak do awantur dochodziło na przykład podczas warszawskich spotkań derbowych pomiędzy Świtem a Marymontem. Pomimo, że zawadiaccy kibice obydwu zespołów mieli przekonania socjalistyczne, to do wszczęcia zadymy wielu różnic światopoglądowych widocznie nie potrzebowali – wystarczał fakt, że byli zwolennikami innych frakcji w obrębie lewicy.
Bywało oczywiście znacznie gorzej, kiedy na mecze przychodzili kibice z zupełnie przeciwnych stron politycznej barykady. Nie lada grozą powiało latem 1924 roku, gdy stołeczna Polonia podejmowała żydowski Hakoach – drużynę z Wiednia. Na stadion przybyli jednak głównie warszawscy kibice; ci proweniencji żydowskiej – dopingujący Hakoach oraz sympatycy endecji – sprzyjający Polonii. Atmosfera od początku była napięta i cały czas gęstniała. Zenitu sięgnęła w przerwie meczu, kiedy to doszło do niebezpiecznych zamieszek. Rozjuszonych, bijących się w najlepsze, kibiców rozgoniła dopiero ogromna ulewa, która naciągnęła nad stolicę Polski tego ciepłego dnia.
Ale to wcale nie miał być koniec tego konfliktu, a jedynie chwilowy rozejm. Zwaśnieni kibice obiecywali sobie rewanż podczas spotkania reprezentacja Warszawy-Hakoach, które miało zostać rozegrane ledwie kilka dni później. Tym razem jednak publiczność musiała poskromić swoje emocje. Organizatorzy wiedzieli co może się wydarzyć i zadbali o wzmocnioną ochronę. Wokół stadionu pojawiło się wielu policjantów, w tym patrole konne, a kibice przybywający na Dynasy zostali dokładnie skontrolowani na okoliczność posiadania niebezpiecznych przedmiotów. Wysiłki podjęte przez organizatorów przyniosły pożądany efekt – do żadnej awantury nie doszło.
Oczywiście podłoże ideologiczne nie było jedynym czynnikiem prowokującym burdy na stadionach. Niektóre miały zwyczajnie chuligański podtekst. Na jednym z meczów pomiędzy zespołami warszawskimi – endecką Koroną i żydowską Makkabi – grupa około dwudziestu pseudokibiców Korony, uzbrojona w pałki i kamienie, zaatakowała żydowskich sympatyków drużyny przeciwnej. W latach 1925-1928 dochodziło do wielu tego rodzaju spięć w Warszawie, a na każdy mecz Korony z Makkabi policja oddelegowywała wzmocnione oddziały.
Polską Ligę Piłki Nożnej utworzono 6 stycznia 1927 roku, a Zarząd Ligi rozpoczął prace 1 marca w lokalu warszawskiej Polonii. Od tego momentu mistrzem kraju zostawał zwycięzca ligi, do której przystąpiło 57 klubów. Wielkim nieobecnym była Cracovia, której prezesem był wówczas dr Cetnarowski, jednocześnie przewodzący PZPN-owi. Jako jedyna z czołówki zbojkotowała rozgrywki. Liga powstała dzięki oddolnej inicjatywie klubów, a PZPN początkowo zdecydowanie sprzeciwiał się takiemu sposobowi wyłaniania mistrza Polski – jako główny argument podając możliwość szybkiej profesjonalizacji klubów i wzrost dysproporcji pomiędzy czołówką a słabszymi drużynami – i dopiero w grudniu 1927 roku oficjalnie zatwierdził rozgrywki ligowe, już po ich zakończeniu.
I ligę (ekstraklasę) tworzyło wówczas 14 zespołów, a pozostałe uczestniczyły w ligach okręgowych. Pierwszą drużyną, która zdobyła tytuł ligowego mistrza Polski, była Wisła Kraków z dorobkiem 40 pkt., wyprzedzając IFC Katowice oraz Wartę Poznań.
Wisła powtórzyła swoje osiągnięcie w 1928 roku, wyprzedzając poznańską Wartę, która wygrała przyszłoroczną edycję ligi. W następnych trzech latach zwyciężały kluby z Krakowa, kolejno: Cracovia, Garbarnia i ponownie Cracovia. Od 1933 roku nastała era Ruchu Wielkie Hajduki, poprzednika Ruchu Chorzów. Wyjątkiem był jedynie rok 1937, kiedy Ruch musiał uznać wyższość Cracovii i AKS-u Chorzów. Mecze na Śląsku w tym okresie oglądane były przez rekordową w Drugiej Rzeczypospolitej widownię. O ile przeciętna liczba kibiców na meczach ligowych oscylowała w granicach 2-3 tysięcy, to spotkania Ruchu obserwowało nawet po kilkanaście tysięcy ludzi.
Od czasu do czasu prasa donosiła o stadionowych zamieszkach. Mogły one zostać wywołane przez zwykłą, nawet uczciwą, decyzję sędziego, która nie spodobała się kibicom drużyny gospodarzy. Stało się tak np. w 1928 roku podczas meczu ŁKS-u z Wisłą Kraków, kiedy to arbiter podyktował rzut karny dla krakowian. Rozwścieczony tłum, a w nim co bardziej krewcy oficerowie z szablami, wtargnął na boisko i niczym walec zmierzał w kierunku sędziego. Wtedy piłkarze, widząc co się dzieje, otoczyli sędziego szczelnym kordonem, ratując go od bardzo groźnych konsekwencji. Nic więc dziwnego, że w międzywojennych latach nieraz zdarzało się, że sędziujący spotkania piłkarskie mieli przy sobie, schowane pod koszulą, przypięte do pasa… pistolety!
Do głośnej rozróby i pobicia kilku piłkarzy w przerwie meczu doszło w 1932 roku we Lwowie. Wówczas miejscowa Pogoń podejmowała przyjezdną Polonię Warszawa. Gracze Polonii wyszli na drugą część spotkania pod eskortą policji i w rytm obraźliwych krzyków: „Warszawskie mordy! Bandyci”. O tym, co działo się wtedy na lwowskim stadionie, wymownie świadczą słowa jednego z piłkarzy, który stwierdził, że meczem kierował nie sędzia (wystraszony do granic możliwości), ale rozjuszona publiczność.
Do różnorakich konfliktów dochodziło również podczas meczów niższych klas rozgrywkowych. Pewnego razu do Przemyśla, gdzie funkcjonował San, przekształcony następnie w Polonię, oraz Harcerski Klub Sportowy Ruczaj, przybyła ze Lwowa żydowska Dror. Gra była wyrównana, ale ku rozgoryczeniu miejscowej publiczności, ostatecznie górą okazali się goście. Wtedy pod ich adresem zaczęto wykrzykiwać pogróżki. Koniec końców, jak wspominał Tadeusz Adam Jurek, „żydzi pod ochroną policjantów lub pojedynczo chyłkiem łódką przez San opuszczali boisko”.
Także i na Podkarpaciu nie brakowało incydentów, których zarzewiem była piłka nożna. Pierwsze powstałe w Przemyślu – na błoniach w Szajbówce – piłkarskie boisko bardzo szybko zaczęło przyciągać rzesze publiczności. A to bardzo nie spodobało się… miejscowym chłopom, którzy dzierżawili teren błoń pod wypas krów. Obecność fanów sportu mocno komplikowała im pracę – w dniu rozgrywania meczów nie mogli wyprowadzać bydła na łąkę. Postanowili więc działać swoim starym, sprawdzonym sposobem i któregoś dnia pojawili się w okolicach stadionu uzbrojeni w broń palną, sztachety, kosy i widły. Chcieli tym zachowaniem skutecznie przekonać organizatorów, aby raz na zawsze zaprzestali organizowania piłkarskich spotkań na błoniach. Większej awanturze i prawdopodobnemu rozlewowi krwi zapobiegła obecność funkcjonariuszy żandarmerii, którzy akurat przyszli obejrzeć mecz.
Wielkie emocje towarzyszyły również spotkaniom robotniczej Sandecji Nowy Sącz. Tutejsi kibice nie bez kozery uchodzili za wyjątkowo krewkich i nieraz doprowadzali do awantur. Np. jesienią 1933 roku, kiedy Sandecja przegrała na własnym boisku z jedenastką żydowskiego Samsona Tarnów. Wściekli tym obrotem sprawy nowosądeccy kibice obrzucili kamieniami i dotkliwie pobili piłkarzy gości. Do tego stopnia, że niektórzy musieli zostać przewiezieni do miejscowego szpitala.
Takich zdarzeń – zarówno wcześniej, jak i później – było znacznie więcej. Do końca okresu międzywojennego na polskich stadionach piłkarskich dochodziło do rożnego rodzaju incydentów, awantur i zamieszek. To wszystko niezbicie świadczy o tym, że futbol już przed blisko stu laty wywoływał w Polsce ogromne emocje.
Krzysztof Szujecki
Żródło: dlapolonii.pl