Polska, Życie i społeczeństwo

Morskie Oko – najpiękniejsze jezioro w polskich górach

Być w Tatrach i nie zobaczyć Morskiego Oka? To największe górskie jezioro w Polsce zna chyba każdy. Choć, żeby się do niego dostać, trzeba wykonać kilkukilometrowy spacer lub dojechać bardzo ostatnio krytykowanymi konnymi bryczkami, nie ma chyba osoby, która nie chciałaby zobaczyć jego koloru i zapierającej dech panoramy Tatr Wysokich.

Morskie Oko Fot. Forum

Położone w Dolinie Rybiego Potoku na wysokości 1350 m n.p.m., głębokie na ponad 50 m można obejść dookoła szlakiem o długości prawie 2,5 km. Zasila go woda z dwóch potoków spadających z gór: Czarnostawieńskiego i Mnichowego. Wyjątkowym tłem są dla niego Mieguszowieckie Szczyty a przede wszystkim majestatyczny Mnich i Rysy.

Sama nazwa nie jest szczególnie wymyślna, „morskimi oczami” niemieccy osadnicy ze Spiszu nazywali wszystkie górskie zbiorniki. Górale używali nazw: Biały Staw lub Rybie Jezioro ze względu na naturalne zarybianie. Takich nazw używano jeszcze w XVII wieku. Choć w tym czasie w okolice ogromnego górskiego jeziora zapędzali się tylko poszukiwacze skarbów i kruszców, to wiadomość o jego istnieniu przekazywano sobie jako ciekawostkę, ponieważ żyły w nim ryby.

Pierwsze informacje o Morskim Oku pochodzą z 1575 r. W 1637 r. z woli króla Władysława IV prawo użytkowania pastwisk przy jeziorze otrzymał Władysław Nowobilski. W 1824 roku dobra te wraz z Doliną Rybiego Potoku kupił od władz austriackich Emanuel Homolacs, po nim natomiast Władysław Zamoyski, działacz społeczny, filantrop i założyciel Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” w Krakowie. W 1933 roku jezioro i jego okolice zostały znacjonalizowane.

Choć jezioro pozostało nam po epoce lodowcowej, historia jego powstania pełna jest bajkowych opowieści. Większość z nich zakłada, że górskie jeziora nie mają dna a gdzieś w głębi ziemi łączą się z ogromnym oceanem.

Motyw ten pojawia się w legendzie o marynarzu, który podczas wielkiego sztormu na Adriatyku zgubił szkatułę z kosztownościami, a która znalazła się właśnie w jeziorze w środku wysokich gór. W Morskim Oku czeka też podobno kociołek zbójeckich dukatów pilnowany przez Króla Złotych Węży. Opowiada się też, że dzięki podziemnemu połączeniu z morzem zrzucone z Rysów popiersie cesarza Franciszka Józefa mieli odnaleźć bałtyccy rybacy.

O morskim połączeniu Podhala z Bałtykiem mają świadczyć góralskie kapelusze z prawdziwymi muszelkami. Z pewnością jednak nie ma w Morskim Oku słonej, morskiej wody, bo zimą jego wody zamarzają a wśród ryb są słodkowodne pstrągi. Co ciekawe, pstrąg z Tatr, nazywany Królem Morskiego Oka, różni się od okazów z innych miejsc: ma białe płetwy i większą głowę.

Zlokalizowane przy Morskim Oku schronisko jest najstarszym w Tatrach. Oddanie pierwszego, wybudowanego w 1874 roku było ważnym wydarzeniem towarzyskim, na otwarcie którego przybyli nawet Helena Modrzejewska i Adam Asnyk. Niestety w 1898 roku budynek strawił ogień. Schronisko, które możemy teraz oglądać, zostało oddane do użytku w 1908 roku, jego otwarcie uświetnili wtedy Władysław Reymont i Leopold Staff.

Schronisko nad Morskim Okiem nosi imię Stanisława Staszica, którego uważa się za pierwszego badacza tego górskiego jeziora. W 1805 roku nie dysponował on specjalistycznym sprzętem, trudno też wyobrazić sobie, by mógł mieć łódź, dlatego dokonywał pomiarów głębokości z brzegu, rzucając na dno ołowianą kulę na sznurze. Jak odnotował, kula spadła najgłębiej do 583 stóp, czyli prawie 29 metrów. Obecnie wiemy już, że w najgłębszym miejscu jezioro ma ponad 50 metrów.

Pierwszy szlak turystyczny nad Morskie Oko prowadził z Bukowiny. Z inicjatywy założonego w 1873 roku Towarzystwa Tatrzańskiego rozpoczęło budowę drogi z Zakopanego przez Jaszczurówkę do Morskiego Oka. Udało się ją ukończyć w 1902 roku. Jeszcze w latach 80. XIX wieku zbudowano 78 granitowych schodów sięgających do samego jeziora, które ułatwiło turystom dotarcie nad jego brzeg.

W sezonie letnim do Morskiego Oka każdego pogodnego dnia zmierza kilkanaście tysięcy turystów. Jeszcze w latach 80. ub. wieku na Włosienicę nieopodal jeziora dojeżdżał autobus. Po wielkim osuwisku ruch kołowy wstrzymano i tak jest do dzisiaj. Ośmiokilometrową odległość z Palenicy Białczańskiej można pokonać pieszo lub bryczką. Transport konny jest jednak bardzo krytykowany, jednak argumenty ekologów o nieludzkim traktowaniu przeciążonych nadmiarem pasażerów koni ciągle przegrywają z lokalną tradycją. W czerwcu zapadła decyzja, by bryczki były mniej obciążone, rozpoczęto także testowanie elektrycznego busa.

 

Jolanta Pawnik

 

 

Źródło: DlaPolonii