
Rafał Cierniak jest prezesem Zarządu Krajowego Towarzystwa Przyjaciół Grodna i Wilna oraz Prezesem Zarządu Fundacji na rzecz Pomocy Dzieciom z Grodzieńszczyzny.
— Jesteś prezesem obu tych podmiotów…
— Starszej — Towarzystwa Przyjaciół Grodna i Wilna (dalej TPGiW) oraz młodszej Fundacji – na rzecz Pomocy Dzieciom z Grodzieńszczyzny (dalej Fundacja Grodzieńszczyzna), zajmującej się pomocą Polakom z Białorusi — głównie dzieciom polskiego pochodzenia; wspieraniem oświaty polskiej i wreszcie wspomaganiem polskich organizacji, szkół i parafii. Nasza Fundacja prowadzi działalność edukacyjną, informacyjną i wydawniczą. Podstawowym natomiast celem TPGiW jest działanie na rzecz Polaków ze Wschodu i polskości na Kresach Wschodnich dawnej Rzeczypospolitej, a w szczególności na Grodzieńszczyźnie i Wileńszczyźnie. Towarzystwo realizuje swoje cele prowadząc różnorodną działalność, głównie charytatywną, kulturalną, oświatową, wydawniczą.
— Porozmawiajmy najpierw o TPGiW …
— Współcześni Kresowiacy to tułacze i wygnańcy z ziemi ojców i dziadków, to ludzie, którzy zrządzeniem losu uniknęli zagłady, ale często już nie wywózki na „nieludzką ziemię”. Po II wojnie, gdy zaczęli wracać do kraju jako repatrianci, a także z obozów i łagrów Syberii, nie mogli się organizować się i tworzyć stowarzyszeń czy innych organizacji dla zachowania kultury kresowej, języka i tradycji chrześcijańskiej. Dopiero w II połowie lat 80-tych, a dokładnie pod koniec roku 1988 Ewa Cywińska – ówczesna dyrektor Biura Wystaw Artystycznych w Białymstoku odwiedziła grodzieńskich Polaków.
Nawiązano też pierwsze kontakty z przedstawicielami tamtejszych środowisk polskich. W sprzyjających okolicznościach zbliżającego się Okrągłego Stołu doszło w Białymstoku do spotkania miłośników Kresów. Odbyło się ono w roku 1988 w sali klubu Arsenał. Uczestniczyło w nim ok. 160 osób. Na zebraniu padła propozycja, aby powołać organizację kresową i nazwać ją Towarzystwem Przyjaciół Grodna i Wilna. Szybko też opracowano statut Towarzystwa i zarejestrowano je w Urzędzie Wojewódzkim w Białymstoku, jako Towarzystwo o charakterze ogólnopolskim z siedzibą władz centralnych w Białymstoku. Z chwilą powołania TPGiW i wybrania Zarządu Krajowego zaczęły powstawać w całym niemal kraju oddziały. Jednymi z pierwszych były oddziały w Warszawie, Łodzi, Ełku, Suwałkach, Giżycku, Piszu, Olecku, Gołdapi, Koszalinie, Słupsku, Lublinie, Olsztynie, Siemiatyczach i Bielsku Podlaskim.
Nasz białostocki oddział był od samego początku inicjatorem współpracy z Polakami z Białorusi i z Litwy, potem pojawił się pomysł organizacji Dni Kultury Kresowej z koncertami artystów i zespołów z Białorusi i z Litwy oraz spotkaniami, odczytami, Jarmarkiem Kaziukowym czy imieninami Marszałka.
— Dołączyłeś do ekipy TPGiW na przełomie 2003/2004 roku…
— Ówczesna prezes Klara Rogalska połączyła nas – Fundację Grodzieńszczyzna z TPGiW. I od tego czasu nasza współpraca się zaczęła. Prezesem Zarządu Krajowego TPGiW oraz prezesem oddziału białostockiego Towarzystwa zostałem w roku 2010. Mamy aktualnie kilka oddziałów w Polsce. Wszystkie zajmują się tym samym, czym zajmowały się przez minione lata. Mają dużą autonomię, chociaż działają nadal pod auspicjami Zarządu Krajowego i ponoszą pewne zobowiązania.
Każdy też oddział ma swoją specyfikę i prowadzi swoje, autorskie projekty. Są to odziały w: Lublinie, Suwałkach, Ełku, Warszawie i oczywiście w Białymstoku. Dawniej był jeszcze Wrocław, ale się usamodzielnił i odłączył, choć mamy z nim nadal dobre kontakty. Nasze Towarzystwo ma już ponad 35 lat, a wielu naszych członków jest dziś w wieku 70, 80 i 90+. Zdecydowana ich większość urodziła się jeszcze na Kresach, a pozostali już w Polsce. I właśnie dla nich, ale nie tylko, wydajemy „Gońca Kresowego”.

— Wspomniałeś, że TPGiW prowadzi działalność wydawniczą…
— Wydajemy „Gońca Kresowego”. Taki pomysł powstał w roku 1989 roku, kiedy zakładaliśmy TPGiW. „Goniec” to moje oczko w głowie. Dzisiaj jest on pismem bardziej wspomnieniowym, podtrzymującym pewną tradycję i myśl, która była u zarania jego powstania. A wówczas miało zupełnie inny cel. A mianowicie chodziło o spajanie całego środowiska, informowanie go i łączenie oraz ułatwianie kontaktów – nie tylko Polaków w kraju, ale również Polaków Kresowiaków mieszkających nad Wisłą, Bugiem i Narwią z Polakami mieszkającymi na Litwie czy Białorusi. Dzisiaj te powiązania już są, i to zadanie uznajmy za zakończone. Zostało natomiast inne – zadanie historyczne.
Niektórzy uważają, że „Goniec” jest zbyt sentymentalny. Namawiam ich więc do współpracy z naszą redakcją. Jesteśmy otwarci na nowe pomysły, na relacje z podróży na Litwę czy wywiady z naszymi rodakami tam ciągle mieszkającymi.
Przewaga materiałów historycznych jest faktem i skutkiem, że od wielu, wielu już lat redaktorem naczelnym „Gońca” jest historyk i regionalista z Białegostoku dr Aleksander Miśkiewicz. Red. A. Miśkiewicz zajmuje się Kresami i z racji swego pochodzenia, mniejszością tatarską.
Ukazało się już, w ciągu tych 35 lat, ponad 100 numerów – dokładnie 102. To nie jest może dużo, ale poprzez nagłośnienie setnego numeru jubileuszowego, zdobyliśmy wielu nowych czytelników, co nas bardzo cieszy. Młodzi wolą czytać „Gońca” w wersji elektronicznej, a my takiej wersji najnowszych numerów jeszcze nie mamy. Są bowiem pewne ograniczenia prawne, co do publikacji w Internecie całego numeru.
„Goniec” jest dziś wydawany przez TPGiW oraz, od 3 lat, przez naszego współwydawcę – Książnicę Podlaską. To nas bardzo cieszy i jesteśmy za to bardzo wdzięczni. Aktualnie ukazują się 2 numery w roku. Ostatni (102) miał 48 kolorowych stron. Kiedyś było ich rocznie 4 numery, a nawet 6.
W przygotowaniu nowych numerów pomaga nam Fundacja Grodzieńszczyzna, która jest naszym zapleczem technicznym. To pracownicy i wolontariusze Fundacji zajmuję się techniczną obróbką, kolportażem, wysyłką i promocją „Gońca”.
— Rozumiem, że wiele imprez robicie wspólnie z Fundacją Grodzieńszczyzna…
— Nasze dwie organizacje, żyjące w symbiozie, robią dużo rzeczy wspólnie, są to np. Dni Kultury Kresowej, organizowane każdego roku w marcu. Dawniej zaczynały się zawsze 4 marca – w dzień imienin Kazimierza i kończyły się 19 marca w imieniny Józefa.
Rozpoczynaliśmy Jarmarkiem, a kończyliśmy imieninami Marszałka. Dzisiaj trochę to zmieniliśmy, bo 15 dni to przecież ponad 2 tygodnie. Spotkania te muszą być bardziej skondensowane. Zaczynamy więc tradycyjnie Jarmarkiem, w okolicy imienin Marszałka, który jest dla nas ogromną promocją. Jarmark jest wydarzeniem handlowym i komercyjnym. My jako podwójni organizatorzy, mamy zawsze namioty, w których promujemy naszą działalność.
Prosimy też o pomoc i wsparcie oraz o 1,5% podatku. Właśnie dlatego Jarmark jest dla nas bardzo ważną imprezą. Przesunięcie terminu okazało się strzałem w przysłowiową dziesiątkę z dwóch powodów. Pierwszy to lepsza pogoda, a drugi to fakt, że wielu Białostoczan jeździ na Jarmark Kaziukowy na 4 marca do Wilna.

— Dni Kultury Kresowej to nie tylko jarmark…
— Są też inne imprezy towarzyszące. Dawniej często były to np. koncerty polskich zespołów z Litwy czy Białorusi. Potem, kiedy zaczęły się problemy z Białorusią, to ich zespoły nie mogły już przyjeżdżać. Wtedy przyjeżdżały do nas zespoły wyłącznie z Litwy.
I nadal staramy się, aby tu przyjeżdżali, chociaż nie każdego roku to się udaje. Wtedy są imprezy dodatkowe, w czasie których informujemy o Kresach. Ostatnio było np. spotkanie z Tomaszem Kubą Kozłowskim z Warszawy, który dzielił się z nami swoją wiedzą oraz zamiłowaniem do historii dawnych Kresów Wschodnich Rzeczypospolitej. On jest naszym stałym gościem. Imprezy lokalne organizujemy też czasem w naszym ośrodku w Żytkiejmach, który należy do Fundacji Grodzieńszczyzna.
— Jak ważna jest dla Was współpraca z innymi organizacjami, jakimi?
— Zależy nam na współpracy z organizacjami, które mają w swoich celach podobne założenia. Mogę tu spokojnie wymienić grupę rekonstrukcyjną 10 Pułku Ułanów Litewskich z Białegostoku, Fundację Polska Pomoc czy także Fundację Okno na Wschód i wiele, wiele innymi poprzez nasze prywatne kontakty – np. ze Stowarzyszeniem „My dla Innych”, którego celem jest pomoc, szczególnie osobom z niepełnosprawnościami.
Jesteśmy apolityczni. Uważam, że organizacje społeczne nie powinny wiązać się politycznie z nikim. Wiadomo, że nasze prywatne przekonania, są wyłącznie naszymi, choć mają czasem wpływ na to, co robimy. Władza polityczna, to jest coś bardzo zmiennego i często jest trudno za nią nadążyć.
Nie może tak być np., że po 4 latach tłustych, będą też kolejne 4, ale chude. Nigdy nie wolno nam do tego dopuścić. Zdecydowanie lepiej jest współpracować ze wszystkimi – w naszym przypadku organizacjami, które pomagają Polakom mieszkającym poza granicami. Każdy rząd, niezależnie od swojej opcji, zleca te obowiązki – raz Ministerstwu Spraw Zagranicznych, innym razem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów czy np. Senatowi RP.
Różnie bywało z tym na przestrzeni ostatnich 20 lat. Częste zmiany decyzji nie zawsze jednak nam pomagały. Sytuacja, którą mamy od paru lat – najpierw pandemia, która bardzo mocno ograniczyła naszą działalność, potem wybory na Białorusi i polityczne zamieszanie, które się z tym wiązało. Mam tu na myśli liczne aresztowania białoruskiej opozycji. I dalej wybuch wojny w roku 2022 oraz rosyjska inwazja na Ukrainę i cała historia związana z uchodźcami. To spowodowało, że Fundacja Grodzieńszczyzna musiała bardzo mocno ograniczyć swoją działalność. Nie znaczy to oczywiście, że nic nie robimy.
— Jak więc wygląda Wasza aktualne działalność?
— Każdego miesiąca coś się dzieje. Podejmujemy różnego rodzaju działania. Najczęściej wspieramy rzeczowo, czasem finansowo, chociażby studentów – Polaków z Białorusi, którzy w Polsce nadal jednak są.
Współorganizujemy wydarzenia. Jako Fundacja Grodzieńszczyzna pomagamy TPGiW np. przy wydawaniu „Gońca Kresowego”. Po pandemii, a więc już od ponad 3 lat, nadal staramy się, aby w naszym ośrodku w Żytkiejmach organizować choć jeden dwutygodniowy turnus, na który nie mogą aktualnie przyjeżdżać dzieci bezpośrednio z Białorusi.
Mogą natomiast uczestniczyć w nich dzieci z rodzicami, którzy przyjechali do Polski w ciągu ostatnich 2 czy 3 lat. Mieliśmy też taki właśnie dodatkowy turnus, na który zaprosiliśmy mamy ze swoimi dzieci. Nie był to taki typowy turnus kolonijny. Staramy się na tyle ile możemy. Wymaga to od nas dużej pomysłowości, ale każde takie udane działanie nas cieszy.
Nadal też organizujemy naszą flagową akcję – „Podarujmy Dzieciom Święta” w okolicach Bożego Narodzenia. Naszą działalność – jako Fundacja, zaczęliśmy przed laty właśnie od niej. Dawniej była to naprawdę duża pomoc, z którą jechaliśmy na Białoruś, do skupisk polskości na Grodzieńszczyźnie. Dzisiaj, bardziej dla tych rodzin, które tutaj zjechały i zamieszkały, ale także poprzez kontakty z księżmi z Białorusi.
— Kto Was sponsoruje?
— Z tym jest bardzo różnie. Piszemy m.in. projekty, z różnym zresztą skutkiem. Od ponad 20 lat nasza Fundacja, co roku, wysyła też listy do różnych firm. Z takich właśnie działań się utrzymujemy i działamy. Podam przykład. Jedna z zaprzyjaźnionych z nami firm robiła dużą imprezę. I poprosiła swoich gości, aby nie przywozili żadnych listów gratulacyjnych napisanych na złotych tabliczkach, lecz przekazali zaoszczędzone w ten sposób pieniądze naszej Fundacji. I dostaliśmy dużo większych i mniejszych darowizn. To się zdarzyło w naszej historii kilka razy.
Kolejną rzeczą jest słynny 1,5 % od podatku osób fizycznych. To są różnej wielkości wpłaty, raz więcej innym razem mniej. W roku 2024 otrzymaliśmy takie wsparcie w wysokości ok. 70 tys. złotych. Udało się za nie zorganizować dwa turnusy wakacyjne. W tym roku pewnie będzie podobnie. I wtedy podejmiemy decyzję, na co zostaną przeznaczone.
— Skąd wziął się u Ciebie pomysł zajęcia się Kresami?
— Moja babcia, ze strony mamy, urodziła się terenach dzisiejszej Ukrainy. Ale to była wtedy Polska. I duża część jej rodziny mieszkała później na Podkarpaciu. Nigdy się u nas w domu o tym specjalnie nie mówiło. Myślę, że moje zainteresowanie Kresami zrodziło się zupełnie przypadkowo, jak u wielu innych. Wiemy, że życiem żądzą często przypadki.
Przeprowadziłem się do Białegostoku i wspólnie ze znajomymi prowadziliśmy firmę. I jeden z nich, wpadł na pomysł, aby zrobić akcję pomocową dla Polaków na Białorusi, właśnie na święta Bożego Narodzenia. Zebraliśmy wówczas trochę zabawek oraz innych rzeczy i zawieźliśmy je na Białoruś. To był rok 2000. Ktoś, kilka tygodni później, zadeklarował wsparcie, ale postawił warunek. Było nim założenie jakiejś organizacji kresowej. I stąd się narodził pomysł, aby założyć taką właśnie fundację.

To stało się w roku 2001. Myśleliśmy wtedy, że nadal będziemy prowadzić swoją dawną działalność, a fundacja będzie jedynie dodatkiem. I tak działo się przez kilka pierwszych lat. W miarę jednak upływu czasu, nasza fundacja rozwijała się i powiększały się nasze obowiązki. Podjąłem więc decyzję o przejściu na cały etat do fundacji. I tak zostało do dnia dzisiejszego.
I jeszcze jedna, ostatnie sprawa, równie ważna dla nas, jak wszystkie pozostałe. Zauważyłem to kilka lat temu, że stosunek nas Polaków do tych, którzy mówią ze wschodnim, mocno wyczuwalnym akcentem nie jest odpowiedni. Spoglądamy na nich, delikatnie mówiąc, trochę z góry, nie wiedząc skąd są, czy z Ukrainy czy Białorusi? Bo jest ich ostatnio dużo. I chciałbym, abyśmy ich nie przekreślali. Nie wiemy przecież kim oni są i jakiej pomocy od nas oczekują. Nie oceniajmy więc ich wyłącznie powierzchownie.
Nie zapominajmy o naszej wrodzonej dobroci, którą my Polacy zawsze mieliśmy i zawsze chętnie pomagaliśmy wszystkim potrzebującym. I aby ta pomoc, szczególnie dla Polaków mieszkającymi poza granicami kraju, a nadal jest ich bardzo dużo na Wschodzie, trwała i była podtrzymywana. I pomóc i pamiętać.
— Tego Tobie i wszystkim Twoim współpracownikom życzę. Dziękuję również za rozmowę.
Leszek Wątróbski




USD
AUD
CAD
NZD
EUR
CHF
GBP 






