W czasie rzezi Wołyńskiej wywiozła z Krzemieńca do Krakowa kilkadziesięcioro dzieci uratowanych z pogromu UPA na polskich wioskach. Pozostała w tamtych stronach nawet po wojnie, niestrudzenie podtrzymując wśród innych Polaków na Wołyniu miłość do ojczyzny i znajomość języka polskiego. Nazywano ją nawet dlatego „Siłaczką z Wołynia”. 25 marca obchodzimy rocznicę śmierci Ireny Sandeckiej.

Irena Sandecka urodziła się w 1912 roku w Humaniu, który wówczas był w granicach Związku Radzickiego. Większość życia spędziła jednak w ukochanym w Krzemieńcu (dziś województwo tarnopolskie w zachodniej Ukrainie), który od 1918 r. znajdował się granicach II Rzeczpospolitej. Pochodziła z rodziny inteligenckiej o silnych tradycjach patriotycznych. Była absolwentką słynnego Liceum Krzemienieckiego. Studia pedagogiczne ukończyła na uniwersytecie w Krakowie. Miała narzeczonego imieniem Włodek, który w listach wysyłanych pod koniec lat trzydziestych oświadczał się jej kilka razy. Jednak podczas gdy on chciał zbudować wspólne życie w Gdyni, „słodka Irenka”, jak zwracał się do niej w listach, wybrała Krzemieniec. I do końca życia pozostała niezamężna.
Ratować polskie dzieci…
Wybuch II wojny światowej zastał ją w Belgii, gdzie organizowała kolonie dla polskich dzieci. Bez wahania wróciła do ojczyzny. Wzięła udział w obronie Lwowa, pielęgnując rannych. Pod sowiecką i niemiecką okupacją działała w Armii Krajowej.
Pani Irena dostała pracę w niemieckim biurze jako stenotypistka. Udało się jej wykorzystać znajomość z naczelnikiem wydziału gospodarczego. Niemiec odczuwał wdzięczność wobec Polaków, bowiem gdy podczas jednego z wyjazdów po zaopatrzenie do podkrzemienieckiej wsi został zaatakowany przez oddział UPA ocalał tylko dzięki towarzyszącej mu eskorcie złożonej z uzbrojonych Polaków, zatrudnionych w miejscowej policji. Wykorzystując tę znajomość pani Irena zdołała zorganizować transport około 90 dzieci do Krakowa. Były to sieroty, które straciły rodziców w potwornych okolicznościach rzezi na Wołyniu. Brzmi to wręcz niewiarygodnie, ale ponadto kilka polskich miejscowości zawdzięcza ocalenie właśnie pani Irenie.
Mieszkańcy Krzemieńca byli przerażeni, gdy z miasta wycofali się Niemcy, a Sowieci mieli dopiero nadejść. Obawiali, że w ten moment mogą wykorzystać Banderowcy, aby dokonać rzezi. Dzięki życzliwości austriackiego oficera, który pouczył kilku polskich weteranów, jak powinni pozorować, że w mieście wciąż trwają walki, udało się tego uniknąć.
Poza granicami ojczyzny
Za swoją działalność mogła zapłacić najwyższą cenę. W roku 1944, po ustaniu działań wojennych, została aresztowana przez NKWD. Była więziona przez trzy i pół miesiąca, zmuszana, aby podjąć współpracę z komunistyczną bezpieką. Mimo odmowy została w końcu zwolniona. Być może dlatego, że pytana przez śledczego, co robiła podczas wojny, mogła z dumą odpowiedzieć, iż ratowała dzieci. Później wywierano na nią presję, aby wyjechała do Polski. Jednak mimo ryzyka, jako jedna z niewielu Polek, nie zgodziła się na opuszczenie ukochanego Krzemieńca.
To tam do lat 90. XX wieku w bardzo trudnych warunkach, mimo nieustannej groźby represji w tajemnicy nauczała języka polskiego. Nie dysponowała wsparciem z ojczyzny. Sama stworzyła na potrzeby swoich „tajnych kompletów” „Elementarz Krzemieniecki”, napisany ręcznie, z własnymi rysunkami podręcznik języka polskiego. Po roku 1991 pomagała w przygotowaniach kandydatom na studia stypendialne w Polsce. Swoją działalność edukacyjną prowadziła całkiem bezinteresownie. Po jej śmierci w roku 2010 ta pomoc, niestety, ustała.
Pełniła też funkcję organistki w polskim kościele św. Stanisława i uczyła dzieci religii katolickiej jako katechetka. Był to jeden z nielicznych kościołów, który nie został zamknięty pod okupacją sowiecką i jednocześnie miejsce, do którego przybywało wielu Polaków chcących utrzymać więź z wiarą przodków i polską mową. Pani Irena zorganizowała tam chór parafialny. Uwielbiała wyprawy z młodzieżą na Górę Bony do ruin zamku lub do miejsc naznaczonych obecnością Juliusza Słowackiego. Wszak Krzemieniec był miejscem narodzin poety. W jednym z wywiadów stwierdziła: „Dopóki ja żyję, to polskość w Krzemieńcu będzie istnieć.”
Zabiegała o to, aby Polacy w Krzemieńcu mieli świadomość, że są tam u siebie. Była współzałożycielką Towarzystwa Odrodzenia Kultury Polskiej im. Juliusza Słowackiego. Dokładała ogromnych starań, aby w Krzemieńcu doszło do otwarcia muzeum Juliusza Słowackiego. Nie ukrywała radości z faktu, że w końcu w 2002 r. się to udało. Za swoją działalność w 1992 r. otrzymała Medal Komisji Edukacji Narodowej, który wręczono jej w konsulacie Rzeczpospolitej we Lwowie. Zmarła 25 marca 2010 w wieku niespełna 98 lat. W 2016 r. Instytut Pamięci Narodowej uhonorował ją pośmiertnie również odznaczeniem Kustosza Pamięci Narodowej.
Juliusz Woźny
Źródło: DlaPolonii