Niedawno rozważałem, czy Islam jest religią pokoju. Niestety ostatnie wydarzenia we Francji pokazały jak niebezpieczne są reakcje radykalnych przedstawicieli tej religii. Zamordowanie pracowników satyrycznego pisma „Charlie Hebdo” w Paryżu wywołało na całym świecie szeroki oddźwięk. Nawet u nas w Australii na towarzyskich spotkaniach naszych rodaków poświęcono mnóstwo czasu problemom radykalnego islamu. Wszędzie dyskutuje się, jak walczyć z terroryzmem oraz jak obalić państwo islamskie, działające w Iraku i Syrii.
Właśnie, gdy piszę te słowa, ma odbyć się w Londynie specjalna konferencja dwudziestu państw pod przewodnictwem przedstawicieli Wielkiej Brytanii i USA, omawiająca osiągnięcia w walce z państwen islamskim. Mają w niej brać udział także arabscy partnerzy, którzy chcą zdecydować, co jeszcze zrobić, aby osłabić i pokonać państwo islamskie. Na konferencji mają być omawiane: sprawa obcokrajowców walczących w państwie islamskim, sposoby odcięcia tego państwa od źródeł finansowania, pomoc humanitarna dla terenów objętych walkami, oraz koordynacja działań zbrojnych przeciw temu państwu.
Zastanówmy się, co w praktyce można osiagnąć… Niestety obcokrajowców walczących dla tego państwa z pewnością nie zabraknie. Wszak w wielu krajach działają przywódcy i komórki, którzy radykalizują przede wszystkim młodych ludzi. A wszelkie walki w Izraelu i strefie Gazy dostarczają narybek osób, chcących pomścić śmierć członków rodziny, które zginęły w konfliktach.
Podobno głównym źródłem dochodów dla państwa islamskiego jest ropa naftowa. Trzeba więc opanować wszystkie kopalnie i rafinerie. A tego się nie da bez poważnych działań armii lądowej, czego jednak nie zapewnia rząd Iraku, Same naloty nie wystarczą, chyba że zniszczą zasoby ropy naftowej. Niektórzy uważają, że Turcja, gdyby chciała, mogłaby błyskawicznie zlikwidować państwo islamskie. Ale przecież Turcy też wyznają Islam, i wątpliwe by rozpoczęli wojnę na terenie innych państw. Dochodzi do tego problem Kurdów, którzy zamieszkują w Turcji i w sąsiednich krajach i zawsze marzyli o własnym państwie. Na konferencji w Londynie ma być dyskutowana kontynuacja działań zbrojnych. Wątpliwe, czy zapadną decyzje o masowej akcji sił lądowych.
Wróćmy teraz do terroru we Francji wywołanego publikacją magazynu „Charlie Hebdo”. Dla muzułmanów pokazywanie wizerunku proroka Mahometa jest obraźliwe. A sam prezydent Turcji oświadczył, że publikacja karykatur mahometa nie ma nic wspólnego z wolnością słowa, ale jest terroryzowaniem wolności innych ludzi. Przedstawiciele pisma "Charlie Hebdo" zaś dalej uważają, że mogą rysować wszystko, także proroka. A w czasie swojej ostatniej podróży, Papież Franciszek oświadczył, że są granice wyrażania swoich poglądów szczególnie, gdy obraża się religie. A swoja drogą, czemu Papież lub przedstawiciele Watykanu nie zwrócili tej uwagi wcześniej redakcji "Charlie Hebdo", gdy publikowano o wiele gorsze obrazki, obrażające religię katolicką, łącznie z wizerunkiem Matki Boskiej, rodzącej Pana Jezusa?
Pamiętajmy też, że w deklaracji rewolucji francuskiej przyjęto zasadę: "Wolność jednego człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka". I dlatego redaktorzy pism satyrycznych powinni zdawać sobie sprawę, że podobne jak w zasadach fizyki, każda akcja wywołuje reakcję. Czy warto było, aby jedna karykatura wywołała, zamieszki na świecie łącznie ze spaleniem dziesięciu kościołów w afrykańskim państwie Niger?
Czy widać światełko w tunelu? W Europie wre. Kancelarz Niemiec Angela Merkel przyrzeka zwalczać islamskich ekstremistów i duchownych nawołujących do nienawiści. We Francji ogłasza się powszechną mobilizację. Ale jak długo można chronić we Francji na przykład 750 szkół żydowskich przed atakami? Nawet w Australii wprowadza się przepisy, mające ochraniać naszą policje. Cóż, to wszystko nie zachęca do optymizmu.
Jerzy Moskała