Australia i Polonia, Kultura, Życie i społeczeństwo

Notatki z Polski 4

Spływ Dunajcem na flisackiej tratwie. (fot. Ela Chylewska)

Spływ Dunajcem na flisackiej tratwie od zawsze był na mojej liście rzeczy do zrobienia. Kiedy rodzina synowej zaprosiła nas w Beskidy, postanowiliśmy razem wyruszyć na tę magiczną wyprawę. Trasa rozpoczyna się z przystani w Sromowcach Kątach. Tratwa nr. 525 czekała na nas przy brzegu Dunajca. Obok niej kilka następnych. Każda z nich zbudowana z pięciu specjalnych segmentów, wykonanych z drewna topolowego, świerkowego lub jodłowego. Dzięki temu łodzie można bardzo szybko składać (przed spływem) i rozkładać (po spływie, by móc przewieźć je z powrotem na przystań w Sromowcach). Na przodzie tratwy ułożone są gałązki świerkowe. „W razie jakby który wyleciał, odmówimy zdrowaśkę, a i wieniec gotowy rzucimy na wodę”, zażartował flisak piękną gwarą, której nawet nie próbuje odtworzyć. Byłby to bardzo zły falsyfikat.

Tak naprawdę, gałązki świerku chronią osoby w pierwszym rzędzie przed rozbryzgami fal kapryśnego Dunajca. No chyba że się dostaną w ręce dowcipnego flisaka, który zrobił nam chrzest bojowy i już na wstępie pokropił wszystkich rzeczną wodą.

Spływ do Szczawnicy trwa 2 godziny i 15 minut, choć jego długość zależy od pogody i stanu wody. W tym czasie flisacy opowiadają o Pieninach przytaczając legendy o Janosiku oraz pokazują najciekawsze miejsca na trasie. Nam się trafił flisak z dużym poczuciem humoru, wybuchom śmiechu nie było końca. Kiedy zorientował się, że wnuk Marek jest z Australii, poprosił go do siebie, oddał mu pięknie haftowany niebieski kubrak, góralską czapkę i pycha. Tu należy się wyjaśnienie. Flisacy używają tak zwanych pychów (długich drągów) do odpychania tratwy. Nasz przewodnik zajął miejsce Marka, powiedział ze on teraz odpoczywa, a nasze losy są w rękach… tu wskazał Marka i przeżegnał się zamaszyście.  Dowcipkował wiele i do każdego mijanego miejsca potrafił dopasować żartobliwą historyjkę.

Spływ Dunajcem na flisackiej tratwie. (fot. Ela Chylewska)

A oto jeden z dowcipów, który zapamiętałam:

– A słyszeliście państwo o wypadku na Sokolicy?
– Nie, a co się stało?
– To posłuchajcie… Było to tej jesieni. Wycieczka chciała wejść na Sokolicę, no to wchodzą, wchodzą aż doszli do widokowego punktu, a to jest taka półka skalna, gdzie jest trzystumetrowa przepaść, co prawda są tam łańcuchy, ale i tak niebezpiecznie jest. Kilku odważnych podchodzi do łańcuchów i nagle do przepaści wpada przewodnik…
– No i co? Co się stało? – pytamy
– Jak to co się stało? – Wycieczka zlazła ze Sokolicy i w Szczawnicy kupili nowy przewodnik za pięć pięćdziesiąt.

Trzy Korony wznoszące się ponad Dunajcem. (fot. Ela Chylewska)

Wracając do naszej wycieczki, przez większość trasy płynęliśmy neutralnym pasmem granicznym jaki stanowi Dunajec. Po prawej stronie mijaliśmy słowacki cypel Ubranek, a po lewej – polskiej, Macelową Górę. Dalej, Sromowce średnie, a po stronie słowackiej wioskę Majere. Przez krótki odcinek byliśmy całkowicie na terenie Słowacji. Mijaliśmy pierwszą słowacką przystań flisacką, gdy przed nami wyłoniły się Góry Aksamitki z grotami, gdzie, jak mówił flisak, przebywał Janosik. Dalej wpłynęliśmy do pięknej letniskowej wsi Sromowce Niżne, a po prawej stronie mijaliśmy wieś Czerwony Klasztor. Nagle ukazały nam się Trzy Korony, najwyższy szczyt Pienin. To niesamowity i niezapomniany widok. Tutaj też rozpoczyna się przełom Dunajca, a my dotarliśmy do przewężenie zwanego Zbójnickim Skokiem. Legenda głosi, że w tym właśnie miejscu Janosik przeskoczył Dunajec, uciekając przed węgierskimi żandarmami. Nasz przewodnik pokazał nam na skale odciski kierpców Janosika. Dalej minęliśmy świnią Skałę i żegnając się się z Trzema Koronami skręciliśmy w lewo, opływając Klejową Górę. Jeśli chodzi o krajobraz, to jeden piękny widok, natychmiast zastępuje drugi, jeszcze piękniejszy. Naszym oczom ukazał się masyw Golicy, na której zboczu widać skały w kształcie kapturów tzw. Siedmiu Mnichów. Według legendy, byli to grzeszni zakonnicy z Czerwonego Klasztoru, którzy za karę i na przestrogę innym zostali zaklęci w skały. Nagle Dunajec gwałtownie skręca w lewo, a przed nami ściana Facimiechu na której flisak wskazał postać mniszki oraz wizerunek orła. Po odbiciu Dunajca w prawo, wpłynęliśmy na tzw. Leniwe Ploso, gdzie wartka rzeka trochę się uspokoiła.

Spływ Dunajcem na flisackiej tratwie. (fot. Ela Chylewska)

Spływając z Leniwego łagodnie skręciliśmy w prawo, a naszym oczom ukazała się ślimakowa Skała z gniazdem bociana czarnego. Zaś przed nami Wilcza Skała i przepiękna Sokolica, nazywana też matką Pienin. Potem zaczął się tzw. Bystry Prąd, a flisak wskazał nam skałę Sama Jedna, po słowacku Osobita, a żartobliwie nazywana Starą Panną. Po chwili wpłynęliśmy na Loch – najgłębsze miejsce w Przełomie, by po wielkim skręcie w prawo zobaczyć słowacką przystań końcową. W tym też miejscu, jak poinformował nas przewodnik, kończy się naturalna granica słowacko – polska jaką stanowi Dunajec. Dalej, granica biegnie szczytami gór. Po lewej stronie ujrzeliśmy jeszcze Hukową Skałę, po prawej Białą Skałę, potem przez Kacze dopłynęliśmy do Szczawnicy, gdzie skończył się spływ. Podziękowaliśmy naszemu flisakowi i poszliśmy odebrać zdjęcia. Jest to oryginalna pamiątka, robiona na trasie przez profesjonalnego fotografa. Wystarczy zamówić zdjęcie u flisaka, a po dopłynięciu do Szczawnicy jest już gotowe.

Kończąc, dodam, że dwie i pół godziny na tratwie minęło nam w okamgnieniu, a każde mgnienie było zachwytem.

Ela Chylewska